14 sierpnia 2020

[II] 51.


Obwinić kogoś innego za własną porażkę, to najgorsze, co można sobie zrobić. Nie dość, że zabiera się samemu sobie szansę na wyniesienie odpowiednich wniosków, to jeszcze pociąga się za sobą w dół drugą osobę. A to – wiem z własnego doświadczenia – nie jest wcale przyjemne.

Długo zastanawiałam się, co zrobić z informacjami, jakie przesłała mi Ida. Oczywiście po tym, jak wyszłam z szoku, że do mnie napisała. Oprócz pojedynczego linku, dającego mi dostęp do jednego z folderów na jej dysku w chmurze, nie napisała nic więcej. I doskonale zdawałam sobie sprawę, że oznaczało to, że nadal mi nie wybaczyła. Jednak to, że zrobiła to dla mnie, że się w ogóle przejęła, dało mi nową nadzieję, że jeszcze będzie dobrze.

A wracając do tego, co znalazłam w folderze… Wiedziałam, że za tą wyraźną niechęcią do mojej osoby ze strony pewnego dziennikarza coś stoi. A raczej ktoś.

Sama dla Damiana zrobiłabym naprawdę wszystko, ale szkalować czyjeś imię w odwecie za to, że ktoś z rodziny przegrał walkę o stanowisko fizjoterapeuty, to już naprawdę inny poziom.

Nie wiem, jak Ida się do tego dokopała. Ja z ledwością pamiętam, jak odpowiadałam na rozmowie kwalifikacyjnej, a co dopiero z kim czekałam przed gabinetem na swoją kolej. Pamiętam tylko, że byłam święcie przekonana, że nigdy nie dostanę tej posady, zwłaszcza jak patrzyłam na mężczyznę siedzącego naprzeciwko mnie. Był jakoś przed czterdziestką, wyraźnie w formie i zdecydowanie pewny siebie Jak przyglądałam się, z jakim spokojem przegląda jedną z broszurek mających umilić nam wszystkim czas oczekiwania, mój stres zaczynał się stresować.

W końcu byłam tylko żółtodziobem zaraz po studiach. Kto by mnie chciał?

Tyle pamiętałam.

Nie miałam zielonego pojęcia, że Karolina Lenarczyk, która była ze mną na jednym roku fizjoterapii, również aplikowała na fizjo juniorów jastrzębskiego. Nie widziałam jej tego dnia. Zresztą nawet się nie rozglądałam. Poza tym jednym mężczyzną, który siedział dokładnie naprzeciwko mnie, nie przyglądałam się nikomu innemu. Nie chciałam jeszcze bardziej się stresować.

Ona jednak widziała mnie. Nie wiem, czy wtedy znała całą moją historię z klubem. Może nie. Ale kiedy to ja zostałam fizjoterapeutką juniorów, co wydawało mi się niemożliwe w tamtym czasie, odrobiła zadanie i podsunęła temat kuzynowi, który okazał się dziennikarzem.

Dobrze mi znanym dziennikarzem. Głównie z tego, że interesuje się fizjoterapeutką drużyny juniorów, co nie zdarza się aż tak często, bym mogła ukryć zaskoczenie, kiedy po raz pierwszy skierował swój dyktafon w moją stronę.

Już wtedy robił drobne aluzje, ale były na tyle nieszkodliwe, że zwykle zbywałam je milczeniem. Zresztą nigdy nie opublikował moich wypowiedzi. Teraz wiedziałam, że przez cały ten czas badał grunt. Rzucał we mnie niewygodnymi pytaniami, szukając punktu zaczepienia albo jakiegoś potwierdzenia z mojej strony. I albo je w końcu znalazł, albo znudziło mu się czekanie. Albo też ktoś dopominał się sprawiedliwości. Tego już nie wiedziałam.

Co zrobić dalej, też nie wiedziałam.

Przebolałam już fakt, że mogła się do mnie przyczepić łatka „nepotyzmu”, ale po moim odejściu z Jastrzębskiego Węgla nie będzie to miało wielkiego znaczenia. Tym bardziej że nie zamierzałam przechodzić z jednej drużyny do drugiej. Nie taki miałam plan.

Koniec końców zapisałam wszystkie informacje u siebie na dysku, zamierzając je wykorzystać tylko w ostateczności.

*

Przygotowanie chłopaków do ostatniego meczu sezonu zajęło mi dłuższą chwilę. Chciałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, każdy palec usztywniony, każdy tejp dokładnie przyklejony. Rytuał powtarzany kilkadziesiąt razy w ciągu sezonu, teraz wydawał się mieć jakieś większe znaczenie. Może dlatego, że emocje co jakiś czas zaciskały mi gardło. Może dlatego, że dotarło do mnie, że to ostatni raz. Może dlatego, że chociaż chciałam ruszyć dalej, okropnie zżyłam się z tymi chłopakami i będzie mi brakować ich głupkowatego humoru.

Starałam się ukryć swoje emocje. Skupić się na robocie i nie dać nic po sobie poznać, ale szło mi dość nieudolnie, sądząc po nienagannym zachowaniu chłopaków, którzy byli przesadnie mili i wyrozumiali. Czym tylko pogarszali sprawę, a jednocześnie sprawiali, że serce rosło mi w piersi. I już w ogóle chciało mi się ryczeć.

Byłam przed okresem. Tak sobie to tłumaczyłam.

Ostatni raz wyszłam z drużyną na boisko.

Ostatni raz przybiłam z nimi piątki podczas prezentacji.

Ostatni raz mogłam podziwiać ich grę zaraz zza linii bocznej.

A było co podziwiać. Nie wiedziałam, kto dolał im red bulla do butelek z wodą, ale naprawdę sprawiali wrażenie, jakby dostali skrzydeł. W końcu finał. Tu już nie było miejsca na podwórkowe granie, tutaj zaczynała się prawdziwa siatkówka. Jeszcze juniorska, ale momentami trzeba było sobie o tym przypomnieć, bo człowiek z wrażenia zapominał.

Naprawdę chcieli zdobyć tego mistrza.

Nie żeby przeciwnicy przyjechali z zamiarem położenia się na parkiecie i odespania podróży, bo nie pozwalali pomaranczowym uciec na kilka punktów przewagi, ciągle trzymając się blisko nich. Jedyne, czego brakowało ekipie z Warszawy, to Wojtka. Bo Wojtek robił różnicę na boisku.

Zgubiłam rachubę, ile razy Wojtek posłał mi szeroki uśmiech po skończonej akcji albo udanym bloku. Jakby dedykował każdą z nich mojej osobie. I było to zdecydowanie dużo lepsze podziękowanie za dwa wspólne lata i nadszarpnięte przez niego nerwy. Zarówno moje, jak i Michała. Patrząc na niego teraz, widząc jak gra, jak dobrze czuje się na boisku, mogłam z pewnością stwierdzić, że było warto.

Niektórzy wołają o pomoc w taki sposób, że ciężko ich usłyszeć. A czasem tak niewiele trzeba, by im pomóc…

Jeżeli Michałowi nie uda się wrócić do największej siatkówki, chociaż z całego serca wierzyłam, że jednak mu się uda, to zmuszę go do prowadzenia obozów siatkarskich dla młodzieży. Wiedza i pasja, jaką miał do przekazania, doświadczenie i siatkarski charakter, którymi grzech byłoby się nie podzielić z młodymi zapaleńcami. A ja w tym wszystkim mogłabym być nawet od podawania ręczników i wody, byleby być świadkiem tego, jak Michał kształtuje przyszłe pokolenie największych polskich siatkarzy.

W ten czy inny sposób zapisałby się w siatkarskiej historii jako wielki człowiek.

Moje fantazje wychodziły poza obszar kontrolowany, ale to akurat był pomysł warty drugiej myśli.

Obie drużyny szły łeb w łeb. Żadna ze stron nie potrafiła wypracować przewagi większej niż dwa punkty, a walka o piłkę po obu stronach to był jakiś pokaz siły libero i przyjmujących. Wszystko to sprawiało, że pierwszy set trwał ponad czterdzieści minut, a wygrali go pomarańczowi, ale nie bez walki na przewagi.

Przez całe te czterdzieści minut ani na sekundę nie usiadłam na swoim miejscu. Jakoś nie potrafiłam usiedzieć spokojnie, kiedy chłopcy grali takie spotkanie. Chociaż Kubiak senior nie miał z tym żadnego problemu. Siedział sobie na krzesełku, tylko od czasu do czasu krzycząc coś w stronę konkretnego gracza albo mówiąc coś ukradkiem do kogoś ze sztabu. Pokręciłam głową, nie rozumiejąc, jak może być taki spokojny. Z drugiej strony chłopaki wygrali seta, walczyli o każdą piłkę, nie popełniali głupich błędów, a przynajmniej nie więcej niż przeciwnicy, więc chyba nie miał na co narzekać.

Drugi set przebiegł znacznie szybciej. I spędziłam go z czterema literami na swoim krzesełku, po tym, jak trener przesłał głuchym telefonem, żebym się uspokoiła, bo mi żyłka pęknie. Prychnęłam, słysząc te słowa z ust trenera od przygotowania fizycznego, który siedział obok i posłałam Kubiakowi długie, znaczące spojrzenie. A on zbył mnie uśmieszkiem. Bezczelność. Teraz już rozumiałam, dlaczego dwa lata temu przyjęli mnie, żółtodzioba. Kto inny by wytrzymał z Kubiakiem seniorem w jednej drużynie tyle czasu?

Po godzinie od pierwszego gwizdka gra straciła nieco ze swojej początkowej intensywności. Ale nie można wymagać od tych młodych siatkarzy, by cały mecz rozegrali na najwyższych obrotach, nie łapiąc przy tym zadyszki. Nadal jednak było na co popatrzeć. Tegoroczny finał naprawdę był gratką. Pewnie spora część z tych młodych chłopaków znajdzie niedługo nowe kluby. W pierwszej lidze, niektórzy może nawet wyżej. Siatkarski świat stał przed nimi otworem.

Po kolejnej godzinie stało się jasne, kto będzie mistrzem. Miałam łzy w oczach, kiedy sędzia zakończył spotkanie po kiwce Wojtka, której nie powstydziłby się nawet Michał. Szaleństwo wybuchło i na parkiecie i na trybunach. A ja siedziałam na krzesełku jak słup soli, dopóki ktoś nie pociągnął mnie za rękę na środek boiska, by dołączyć do skaczących i cieszących się siatkarzy. Nie zliczę, ile wymieniłam uścisków, nie pamiętałam nawet, z iloma osobami je wymieniłam. Dałam się porwać w wir zwycięstwa.

Ale nie na długo, bo po takim meczu, czekało mnie sporo pracy.

*

Chyba nie miałam prawa być na nich zła. Nie po takim meczu. Nie zaraz po zdobyciu mistrzostwa. I co z tego, że to mój ostatni dzień? Oni właśnie osiągnęli swój cel, dla którego trenowali przez długie miesiące. Mieli prawo się cieszyć.

Dlatego skupiłam się na pracy, ignorując nikłe kłucie w sercu za każdym razem, kiedy ktoś opuszczał mój gabinet, żegnając się przy tym zupełnie jak zawsze. Jakbyśmy mieli się zobaczyć ponownie jutro.

Nie spodziewałam się jakichś łzawych pożegnań. Zwykłe „fajnie się z tobą pracowało przez te dwa lata” by mi w zupełności wystarczyło. Przynajmniej czułabym, że wykonałam kawał dobrej roboty. Że nie zmarnowałam ani swojego, ani ich czasu.

Wojtek znowu opuszczał moje centrum dowodzenia jako ostatni. I kiedy on także rzucił swoje zwyczajowe pożegnanie w drodze do drzwi, nie oglądając się nawet za siebie… Wtedy zakuło porządnie.

Pokręciłam głową nad samą sobą i moim niedorzecznym, egocentrycznym poczuciem pominięcia. Zamiast tego pomyślałam o nadchodzących dniach. Jutro już miałam zacząć się pakować. Zamierzałam wynająć mieszkanie, wiec spakowanie wszystkich ważnych dla mnie rzeczy, wszystkich pierdół o mniejszej lub większej wartości sentymentalnej, wszystkich książek, albumów, gratów… Trochę mi to zajmie.

Ale cieszyłam się na to przeogromnie. Bo jeszcze kilka dni i zostawię za sobą etap związku na odległość. Kilka dni i będę miała Michała ze sobą, przy sobie, dla siebie przez cały czas. I koniec z pożegnaniami na dłużej niż kilka godzin. Koniec z kursowaniem między Żorami a Bielskiem, z dopasowywaniem grafików, z odliczaniem dni do kolejnego spotkania.

Będziemy w końcu razem. Tak naprawdę razem.

Sami. Ze sobą.

 Zalała mnie fala ekscytacji i nagle przestało mieć znaczenie to, że chłopacy nie czuli potrzeby pożegnania. Byłam tylko członkiem sztabu. A sztab zmieniał się rok w rok. Nie powinnam oczekiwać specjalnego traktowania.

Moje własne zranione uczucia wydawały mi się teraz naprawdę infantylne.

Ostatecznie szybko uwinęłam się z uporządkowaniem gabinetu. Większość moich osobistych rzeczy była już zapakowana w kartonowe pudło w bagażniku mojego samochodu. Wrzuciłam jeszcze do torebki swój notes, cały zestaw kolorowych zakreślaczy i tabliczkę z napisem „pani prezes”, którą dostałam od Pawła, kiedy dostałam tę pracę.

Uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc na nią teraz. Paweł zawsze był dla mnie mentorem, moim wzorem do naśladowania. I kiedy patrzył na mnie z taką dumą w oczach, wynagrodziło mi to wszelkie trudy, wszystkie nieprzespane noce, cały stres przed zaliczeniami i egzaminami. Wszystko. Wtedy wiedziałam, że było warto.

I jeżeli kiedyś dopadną mnie czarne myśli, jeśli kiedyś zwątpię w siebie, przypomnę sobie tamten moment, tę dumę i człowieka, który od zawsze we mnie wierzył.

*

Wychodziłam z gabinetu skupiona bardziej na przyszłości niż na tu i teraz. Dlatego prawie dostałam zawału, kiedy się odwróciłam, a centralnie przede mną jak spod ziemi wyrósł Wojtek.

Stał tutaj cały czas, czy opanował do mistrzostwa sztukę skradania się za plecami?

- Nie strasz mnie tak! – zawołałam, kładąc dłoń na swoje serce, które biło w szaleńczym rytmie.

Wojtek śmiał się ze mnie w najlepsze. Nadal się uśmiechał, kiedy złapał mnie za rękę i pociągnął mnie w stronę wyjścia.

- Porywam cię – powiedział tylko, nie dając mi czasu na pytania i protesty.

- Powinnam zacząć się bać?

- Poczekaj z tym, aż wyjdziemy na parking. – Tylko żartowałam. Teraz jakoś mi było mniej do śmiechu. Wojtek obejrzał się na mnie, pokazując wyraźnie, że ledwo się powstrzymuje od śmiechu. – Gdybyś widziała swoją minę!

- Przepraszam, że mam instynkt przetrwania – rzuciłam z wyraźnym sarkazmem.

Wyszliśmy z hali. Minęliśmy parking, kierując się w stronę głównej bramy wyjazdowej. Wojtek prowadził mnie dalej na drugą stronę drogi, a potem w jedną z przecznic, aż stanęliśmy naprzeciwko pizzerii.

Przez duże okno zaraz obok wejścia mogłam bez przeszkód zobaczyć, że niewielki budynek niemal pękał w szwach. Jak na komendę wszyscy odwrócili się w stronę wejścia, a kilka sekund później byłam już w środku i tonęłam w podziękowaniach, gratulacjach, pochwałach i najlepszych życzeniach na przyszłość.

Chwilę trwało, zanim dotarło do mnie, co się dzieje. Kolejną minutę, zanim wyszłam z szoku.

- No chyba nie sądziłaś, że cię puścimy w świat bez pożegnania? – trener Kubiak zamknął mnie w mocnym uścisku. – I powiedz mi teraz, gdzie my znajdziemy drugą taką? Znowu zatrudnią jakąś marudę, co się na żartach nie zna. I znowu będzie trzeba to przystosować do życia. Robię się za stary do tej roboty.

Roześmiałam się, przypominając sobie te „żarty”, którymi poczęstował mnie trener na powitanie w zespole. Wtedy do śmiechu mi nie było, ale teraz wspominam je jak najbardziej pozytywnie. Dopiero po czasie zrozumiałam, że nie sama złośliwość kierowała Kubiakiem seniorem, chociaż zajmowała zaszczytne drugie miejsce na liście powodów.

To był mały test wytrzymałości. I poszukiwanie kręgosłupa, bo zdawałoby się, że każdy go ma, ale czasem okazuje się, że jednak nie do końca.

Przetrwałam Jarosława Kubiaka. Teraz już nic nie było mi straszne.

- Mamy pizzę! – zawołał Wojtek gdzieś z drugiego końca pomieszczenia. Oczywiście jako pierwszy porwał jeden z kawałków i się w niego wgryzł, patrząc z premedytacją na trenera.

Stąpał po cienkim lodzie, ale nie wydawał się tym przejmować.

Pokiwałam głową z uśmiechem i ruszyłam w poszukiwaniu czegoś z dużą ilością sera, pieczarek i cebuli.

*

Nigdy nie posądzałam się o zbieractwo. Jasne, z niektórymi rzeczami cięzko się było rozstać, zwłaszcza z rzeczami z dzieciństwa, które zwykle w jakiś sposób przypominały mi rodziców albo łączyły się z jakimś szczególnie dobrym wspomnieniem. Były takie przedmioty, z którymi wiedziałam, że nie rozstanę się nigdy. Jednym z nich na pewno jest syrenka, którą dostałam lata temu od Michała na święta. Zbyt dużo dla mnie znaczyła, bym mogła ją tak po prostu wyrzucić. Ta jedna figurka podtrzymywała mnie na duchu przez pięć długich lat, kiedy Michała nie było obok. I przywoływała najlepsze chwile, które, chociaż kuły boleśnie serce, pozwalały na chwilę oderwać się od brutalnej rzeczywistości.

Ilość wypakowanych po brzegi kartonów była jednak dość wymowna. Niezauważalnie dla samej siebie stałam się chomikiem. Na szczęście część kartonów była opatrzona napisami „do oddania” oraz „do wyrzucenia”. W innym wypadku chyba musiałabym znaleźć osobne mieszkanie w Bielsku, tylko po to, żeby mieć gdzie wyłożyć wszystkie te pudła.

Nie będę płakać za starymi, studenckimi podręcznikami, bo byłam pewna, że znajdzie się jakiś pierwszoroczniak, który jeszcze nad nimi wyleje łzy bezsilności. Za ubraniami, których od lat nie nosiłam, także tęsknić nie będę. Ostatni raz zrobiłam taką czystkę w szafie przed wyjazdem na studia. Musiałam wtedy poprosić o pomoc Idę, bo ja potrafiłam tylko siedzieć na podłodze przed szafą z sukienką, w której byłam na pamiętnym balu sylwestrowym, w dłoniach i płakać. To były bardzo emocjonalne porządki.

Gdybym wtedy wiedziała, że kilka lat później będę się przygotowywać do przeprowadzki do Michała…

- Masz już wszystko?

O wilku mowa.

Odwróciłam się do niego, posyłając mu słaby uśmiech. Zostawiałam za sobą kawał życia. Nie było idealne, ale nie było też złe. Było trudne. Było wymagające. Było pouczające.

Zatrzymałam się przy drzwiach, spoglądając raz jeszcze przez ramię. Uśmiechnęłam się do wspomnień tańczących mi przed oczami i sięgnęłam po klucze.

- Chodźmy.

 


18 lipca 2020

[II] 50.


- Dobraliście się z Kubiakiem jak w korcu maku – powiedział Damian i nie musiałam wcale go widzieć, by wiedzieć, że pokręcił głową z uśmieszkiem na twarzy. – Jak nie jeden na pierwszych stronach gazet, to drugi. Planujesz jeszcze jakąś karierę, czy jesteś już pełnoetatową celebrytką?
- Zamknij się, Damian – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Wiedziałam, że tylko mnie drażni, ale wybrał zły moment na siostrzano-braciszkowe docinki. Byłam zbyt wkurzona, by wstrzymywać język.
- Uuu, zaraz dzwonię do Bełchatowa zapytać, czy im jakaś wściekła osa nie uciekła z ula. Zapytać przy okazji, czy nie mają wolnego miejsca dla fizjo? Skoro i tak wszyscy już myślą, że robisz karierę tylko przez nepotyzm, to co mamy do stracenia, nie?
Miałam ochotę zacząć krzyczeć. Zacząć i krzyczeć, dopóki wytrzyma moje gardło. Albo zwinąć się w kłębek gdzieś w kącie, gdzie nikt mnie nie znajdzie i nie pokazywać się nikomu na oczy, dopóki cała sprawa nie ucichnie.
Gdyby tylko to było takie proste…
- Dobra, słyszę jak zgrzytasz zębami, już nic nie mówię – dodał po chwili Damian, być może faktycznie słysząc, jak mocno zaciskam zęby ze złości. – Komu znowu nadepnęłaś na odcisk?
- Chyba umiesz czytać i nie muszę ci mówić komu – odburknęłam.
- Okej, okej, nie wyżywaj się na mnie, bo to nie moja wina. Wiesz dlaczego?
- Gdybym wiedziała, może byłabym bardziej elokwentna, kiedy prezes wezwał mnie na dywanik.
- Aż tak? – zapytał ze zdziwieniem Damian.
- Aż tak.
Westchnęłam przeciągle, wypuszczając razem z powietrzem nieco wściekłości, która kotłowała się we mnie nieustannie od kilkudziesięciu minut. Od kiedy wyszłam z gabinetu prezesa i minęła pierwsza fala szoku i niedowierzania.
Dwa tygodnie. Tyle zostało do końca sezonu. Sezonu, który juniorzy mogli skończyć na najlepszym miejscu od lat. Sezonu, który mogą nawet wygrać, jeśli się skupią na ostatnich kilku meczach i nie dadzą sobie wejść na głowę. Czternaście dni, które miały minąć bez większych ekscesów. Które miałam wykorzystać na uporządkowanie swoich spraw, pożegnanie się z tymi, którzy utrzymywali mnie przy zdrowych zmysłach w tym pomarańczowym wariatkowie i mentalne przygotowanie się do czegoś nowego.
Dwa tygodnie. Bo co się może zdarzyć w dwa tygodnie?
Gdybyście mnie zapytali godzinę temu, powiedziałabym, że nic. Teraz wątpię, by ktokolwiek ryzykował zapytanie mnie o cokolwiek. O ile w ogóle zdecydowałby się do mnie podejść.
- Nikt, kto cię zna, nie uwierzy w te bzdury – zapewnił mnie Damian.
Zaśmiałam się cierpko.
- Problem w tym, że wbrew temu, co wcześniej powiedziałeś, nie jestem żadną celebrytką i moje nazwisko nie jest powszechnie znane i szanowane.
- Twoje nazwisko to moje nazwisko i mogę cię zapewnić, że jednak jest znane i szanowane.
Dlaczego Damian nadal sądził, że to dobra pora na żartowanie, było ponad moimi zdolnościami rozumowania. Gdyby stał zaraz obok mnie, szybko dałabym mu do zrozumienia, że to nie miejsce ani czas. Ale ciężko się na kogoś rzucić z pazurami przez telefon.
- W takim razie moim następnym krokiem będzie zmiana nazwiska.
- Kubiak swojego nie szanuje, więc nie wiem, dlaczego szargasz moją dobrą opinię, zamiast pomóc Michałowi zrujnować jego.
- Czy w ten zawoalowany sposób dajesz mi do zrozumienia, że powinnam się hajtnąć z Michałem w następny weekend?
- Ja nic takiego nie powiedziałem, ale jakby co to mam okienko w grafiku w następną sobotę i mógłbym pomóc zaciągnąć Kubiaka przed ołtarz. Poświęcę się. Ty będziesz szczęśliwa, nazwisko Wojtaszek przestanie cierpieć. Wszyscy zadowoleni.
- Nie wiem, dlaczego akurat mamie dostało się to kukułcze jajo podpisane twoim imieniem, ale mogę zrozumieć, dlaczego cię nie chcieli.
Damian roześmiał się głośno i śmiał się przez dłuższą chwilę. Przewróciłam oczami, ale nie mogłam ukryć nikłego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. I tego, że część ciężaru spadła z mojej piersi i nagle kolejny oddech stał się łatwiejszy.
Może jednak Damian doskonale wiedział, co robi, gdy ciągle się ze mną przekomarzał.
- Nie chcę nic mówić, Sabinka, ale to ciebie zgubili w szpitalu.
- Podobno jakiś czterolatek był w to zmieszany i przypadkiem podmienił łóżeczka z dziećmi, kiedy rodzice byli w łazience.
- Widzisz? Już wtedy wiedziałem, co robię.
I takim oto sposobem dziesięć minut później byłam w bardziej stabilnym emocjonalnie stanie. Posiadanie brata jednak miało swoje plusy. Nie zamierzałam tego mówić Damianowi, bo by obrósł w piórka i już w ogóle nie dałby mi żyć.
Pożegnałam się z Damianem chwilę później. Żadne z nas nie wróciło już do powodu, dla którego Damian zadzwonił w pierwszej kolejności. Może dlatego, że już nie było o czym mówić, a może też dlatego, że jedynym powodem, dla którego Damian zadzwonił, było upewnienie się, że nie zacznę krzyczeć i rwać sobie włosów z głowy. Za dobrze mnie znał, by nie wiedzieć dokładnie, jak zareaguję.
Jak zareaguję na artykuł. O mnie samej, we własnej skromnej osobie, ale w niekoniecznie dobrym świetle.
Ktoś musiał komuś powiedzieć dwa słowa za dużo. Albo w drugą stronę – dwa słowa za mało, ale niewłaściwej osobie, która zaraz zwietrzyła temat napędzający czytelników.
W każdym bądź razie w siatkarskim środowisku stałam się gorącym tematem po tym, jak mój ulubiony dziennikarz przypomniał sobie o moim istnieniu i wysmarował artykuł samymi bzdurami wyssanymi z palca.
Jedynie dwie rzeczy w całym tekście były zgodne z prawdą. Moje imię i nazwisko. I fakt, że nie przedłużyłam z jastrzębskim węglem umowy. Cała reszta o domniemanej interwencji Kubiaka seniora u zarządu i w efekcie końcowym przywrócenie mnie na zajmowane wcześniej stanowisko już nieco od prawdy odbiegały, a na dowód miałam kartony ustawione pod ścianą swojego fizjo pokoju, które czekały tylko, aż wpakuję do nich wszystkie swoje rzeczy.
Wzięłam głęboki wdech, bo samo myślenie o człowieku, stojącym za całym tym bałaganem, sprawiało, że krew wręcz wrzała w moich żyłach.
Nie był to pierwszy raz, kiedy oskarżał mnie o nepotyzm. Kiedyś już zainsynuował coś podobnego. Tylko co się tak mnie uczepił? Ani razu nawet z nim nie rozmawiałam przed tym pierwszym incydentem. Jasne, nazwisko znałam, bo obracając się w tym świecie, a przynajmniej w jego wirtualnym wymiarze, natrafiłam na nie co jakiś czas. Ale dlaczego stałam się jego celem, nie miałam zielonego pojęcia.
Może faktycznie szukał sensacji i nie ma w tym nic osobistego.
Tylko dlaczego nie potrafiłam w to uwierzyć?
Usiadłam za swoim biurkiem, wpatrując się tępo w ścianę naprzeciwko, na której wisiała tablica z rozpisanymi zabiegami. I pomyśleć, że trochę ponad godzinę temu siedziałam dokładnie w tym samym miejscu, a co lepsze, byłam w świetnym humorze.
A potem jeden krótki telefon od prezesa z poleceniem stawienia się u niego i tadam! Jesteśmy tu i teraz.
Tydzień i sześć dni.
I zostawię to wszystko za sobą.
Aż tydzień i sześć dni.

*

- Jeśli faktycznie chcesz tu zostać, twoja sprawa, Sabina. Ale dobrze ci radzę, uciekaj z tego pierdolnika.
Takimi słowami przywitał mnie trener Kubiak następnego dnia na treningu. Nie ukrywałam, że poprawił mi humor. Musiałam nawet zasłonić usta dłonią, bo istniało zagrożenie, że parsknę śmiechem na pół hali.
I jakkolwiek dobór słów trenera mnie rozbawił, tak perspektywa tego, że nawet człowiek, który był związany z klubem przez większą połowę swojego zawodowego życia, widział, że dzieje się coś niedobrego, nie była wcale zabawna.
- I nie przejmuj się hienami. Kłapią zębami na prawo i lewo, ale koniec końców uciekają z podwiniętym ogonem. Tylko pamiętaj, żeby nigdy nie dawać im tego, na co polują.
I było to jedyne odniesienie się trenera do całego artykułu. Nie sądziłam, by sam z własnej woli wstawił się za mną u zarządu. Nie dlatego, że w jego oczach nie zasługiwałam na taki gest. Raczej dlatego, że szanował moje decyzje, a ja zdecydowałam się odejść. Może nawet dlatego, że wiedział, że bycie fizjoterapeutą juniorów nie było spełnieniem moich marzeń. Nawet jeśli mnie na początku wydawało się, że jednak nim było.
Kubiaki już tak mieli. Że często dostrzegali rzeczy, które świadomie lub nie, chciałam pozostawić niewidoczne. Taka ich mała supermoc. A czasem przekleństwo.
Po treningu czekała na mnie niespodziewanie duża kolejka pod gabinetem. I mimo, że oprócz Wojtka, nikt nie zająknął się słowem na temat mojego odejścia, to i tak samo to, że przyszli, powiedziało mi więcej niż tysiąc słów. Byłam częścią tej drużyny. I może mój czas tutaj się kończył, może nie mogłam się doczekać, aż znowu poczuję dreszcz ekscytacji przed rozpoczęciem nowego, zawodowego wyzwania, ale byłam częścią tej drużyny i zawsze będę dumna z tego, że udało mi się to osiągnąć.
- Michała już nie ma, ty też odchodzisz… Nie chcę tak bez was.
Wojtek był ostatnim z chłopaków. I niesamowicie się ociągał z wyjściem.
- Kto mnie kopnie w cztery litery, jak znowu mi odbije?
Byłam odwrócona do niego plecami, porządkując wszystko po serii zabiegów, więc nie było szans, żeby Wojtek dostrzegł mój uśmiech.
A jednak.
- Nie śmiej się ze mnie.
Pokręciłam głową i odwróciłam się do niego.
- Powiem trenerowi, żeby do mnie zadzwonił, jak tylko uzna, że ci odbiło. Wsiądę w samochód i zaraz tu będę, żeby cię kopnąć w cztery litery. Może nawet wezmę ze sobą Michała dla efektu.
Pokręcony dzieciak, ale uśmiechnął się szeroko, przytulił mnie z zaskoczenia i w końcu wyszedł, zadowolony z życia. Jak to czasem niewiele do szczęścia było potrzebne.
Posprzątałam do końca i zamknęłam za sobą drzwi na klucz.
Tydzień i pięć dni.

*

Bałam się, że to zamieszanie wokół mojej osoby zdekoncentruje chłopaków na ostatniej prostej przed końcem sezonu, ale jeżeli cała sprawa jakoś na nich wpłynęła, to tylko mobilizująco.
Brakowało mi słów po gwizdku kończącym mecz. W jednym momencie stałam za linią boczną, ściskając z całej siły kciuki, a w następnej byłam w środku kółeczka skaczących i cieszących się wygraną juniorów. Sama skakałam i się cieszyłam razem z nimi, a potem kazałam im siadać na dupach i się rozciągać.
Plasnęli na cztery litery jak jeden mąż. Miałam nadzieję, że ktoś to nagrał, bo musiało to wyglądać przekomicznie.
Chłopcy znowu zafundowali mi masę roboty, ale cieszyłam się każdą jej minutą. I mimo tego, że niemal padałam z nóg, zamykając za sobą gabinet, uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Tydzień i cztery dni.

*

Miałam małą dziurę w pamięci z mojego ostatniego spotkania z prezesem. W momencie, w którym podsunął mi ten artykuł i polecił się z nim zapoznać, uważnie przyglądając się mojej reakcji, jakby się wyłączyłam. Sam tekst musiałam przeczytać dwa razy, bo trafiało do mnie co trzecie słowo. A kiedy dotarł do mnie jego sens… Wtedy już kompletnie straciłam poczucie rzeczywistości.
Jak przez mgłę pamiętałam, że prezes zapytał mnie, czy rozmawiałam z autorem tekstu. Pokręciłam tylko głową, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Potem zapytał, czy żałuję decyzji o odejściu. Tutaj próbowałam wydukać dyplomatycznie, że i tak nie miałam zamiaru przedłużać umowy, więc nie zrobiło mi to wielkiej różnicy, ale zaplątałam się jakoś w połowie, więc znowu tylko pokręciłam głową.
Potem prezes coś mówił, ale wyłapałam z całego monologu tylko dwa słowa: oświadczenie i przeprosiny.
Dlatego nie byłam zdziwiona, kiedy weszłam w link wysłany przez Damiana do strony internetowej jednego z portali sportowych, na której wystosowano przeprosiny za powielanie fałszywych informacji. Chodziło oczywiście o artykuł ze mną w roli głównej, ale sama treść przeprosin była raczej skierowana do zarządu klubu aniżeli do mnie.
I szczerze mówiąc miałam to w głębokim poważaniu, bo świadczyło to jedynie o człowieku, który te bzdury wypisywał i o jego braku godności i przyzwoitości. A dodatkowo upewniło mnie to w przekonaniu, że ten człowiek miał coś do mojej osoby.
Nie miałam jednak siły się nad tym zastanawiać.
Zajęłam się pracą, odkładając wyciszony telefon poza zasięg ręki. Kiedy następnym razem na niego zajrzałam, wychodząc z hali na parking, czekała na mnie kolejna wiadomość z linkiem. Widząc ją, zatrzymałam się na środku parkingu, patrząc się niedowierzająco w ekran.
Nie spodziewałam się wiadomości od Idy.
Ale jeszcze bardziej nie spodziewałam się tego, co znalazłam pod wysłanym przez nią linkiem.






6 czerwca 2020

[II] 49.


Kiedy wszystko w moim świecie zdawało się zmieniać, Michał był moją ostoją. Moim punktem zaczepienia, jedyną stałą w moim życiu.
Bywały chwile, w których nadal nie potrafiłam uwierzyć w to, że miałam go znowu w swoim życiu. Czasem, kładąc się spać przy jego boku, budziłam się rano ze łzami w oczach, bo docierało do mnie, że to nie był sen, że przenikające mnie ciepło nie było tylko złudzeniem, że bicie serca pod moim policzkiem, nie było wspomnieniem.
Michał powiedział kiedyś, że nie wie, czym sobie na mnie zasłużył. Że jestem najlepszym, co go w życiu spotkało, ale dostał mnie na kredyt, który będzie musiał spłacać do końca swoich dni.
Mnie z kolei wydawało się, że z nas dwojga, to ja nie zasłużyłam na taki prezent od losu. Kim byłabym, gdyby nie Michał? Przecież tak wiele mnie nauczył, tak dużo mi pokazał.
Wszystko w moim życiu się waliło, a będąc z nim, patrząc w jego oczy, widząc jego uśmiech, nic więcej nie miało znaczenia. Będąc z nim, miałam pewność, że wszystko się ułoży. Będąc z nim, wiedziałam, że miałam przy sobie wszystko, czego pragnęłam.
Niczego więcej nie potrzebowałam. Może poza tym, by móc zostać w jego ramionach już na zawsze. By nie musiał wyjeżdżać z powrotem do Bielska wczesnym rankiem, bym nie musiała czekać kolejnych długich, samotnych dni, by go ponownie zobaczyć.
Chciałabym codziennie zasypiać, patrząc w jego oczy i budzić się z jego ramieniem przytrzymującym mnie blisko niego. Chciałam widzieć jego rzeczy porozkładane po mieszkaniu. Chciałam kłócić się z nim o to, kto pierwszy zajmie łazienkę. Chciałam podkradać mu tosty z talerza i wyganiać rano z łóżka, by zaparzył mi kawę. Chciałam się mijać, chciałam narzekać na brudne naczynia zostawione w pośpiechu w zlewie i na to, że nie wywijał skarpetek na dobrą stronę przed wrzuceniem ich do kosza na pranie.
Chciałam codzienności.
Chciałam razem, nie osobno.
Zadarłam głowę w górę, by na niego spojrzeć. Przez sekundę szukałam na jego twarzy znaku, który powiedziałby mi, że Michał pragnął tego samego, co ja. Szybko uświadomiłam sobie, że to tak nie działa. Michał nie odgadnie magicznie moich myśli i nie kiwnie mi głową na zgodę albo potrząśnie nią w zaprzeczeniu.
Do tego potrzebna była rozmowa.
Komunikacja.
Coś więcej niż trzy wiadomości wymienione w ciągu dnia.
Ciężko jednak wpleść tak poważną rozmowę w kilka godzin spędzonych razem po tygodniach rozłąki.
- Gapisz się – mruknął Michał, przesuwając ręką po mojej nodze.
- Gapię się – przyznałam bez cienia zażenowania. – Muszę się napatrzeć zanim znowu znikniesz na tydzień i zostaną mi tylko twoje zdjęcia w pamięci telefonu na pocieszenie.
Michał spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
- Tak? – zmrużył oczy podejrzliwie. –Nie przypominam sobie, żebym ci pozował do zdjęć.
Michał obniżył głos, a jego ton był dość subiektywny i pełny drażliwości.
- Nie musiałeś –odparłam lekko z uśmiechem. – Od czego jest google grafika? Wystarczy wpisać „michał kubiak bez koszulki".
Michał roześmiał się głęboko. Leżąc z policzkiem przyciśniętym do jego klatki piersiowej, poczułam wyraźnie wibracje rozchodzące się po jego ciele. Było w tym coś intymnego, co wywołało u mnie dreszcz. Kubiak musiał go wyczuć, bo owinął mnie szczelniej swoim ramieniem, podciągnął mnie wyżej i ułożył podbródek na czubku mojej głowy, pozwalając mi wtulić twarz w jego szyję.
- Zostawić cię na chwilę samą – powiedział z rozbawieniem w głosie. Rozbawieniem, ale i jakby rozżaleniem.
Narzekałam na swoją sytuację, a sytuacja Michała wcale nie była lepsza. Też był w Bielsku sam. W dodatku w zupełnie nowym miejscu. Pewnie, połowę dnia spędzał na hali, a drugą w mieszkaniu regenerując się, ale jak długo można tak żyć? Ja mogłabym całkiem długo, ale Michał był dużo bardziej towarzyski niż ja i jemu znacznie bardziej doskwierał brak znajomych na miejscu. Pewnie, miał kumpli w drużynie, ale to nadal była świeża sprawa, dopiero się poznawali, a Michał miał dość szczególną reputację...
- Sezon juniorów niedługo się kończy – zaczęłam, niezbyt przekonana, czy powinnam poruszać ten temat, ale ciekawość zwyciężyła.
- I co w związku z tym?
- I tak sobie pomyślałam, że skoro nic mnie tutaj nie trzyma, mogłabym dotrzymać ci towarzystwa w Bielsku. – Przerwałam, czekając, aż Michał coś powie, ale odpowiedziała mi tylko cisza. – Pozwiedzać, odpocząć, zastanowić się, co dalej...
I spędzić w końcu więcej czasu razem – wyjść na spacer późnym wieczorem, wyjść do kina, do klubu. Zrobić w końcu coś, co robią normalne pary.
Chociaż ja i Michał chyba nie kwalifikowaliśmy się jako normalna para.
Przedłużająca się cisza nieco ostudziła mój entuzjazm. Chyba wybiegałam za bardzo przed szereg. Co innego spędzić u Michała weekend, co innego zwalić mu się na głowę.
- Przysięgam, że niemal słyszę, jak szukasz słów, żeby wszystko odkręcić – Michał powiedział, zanim udało mi się je znaleźć. – Możesz przestać, bo niczego nie chciałbym bardziej niż mieć cię przy sobie cały czas.
Westchnęłam głęboko, a całe napięcie natychmiast ze mnie zeszło. Nic dziwnego, że Michał mnie przejrzał, skoro zesztywniałam jak kamień w jego objęciach.
- Zabrzmiało to trochę, jakbym się wpraszała – przyznałam.
- Możesz się wpraszać ile tylko chcesz, Sabina. Jak będę miał cię dość, to wyślę cię kurierem Damianowi do Warszawy – zażartował, za co zarobił szybkiego kuksańca w brzuch.
- Ale to się oczywiście nie zdarzy, bo ciebie nigdy nie będę miał dość. No chyba, że zaczniesz udostępniać w internecie moje zdjęcia bez koszulki, wtedy będę musiał przemyśleć sprawę.
Drugi kuksaniec znalazł drogę w stronę jego żeber.
- I musisz skończyć z przemocą domową, Sabina. Nikt mi nie uwierzy, jak im pokażę siniaki i powiem, że pobiła mnie moja dziewczyna.
Moja dziewczyna. Niby zwykłe słowa, ale nie słyszałam ich często z ust Michała. A rozlały się ciepłem po moim wnętrzu, zmierzając prosto do serca.
- Niczego nie obiecuję – zaśmiałam się, czując się zdecydowanie lżej na duszy.
Nie miałam konkretnego planu na życie. Nadal nie wiedziałam, czego tak właściwie szukam, czym się chcę zająć. Ale miałam jeszcze czas, by to przemyśleć. I miałam w perspektywie coś, na co będę wyczekiwać każdego kolejnego dnia.
Nielimitowanego Michała.
Na własność.
Tylko dla mnie.

*

Telefon zadzwonił w najgorszym możliwym momencie, kiedy byłam w zupełnie innym pokoju i absolutnie nie chciało mi się ruszać. Ale dzwonił nieubłaganie. Ktoś naprawdę miał sprawę nie cierpiącą zwłoki.
Damian.
No któż by inny? Właściwie nawet nie byłam zaskoczona.
- To nie moje urodziny – powiedziałam po przyłożeniu telefonu do ucha.
- Ani moje.
- No to pa.
Musiałam odstawić telefon od ucha, kiedy Damian zawołał, żebym zaczekała, bo aż mi w nim zadzwoniło. Zaśmiałam się głośno. Tak łatwo dał się podpuścić.
- Jesteś zmorą mojego życia, przysięgam.
- Miło mi to słyszeć – rzuciłam w odpowiedzi. – A skoro już przy słyszeniu jesteśmy, chyba ogłuchłam na jedno ucho. Wyślę ci rachunek od laryngologa.
- Jasne, jasne. A teraz krótka piłka – jesteś w domu?
- Jestem. Teraz podwójna krótka – czemu pytasz?
- Będziemy za pięć minut, więc lepiej stawiaj wodę na herbatkę, bo przez ciebie marznie mi ręka, którą trzymam telefon. Jak mi amputują palce, to też wyślę ci rachunek.
Zaśmiałam się lekko, a chwilę później Damian się rozłączył. Niezapowiedziana wizyta była podejrzana. Kto niezapowiedzianie wpada na herbatkę z Warszawy do Żor?
Damian chyba znowu cierpi na zespół UBS. Uciążliwego braku siatkówki. Każda kontuzja, która wykluczała go z gry na dłużej niż trzy dni, kończyła się Damianem nie potrafiącym usiedzieć na zadku i niemal chodzącym po ścianach. Wytrzymaj tu z takim.
- O nie...
- Co jest? - zapytał Michał, pojawiając się obok mnie.
- Gasimy światło, zamykamy drzwi i udajemy, że nas nie ma.
Kubiak zdecydowanie wyglądał na zdezorientowanego.
- Dlaczego? – zapytał ostrożnie.
- Marta ma dość kontuzjowanego Damiana. Chce go tu podrzucić podstępem jak konia trojańskiego i uciec, zanim ktokolwiek się zorientuje. Nie mogę powiedzieć, że jej nie współczuję, ale nie dam się nabrać na to śmierdzące jajo. Nie ze mną te numery.
Dzwonek do drzwi powstrzymał mnie od kolejnych słów.
Dałam się podpuścić. Damian nie dzwonił z drogi, tylko spod mojej kamienicy. Zmrużyłam gniewnie oczy, wpatrując się w miejsce, gdzie za drewnianymi drzwiami pewnie była uśmiechnięta twarz mojego brata. Cholerny cwaniak.
Dzwonek zabrzmiał po raz drugi. Nie ruszyłam się ze swojego miejsca ani o milimetr. Posłałam Michałowi spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że ma pod żadnym pozorem nie otwierać drzwi, ale wyraźnie źle je zinterpretował. Bo nie chciałam myśleć, że je zignorował.
Chwilę później wyraźnie słyszałam głos Damiana. Jakiś zbyt wesoły był. To podejrzane.
- O proszę! Kogo my tu mamy! Gdzie moja wyrodna siostra?
- Ja ci dam wyrodną siostrę – mruknęłam pod nosem, ruszając w końcu w stronę drzwi, by przywitać Martę. Tylko Martę. Damiana miałam zamiar zignorować.
Ominęłam go ostentacyjnie, kiedy rozłożył ramiona, by mnie przytulić. Zamiast tego przytuliłam Martę i wymieniałam z nią znaczące spojrzenie, które powiedziało mi wszystko.
Marta była o krok od morderstwa w afekcie z uwagi na dziesięciokrotnie przekroczony poziom zirytowania. Ah, jak ja to dobrze znałam.
- A ja? – oburzył się Damian, gdy go minęłam, prowadząc Martę do kuchni.
- Ciebie nie zapraszałam.
- W ogóle nas nie zapraszałaś – parsknął krótko.
- Ale z Marty wizyty się cieszę.
Damian posłał mi przydługie spojrzenie, mrużąc przy tym oczy.
- Mam iść poczekać w samochodzie?
Patrzyłam na niego w milczeniu, czekając. I w końcu się doczekałam. Damian nie wytrzymał naszej wymiany spojrzeń i uśmiechnął się szeroko, na co odpowiedziałam tym samym, śmiejąc się cicho pod nosem, gdy Damian przytulił mnie mocno do siebie.
- Franca, nie siostra – skomentował pod nosem, na co tylko pokręciłam głową.
- Oni tak zawsze? – zapytał Martę Michał półgłosem.
- Pytasz, jakbyś ich nie znał. Z czasem jest tylko gorzej – westchnęła, wywracając oczami.
W końcu usiedliśmy wszyscy razem w salonie. Dyskretnie przyglądałam się Damianowi i Marcie. Po części dlatego, że zastanawiałam się, z jakiego powodu przyjechali. A po części dlatego, że próbowałam ocenić, jak sobie radzą po całej tej historii z bezpłodnością i prawie rozpadem ich związku. Ale jedyne, co dostrzegałam, to nadmiernie radosnego Damiana i nieco zirytowaną, ale równie radosną Martę. Krótkie, czułe gesty, przelotne spojrzenia i znaczące uśmiechy.
Chyba mieli się dobrze.
A nawet lepiej niż dobrze, jak się okazało kilka chwil później.
- Sabinie za chwile zacznie para buchać z uszu, więc chyba czas im powiedzieć, co? – Damian zwrócił się do Marty.
Marta roześmiała się i poklepała czule Damiana po policzku.
- Nie zwalaj na Sabinę, to ciebie skręca od środka.
- Tylko troszeczkę – przyznał z uśmiechem prawie dookoła głowy.
Uniosłam brwi na tę wymianę zdań. Spojrzałam na siedzącego obok mnie Michała w poszukiwaniu zrozumienia, ale sam miał ściągnięte brwi w zastanowieniu. Wydawał się przy tym lekko nieobecny. Westchnęłam lekko. Znikąd pomocy.
Marta się myliła. Mnie też skręcało od środka z ciekawości. Ledwo się powstrzymywałam przed przerwaniem ich drobnego przekomarzania się i zażądania wyjaśnień w trybie natychmiastowym.
Może miało to coś wspólnego z tym, że potrzebowałam usłyszeć coś dobrego. Jakąś radosną nowinę. Żeby móc w pełni cieszyć się swoją nie aż tak daleką przyszłością z Michałem, potrzebowałam wiedzieć, że nie tylko ja mam się z czego cieszyć.
Brzmiało to głupio, bo dlaczego miałabym niby uzależniać swoje szczęście od innych ludzi? Ale to była moja rodzina. Samo to, że byli szczęśliwi, sprawiało, że czułam się lepiej.
A jeszcze lepiej czułabym się, gdyby już faktycznie wiedziała, co to za nowina.
Musieli wyczuć moje zniecierpliwienie, bo przerwali swoją małą wymianę zdań, złapali się za ręce i spojrzeli na siebie z uczuciem tak wielkim wypisanym na twarzach, że mimowolnie wciągnęłam więcej powietrza w płuca.
Czy to...?
- Szykuj kieckę, siostra. Masz wesele brata do przetańczenia.





28 marca 2020

[II] 48.


Ten tydzień miał zamiar mnie emocjonalnie wykończyć. Już czułam się, jakby od załamania nerwowego dzieliła mnie cienka linia, a to jeszcze nie był koniec. Jeszcze miałam cały dzień przed sobą, a w dwadzieścia cztery godziny mogło się wydarzyć tak wiele, że niemal traciłam zmysły na samą myśl.
Jeżeli ktoś mnie testował tam na górze, to lepiej, żeby miał ku temu dobry powód i cudowną przyszłość w zapasie. Bo jeśli nie, to szybko stanę się bezrobotną ofiarą losu.
Zaczęło się od wezwania na rozmowę. Od zarządu klubu. Było tak niespodziewane, że nawet nie miałam kiedy się denerwować tą rozmową. Powinnam była się jej spodziewać, w końcu problem sama zdołałam zauważyć, nie znałam jednak jego przyczyny, a właśnie ona stawiała moją karierę w drużynie pod znakiem zapytania.
- Panno Wojtaszek, proszę – prezes Gorol podniósł się ze swojego miejsca, gdy tylko przekroczyłam prób jego gabinetu, witając mnie z miłym uśmiechem i wskazując miejsce naprzeciwko jego biurka.
To pierwszy raz, kiedy miałam przyjemność z nim rozmawiać. Jako że dopiero niedawno objął stanowisko prezesa zarządu, nie do końca wiedziałam, czego się po nim spodziewać. W ogóle byłam nieświadoma, dlaczego mnie do siebie wezwał, podejrzewałam jednak, że nie po to, by sobie poplotkować.
- Dziękuję – odpowiedziałam, zajmując wskazane miejsce.
Nie bardzo wiedząc, co dalej, podniosłam wzrok na prezesa, który już przyglądał mi się z ciekawością. Widząc, że ma moją uwagę, nie czekał dłużej, by zacząć, co przyjęłam z ulgą. Gierki psychologiczne nie były moją mocną stroną.
- Pracuje pani jako fizjoterapeutka juniorskiej drużyny już drugi sezon, prawda?
- Zgadza się – odparłam, zaczynając zastanawiać się intensywnie, w jakim kierunku zmierza.
- Zespół nie zmienił się bardzo w ciągu tych dwóch sezonów, można powiedzieć, że właściwie pozostał w tym samym składzie.
- Tak – zgodziłam się, przytakując jednocześnie głową.
- Jak ocenia pani swoją współpracę z chłopakami?
Początkowo zupełnie neutralne spojrzenie, jakim mnie raczył, zmieniło się w dużo bardziej wnikliwe, kiedy zadał to pytanie. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co tutaj chodzi.
- Jak pan wspomniał, pracujemy w niezmienionym składzie drugi sezon, więc zdążyliśmy się poznać i zgrać. Na tym etapie nie zastrzeżeń ani do chłopaków, ani do naszej współpracy.
Skinął głową, przyjmując moją odpowiedź. Rozluźniłabym się, gdyby nie to, że odchrząknął i przyjął bardziej stanowczą postawę. To nigdy nie świadczyło dobrze.
- Powiem wprost. Rozmawiałem z całą drużyną juniorów i żaden z siatkarzy nie powiedział złego słowa ani na panią, ani na pani pracę. Wszyscy zgodzili się, że jest pani kompetentną osobą i rzetelnie wykonuje swoją pracę. Jednak, kiedy zapytałem, do którego fizjoterapeuty udali się po ostatnim treningu, tylko kilkoro z nich wskazało panią. Czy wie pani, dlaczego?
Teraz, kiedy o tym wspomniał, przypomniałam sobie, że sama zwróciłam na to uwagę jakiś czas temu. Z tygodnia na tydzień coraz szybciej zamykałam swój gabinet i nie miało to nic wspólnego z tempem mojej pracy. Raczej z coraz mniejszą kolejką pod moimi drzwiami. I tak, zastanawiałam się, co jest tego powodem, ale nigdy nie doszłam do niczego sensownego. Nikt też nie zgłaszał pretensji, więc żyłam w przekonaniu, że wszystko było w porządku.
Jak widać, przekonanie to było błędne.
Pokręciłam głową w odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.
- Część drużyny czuje skrępowanie, kiedy to pani wykonuje masaże. Oboje wiemy, co to znaczy.
To znaczyło tyle, że moje dni w jastrzębskim były policzone.
- Chcę, żeby była pani świadoma, że żaden z nich nie miał zastrzeżeń co do pani profesjonalizmu. I ja również takich zastrzeżeń nie mam, jednak muszę zareagować w sytuacji, w której jeden z fizjoterapeutów ma coraz mniej pracy, a drugi coraz więcej.
Paweł nic mi nie wspomniał o tym, że moi chłopacy przychodzą do niego po treningach. Nie zająknął się słowem, a może wtedy miałabym szansę jakoś zareagować, zdusić problem w zarodku, zanim dotarł do samej góry. A może to było tylko pobożne życzenie. Bo co mogłam zrobić w tak delikatnej sytuacji?
Prezes kilkukrotnie podkreślił jeszcze, że uważa mnie za kompetentną i profesjonalną fizjoterapeutkę, ale jasno dał mi do zrozumienia, że po sezonie nie będzie tu dla mnie miejsca. Moja umowa i tak wygasała, a ja nie byłam pewna, czy zdecyduję się ją przedłużyć, jednak nie spodziewałam się, że zostanę odesłana z kwitkiem.
Przynajmniej miałam jasność. I mogłam już zacząć rozglądać się za inną posadą.
Plusy całej sytuacji na tym się kończyły, tak samo jak mój dobry humor i nadzieje, że przetrwam ten tydzień szybko i bezboleśnie.
Na pożegnanie z Kubą byłam równie nieprzygotowana.
Zadzwonił do mnie, zaprosił do siebie, ugościł kubkiem zielonej herbaty, a następnie spuścił na mnie bombę, mówiąc, że jeszcze tego samego wieczora żegna się z Żorami i Jastrzębskim Węglem. Dopiero wtedy zauważyłam stojącą w salonie walizkę i torbę sportową. Kuba był gotowy pożegnać się i zostawić ten etap życia za sobą i zacząć od nowa. W Gdańsku. W Treflu.
Miałam na końcu języka pytanie, czy naprawdę koniecznie musi uciekać na drugi koniec Polski. Powstrzymałam się jednak, widząc z jaką nadzieją Kuba mówi o swojej nowej drużynie i jak bardzo zależy mu na tym, by zaliczyć udany start. Nie zamierzałam mu nic z tego odbierać.
Ciężko było mi sobie wyobrazić drużynę jastrzębskiego bez Kuby. Albo Kubę w barwach trefla. Brzmiało to dla mnie niemal surrealistycznie. Niemal tak samo, jak gdyby ktoś powiedział mi sześć lat temu, że Michał będzie grał w pierwszoligowym Bielsku. A jednak.
Zmiany były dobre. Zmiany były potrzebne, dlatego pożegnałam się z Kubą, szczerze życząc mu powodzenia w nowym klubie i obiecując, że spotkamy się na którymś z meczów. Dałam mu kopniaka na szczęście, zanim wyszłam, a potem przytuliłam mocno i nie potrafiłam puścić, wiedząc, że teraz będzie dzielić nas cała Polska.
Jeszcze jedna myśl chodziła mi po głowie. Chciałam zapytać Kubę, czy miał coś wspólnego z odejściem prezesa Grodeckiego. Zarzekał się, że nikomu nie powie o sytuacji z jego córką, że nie chce nikomu robić problemów, chociaż Zuza nie miała skrupułów i prawie zgotowała mu rozwiązanie kontraktu. Transfer Kuby i odejście Grodeckiego zbiegły się w czasie. Mógł to być zupełny przypadek, ale osobiście wolałabym wersję, w której ktoś z rodziny Grodeckich ponosi konsekwencje za czyny córki prezesa. Byłego prezesa. Nie miałam jednak sumienia, by o to pytać. Teraz nie miało to już wielkiego znaczenia, a jedynie zaspokoiłoby moją ciekawość.
Ta ciekawość mnie kiedyś zgubi.
- Pozdrów ode mnie Grzyba, niech sobie nie myśli, że zapomniałam, że obiecał mi wakacje nad morzem – powiedziałam jeszcze, próbując zapanować nad zdradzieckimi łzami.
- Przekażę – zaśmiał się Kuba, posyłając mi szczery uśmiech.
Odpowiedziałam tym samym i w końcu wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną z cichym kliknięciem. Westchnęłam głęboko, wiedząc, że coś się właśnie skończyło. Poczułam się niemal samotna. Wszyscy moi przyjaciele opuszczali Żory i tylko ja nadal uparcie trzymałam się tego miejsca.
Ale chyba również nie na długo.
Dorosłe życie, co? Mimo że w świetle prawa stałam się dorosła już jakiś czasu temu, dopiero zaczynałam odczuwać, co to tak naprawdę znaczy. Decyzje. Wyzwania. Ryzyko. I żadnej instrukcji, zero podpowiedzi.
Jeśli wspinanie się po schodach mogłoby symbolizować życie, to ja czułam się, jakby ktoś mi usuwał kolejne stopnie na sekundę przed tym, zanim postawię na nich stopę. Ledwo utrzymywałam równowagę, a za każdym razem, kiedy odzyskiwałam balans, sytuacja się powtarzała.
Nie chciałam się zatrzymywać i tracić całego rozpędu, z jakim parłam naprzód. Jedyną opcją wydawało się nabrać jeszcze większego rozpędu i przeskoczyć kilka schodków, zostawiając niebezpieczeństwo w tyle. Tylko jak tego dokonać w prawdziwym życiu, które z klatką schodową miało znacznie mniej wspólnego?
Odkąd zaliczałam potknięcie za potknięciem, nie byłam w stanie na to pytanie odpowiedzieć.
Mój osobisty pech postanowił podręczyć także drugiego przedstawiciela Wojtaszków. Oglądanie kontuzji brata na ekranie telewizora jest sto razy gorsze niż oglądanie jej z trybun. Zamarłam, wgapiając się w ekran i próbując rozszyfrować wielkość obrażeń po samej minie Damiana, zanim realizator stwierdzi, że kieruje uwagę na kibiców wypełniających halę. Nie żeby mi się to udało. Ale powtórka akcji w zwolnionym tempie i pokazanie dokładnego momentu kontuzji nie nastawiały mnie zbyt optymistycznie.
Chciałam od razu chwycić za słuchawkę, ale nie było sensu do niego teraz dzwonić. Do Marty tym bardziej. Chwilowo mogłam tylko siedzieć z pilotem w jednej ręce i telefonem w drugiej, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić i jak pomóc Damianowi na odległość.
Po kolejnej minucie stało się jasne, że Damian dalej nie zagra. Koledzy pomogli go znieść poza boisko. Widziałam grymas bólu na jego twarzy i sama się skrzywiłam, niemal odczuwając jego ból. Zbyt wiele razy towarzyszyłam Damianowi w szpitalu po doznanych kontuzjach, by łudzić się, że w najbliższym czasie spojrzy na telefon. Marta pewnie też będzie zbyt przejęta, by zajmować się telefonem, ale wysłałam jej wiadomość, żeby dała mi znać co i jak, kiedy już będą wiedzieć.
Skręcenie stawu kolanowego w stopniu niewielkim. Tak brzmiała diagnoza po kilkunastu godzinach w szpitalu. Damian będzie musiał pauzować przez jakiś czas, ale do żadnych poważnych uszkodzeń nie doszło, za co powinien dziękować niebiosom, bo naprawdę spodziewałam się gorszego urazu. Damian pewnie trochę przyaktorzył, kiedy znosili go z boiska. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby okazało się to prawdą. Najważniejsze i tak było to, że dwa lub trzy tygodnie i Damian z powrotem znajdzie się na boisku. Ale co ja się strachu przez niego najadłam, to moje.
Parszywego tygodnia ciąg dalszy trwał. Wystarczyło pójść do pracy, by przypomnieć sobie, że zostało mi jeszcze kilka tygodni tutaj, zanim zastąpią mnie jakimś facetem, który wydawał się bardziej odpowiedni na fizjoterapeutę młodzieży. W dalszym ciągu reagowałam z niewypowiedzianą irytacją, ale nie zamierzałam walczyć o tę posadę. Priorytetem było dobro zespołu, a ja i tak nie wiązałam swojej przyszłości z jastrzębskim. Zbyt długo trwałam w miejscu.
- Sabina!
Zatrzymałam się w pół kroku, słysząc za sobą wołanie trenera Kubiaka. Nasze kontakty od czasu odejścia Michały były raczej sporadyczne i dotyczyły tylko pracy. Było mi to całkiem na rękę, bo chociaż raz nie musiałam się wciskać pomiędzy dwie strony konfliktu. Chciałam, żeby tak pozostało, ale widocznie miałam zbyt wygórowane oczekiwania.
Poczekałam, że Kubiak senior się ze mną zrówna, po czym spojrzałam na niego wyczekująco, nie mając czasu na pogawędki, gdy za moment pod moim gabinetem utworzy się kolejka. Mała, bo mała, ale dopóki ktoś przychodził do mnie, zawsze mu pomogę.
Trener chwilę zwlekał, jakby zastanawiał się, czy pytać, czy jednak olać sprawę na kolejny tydzień. To nie był pierwszy raz, kiedy trener się do mnie zwracał, zawsze jednak w ostatniej sekundzie rezygnował z pytania o Michała i zasłaniał się jakimiś banalnymi sprawami związanymi z pracą.
Tym razem jednak mnie zaskoczył i faktycznie to z siebie wykrztusił.
- Rozmawiałaś ostatnio z Michałem?
Wydawał się odrobinę zakłopotany. Na tyle, na ile mógłby być zakłopotany Jarosław Kubiak. Gołym okiem widziałam, że ta cisza na froncie ojciec-syn mu doskwierała i po tych kilku tygodniach w końcu był gotów się poddać i wykonać pierwszy krok. I to do niego należał ruch. Michał nie miał najmniejszego powodu, by jako pierwszy wyciągnąć do ojca dłoń, kiedy jedynym jego przewinieniem było walczenie o swoją karierę.
- Byłam u niego w weekend – odpowiedziałam krótko.
- Jak mu tam idzie?
Westchnęłam. Kubiak senior chciał po prostu wiedzieć, jak trzymał się jego syn, ale ja nie byłam najlepszym pośrednikiem w tym momencie. I jak wspomniałam wcześniej – w tę konkretną sytuację nie chciałam się angażować.
- To Michał. Dobrze pan wie, że nawet, gdyby mu nie szło, to zacisnąłby zęby i starał się bardziej – powiedziałam w końcu wymijająco. – Najlepiej będzie, jeśli to do niego pan zadzwoni i to jego zapyta.
Nie trzeba było być wielkim obserwatorem, żeby zauważyć, że nie przypadła mu do gustu moja sugestia.
- Odbierze – zapewniłam. – Jutro ma mecz – dodałam jeszcze, wycofując się powolnym krokiem.
- Okej, dzięki, Sabina.
Skinęłam mu głową i ruszyłam żywym krokiem w stronę swojego gabinetu, gdzie czekały na mnie obowiązki.
Piątek przywitał mnie bolącym gardłem i cieknącym nosem. Rzuciłam się z jękiem na poduszkę zaraz po przebudzeniu, czując w kościach, że będzie tylko gorzej. Nie miałam siły się podnieść z łóżka. Kusiło mnie, by zadzwonić do pracy i oznajmić, że nie dam rady dzisiaj się pojawić. To byłby pierwszy raz w mojej historii, by wziąć wolny dzień na żądanie, a nie z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem.
Znałam siebie na tyle, by wiedzieć, że chociaż teraz perspektywa zostania w domu i grzania się w łóżku z herbatą z miodem i cytryną brzmiała więcej niż kusząco, po godzinie dopadłyby mnie wyrzuty sumienia, że zostawiłam chłopaków w dniu meczu, że nie było mnie z nimi podczas meczu. Westchnęłam przeciągle i odrzuciłam kołdrę, nienawidząc przesadnie rozsądnej wersji mnie.
Gdybym tylko potrafiła czasem wyłączyć nadmierne myślenie, życie byłoby piękniejsze.
Godzinę później opuszczałam mieszkanie, patrząc jeszcze tęsknym wzrokiem w kierunku salonu, sofy, kocyka i telewizora. Nie byłam w najlepszej formie. Zwykle swój normalny stan odzyskiwałam tylko wtedy, kiedy byłam u Michała, ale w ten weekend nie było na to szans. Świadomość, że będę musiała czekać kolejny tydzień, by go zobaczyć, by w końcu odetchnąć…
Nie miałam pewności, czy tyle wytrzymam.
Wszyscy schodzili mi z drogi. Wystarczyło jedno spojrzenie na mój zaczerwieniony nos i opuchnięte oczy, by zrozumieli, że dopadło mnie choróbsko. Może mój parszywy humor tłumaczyli sobie tym samym, ale nie miałam ochoty z nikim rozmawiać i się dowiedzieć.
Dopiero przygotowując chłopaków do meczu, poczułam się trochę bardziej sobą. Uśmiechałam się lekko, słysząc ich przekomarzanie się i hartowanie ducha drużyny przed meczem. Tego na pewno będzie mi brakować. Faktycznie się z nimi zżyłam przez te dwa lata.
- Wszystko w porządku?
Wojtek patrzył na mnie zatroskanym wzrokiem, od którego zrobiło mi się jakoś tak cieplej na sercu. Miałam wrażenie, że Wojtek wziął sobie za punkt honoru, żeby dbać o mnie po wyjeździe Michała.
- Tak, jest dobrze – zapewniłam go z lekkim uśmiechem na ustach.
- Nie wyglądasz – skwitował.
Uniosłam brwi w górę, bardziej rozbawiona jego słowami niż urażona. Wojtek wyglądał na zakłopotanego swoimi słowami, co sprawiło, że się roześmiałam.
- Jestem zmęczona i trochę przeziębiona. Nic czego herbata i odpoczynek nie załatwią.
Skinął głową, przerzucając swoją uwagę z powrotem na drużynę, by odpowiednio nastawić się przed wyjściem na boisko, co miało nastąpić za kilka minut. Westchnęłam, wychodząc z szatni, by skomplementować swój podręczny bagaż i również nastawić się na następne godziny, które były kluczowe dla całej drużyny.
Zaczęły się mecze o wysoką stawkę. Sezon bardzo szybko zbliżał się do końca, co nie napawało mnie wcale radością. Za to szczery uśmiech na mojej twarzy wywołała wygrana chłopaków, którzy coraz bardziej się rozpędzali i teraz ktokolwiek stanie na ich drodze, musi mieć się na baczności.
Kiedy wychodziłam z jastrzębskiej hali na parking, marzyłam tylko o jakimś ciepłym posiłku, herbacie i świętym spokoju. Ale byłam bardziej niż zadowolona tym, co zastałam na miejscu.
Michał. I stół zastawiony dla dwojga. Ze świeczkami i kwiatami.
Łzy zalśniły mi w oczach, kiedy zamykałam za sobą drzwi mieszkania. Później potrzebowałam tylko sekundy, by znaleźć się w ramionach Michała, wtulając twarz w zgięcie jego szyi i wdychając jego znajomy, kojący zapach.
Dom.
- Jesteś – szepnęłam, ściskając go jeszcze mocniej.



>< ><

Trochę minęło, ale mam nadzieję, że nadal ktoś tutaj zagląda.




16 lutego 2020

[II] 47.


Pierwsze uderzenie było bolesne, ale krótkie. Wyzwoliło złość, przede wszystkim złość, a w obwodzie całą gamę innych emocji, ale o znacznie mniejszym natężeniu. Ida usilnie starała się zepchnąć wszystko na dalszy plan, odgrodzić się, przejść niemal obojętnie. Zdołała zapakować całą swoją skumulowaną złość w kilka warstw ozdobnego papieru, na czubku przykleiła kokardkę i wysłała, mając wrażenie, że pozbyła się jej na zawsze.
Pierwsze uderzenie było jednak niczym w porównaniu z uderzeniem wtórnym.
Zgrabnie zapakowana paczka nie znalazła odbiorcy, więc wróciła do nadawcy. Wzbraniała się przed jej otwarciem rękami i nogami, doskonale wiedząc, co zastanie w środku. Była trochę jak bumerang, o którym Ida zapomniała, że go w ogóle rzuciła, więc w odpowiedzi rąbnął ją w głowę.
Mogłaby się wzbraniać jeszcze długo, ale Sabina niejako wypchnęła ją ze schronu, posyłając od razu w strefę rażenia. I tym razem nie potrafiła się zdystansować, nie było żadnej drogi na około.
Właśnie dlatego leżała z twarzą wciśniętą w poduszkę, która miała doskonałe właściwości chłonące i sprawdzała się lepiej niż ciągłe przecieranie twarzy chusteczką. Łzy nie chciały przestać płynąć. Powodów było zbyt wiele i zmieniały się zbyt szybko, by mogła nad nimi nadążyć w obecnym stanie.
Ryczała, bo czuła się, jakby dostała w twarz od losu. Także dlatego, że czuła, że na ten cios zdecydowanie zasłużyła. Również przez to, że nie miała dość odwagi, by skonfrontować się wtedy z Kubą, za to była tak przepełniona pieprzoną dumą, że właściwie odwróciła się na pięcie i poszła w drugą stronę, jakby cały ich związek nie miał dla niej żadnego znaczenia. Ryczała, bo nie wiedziała, dlaczego tak szybko przekreśliła pięć wspólnych lat. Ryczała, bo wiedziała, że to ona bardziej zdradziła Kubę, niż on ją. Ryczała, bo nie miała pojęcia, kim się stała.
Na dobrą sprawę mogłaby wymieniać powody jeszcze przez naprawdę długi czas, ale nie miało to żadnego większego sensu, a tylko sprawiało, że Ida czuła się gorzej sama ze sobą.
Nie była płaczką. Na palcach jednej ręki policzyłaby wszystkie momenty załamania w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Jasne, często bywała na krawędzi, zwłaszcza wtedy, kiedy siedziała po nocach, kując na pamięć regułki, które objętościowo zajmowały pół strony i zdawały się być napisane w jakimś niezidentyfikowanym języku. Zwykle jednak zagryzała zęby i brnęła dalej, wiedząc, że użalanie się nad sobą na niewiele się zda.
Tym razem jednak pozwoliła sobie na łzy. Na całe ich morze. Myślała, że wypłuczą z niej skotłowane emocje i po części tak się stało, ale wypłukały także wszelkie siły i chęci, nie dając nic w zamian.
Więc leżała na kanapie z twarzą wciśniętą w poduszkę, która była już zupełnie przemoczona, próbując odpowiedzieć sobie na jedno, fundamentalne pytanie.
Dlaczego?

***

Prośba wyraźnie zaskoczyła jej przełożonego. Niewiele miała z nim do czynienia, pozostając raczej pod skrzydłami młodszych prawników w kancelarii, a od pewnego czasu pracując jedynie z Sebastianem Barlickim lub Dagmarą Sawicką, którzy stali się kimś pokroju jej mentorów. Ale wracając do szefa szefów, zaskoczyło ją już samo to, że znał jej nazwisko. Była nic nieznaczącym robaczkiem w tej firmie. Odwalającym najczarniejszą robotę, ale jednak robaczkiem. A teraz siedziała przed nim, prosząc o dwa tygodnie wolnego.
- Jakiś szczególny powód? – zapytał, wracając wzrokiem do dokumentów, które przeglądał przed jej pojawieniem się.
Zagryzła wargę, nie panując nad nerwowymi odruchami. Powinna powiedzieć prawdę, czy wcisnąć kit o tym, jak siostra, której nie miała, miała wypadek samochodowy i leży w ciężkim stanie na intensywnej terapii w szpitalu gdzieś na drugim końcu Polski?
Fakt, że w ogóle zastanawiała się nad kłamstwem, jasno mówił o poziomie jej desperacji. Takie informacje bardzo łatwo było znaleźć. Zanim zdążyłaby zjechać windą na parter, cała kancelaria wiedziałaby, że wymyśliła sobie umierającą siostrę, żeby dostać wolne.
Kłamstwo miało krótkie nogi. Zwłaszcza, gdy próbowało wykiwać wyczulonych na prawdę prawników.
- Nie – powiedziała stanowczo. – Potrzebuję trochę odpocząć. Problemy osobiste nie powinny mieć wpływu na moją pracę, ale w tym momencie mają.
Nie patrzył na nią, wzrok miał ciągle utkwiony w swoich dokumentach. Kiedy zmarszczył brwi, nie wiedziała, czy w odpowiedzi na jej słowa, czy coś go zastanowiło w papierach. Niewiedza jeszcze bardziej wytrącała Idę z równowagi, sprawiając, że w środku drżała z nerwów, chociaż na zewnątrz nie dawała tego po sobie poznać. Gra pozorów w tym zawodzie była swoistym must have.
Przedłużające się milczenie pewnie miało wprawić ją w zdenerwowanie, ale pilnowała się. Tylko raz poprawiła się na krześle, a potem wbiła spojrzenie w punkt na ścianie za głową szefa i czekała na jego decyzję.
Chwilę to trwało, ale w końcu odchrząknął, zwracając na siebie jej uwagę.
- Tydzień wystarczy? – zapytał tonem sugerującym znużenie.
- Jak najbardziej. - Miała nadzieję na dwa tygodnie, ale tydzień też brzmiał dobrze. Zamierzała brać, co dają, bo równie dobrze mogła nie dostać nic. Podniosła się z krzesła, z zamiarem podziękowania i opuszczenia jego gabinetu, ale nie pozwolił jej na to, unosząc dłoń w momencie, w którym otwierała usta.
- W takim razie spotykamy się za tydzień w tym samym miejscu – rzucił lekko, a Idę przeszły ciarki.
Co chciał przez to powiedzieć? Zamierzał ją zwolnić?
- Oczywiście – powiedziała słabym głosem, po czym skinęła mu głową i odwróciła się w kierunku drzwi.
Kładła właśnie dłoń na klamce, kiedy odezwał się ponownie.
- Jeśli szuka pani miejsca do wypoczynku, proponuję sieć hoteli Boryńska. Pracownicy kancelarii mają tam zniżkę.
Zerknął na nią przelotnie, a sekundę później wrócił do poprzedniego zajęcia.
Kompletnie zbił ją z tropu, ale podziękowała i zamknęła za sobą drzwi jego gabinetu. Jeśli zamierzał ją zwolnić za tydzień, to trzeba skorzystać ze zniżki, skoro jeszcze ją obejmowała. Właściwie nie miała w planach żadnego wyjazdu, raczej miała nadzieję, że zaszyje się w mieszkaniu i odda czytaniu, oglądaniu seriali i innym zabijaczom czasu, ale teraz wydało jej się to głupie. W ten sposób nic nie osiągnie. Ukrywając się przed światem, ukrywając się przed własnymi problemami, tylko pogorszy sprawę. Znowu zamiecie wszystko pod dywan, żeby po pewnym czasie zapomnieć, a potem się o niego potknąć i ponownie wylądować twarzą w podłodze.
Podziękowała. Miała się uczyć na błędach, a nie je powielać.
Zabrała kilka swoich rzeczy z przypisanego jej biurka, a resztę uporządkowała na jednej jego stronie. Zadowolona z efektów ruszyła w stronę windy, mijając po drodze kilku innych aplikantów, praktykantów i stażystów. Miała nadzieję, że uda jej się niemal niezauważenie wyjść z kancelarii tak, by nie musieć nikomu niczego tłumaczyć, ale szczęście nie było do końca po jej stronie.
Sebastian Barlicki wyszedł z windy, na którą czekała. Niemal od razu posłał jej przyjazny uśmiech, ale sekundę później zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się, co się stało, że po raz pierwszy w historii czekała na niego pod windą, zamiast przy swoim biurku albo w jego gabinecie. Nie zabrało mu długo dojście do tego, że wcale nie czekała na niego. Równie szybko zrozumiał, że wychodziła z kancelarii, a to już było podejrzane, bo o tej porze powinna raczej pić drugą z kolei kawę, by przygotować się na ich kolejną sprawę, którą na pewno zamierzał jej przedstawić.
- Dokąd to, Ida?
W jego głosie pobrzmiewała ciekawość i odrobina zmartwienia. Nie takie znowu obce połączenie jak na niego. Barlicki był niesamowitym mentorem. Głównie dlatego, że traktował Idę bardziej jak równorzędną partnerkę niż jak żółtodzioba, ale przede wszystkim traktował ją jak człowieka.
- Wzięłam tydzień wolnego – poinformowała go. – Wrócę zwarta i gotowa do pracy w poniedziałek.
Zlustrował ją wzrokiem, niemal przebijając się przez jej zasłonę dymną. Albo zdecydował się nie drążyć tematu, albo udało jej się go zwieść, bo koniec końców skinął jedynie głową, przyjmując jej wyjaśnienie.
- W takim razie dobrze się stało, że nie mamy żadnej sprawy. Znajdę nam coś naprawdę dobrego, więc lepiej faktycznie skorzystaj z tego swojego wolnego, bo jak wrócisz, to z doby zostaną ci dwie godziny na sen.
Każdego innego ta wizja by przeraziła. W Idzie za to budziła ekscytację pomieszaną z nagłym przypływem ambicji, co okazywało się na tyle motywującą mieszanką, że gdy przychodziło do sprawy, ledwo odczuwała zmęczenie. Bywało, że specjalnie urywała sobie godzinę snu, by jeszcze trochę posiedzieć, gdy czuła, że jest czegoś blisko.
Uśmiechnęła się na samą myśl.
- Oto ona! – zawołał Barlicki. – Ida jaką znam! Z takim uśmiechem masz mnie przywitać w następny poniedziałek. Tymczasem idź i odpoczywaj, póki jeszcze możesz.
Uśmiechnął się lekko, skinął jej głową i poszedł w stronę swojego gabinetu, odbierając po drodze dzisiejszą pocztę od Ewy z recepcji.
Wchodziła do windy z zupełnie innym nastawieniem niż jeszcze przed chwilą. Teraz miała pewność, że istniało miejsce, do którego należała, w którym czuła się potrzebna. Miejsce, gdzie miała swoją wartość i do którego zawsze mogła wrócić.
Z tą świadomością jakoś bardziej optymistycznie patrzyła w najbliższą przyszłość. I mogła za to podziękować jedynie Barlickiemu, bo doskonale wiedział, co dla niej zrobił. Zupełnie bezinteresownie.
Miała mocne postanowienie.
Uporządkować wszystko w głowie, dojść do konkretnych wniosków, przeprosić, a potem robić wszystko, by nigdy więcej do takiej sytuacji nie dopuścić.
Brzmiało lekko i przyjemnie, ale wiedziała, że będzie ją to kosztować emocjonalną zawieruchę, być może kolejne morze łez i sporą dawkę dumy, bo żeby zadzwonić do Kuby, będzie musiała się jej całkowicie pozbyć. Podobno duma zamyka nam oczy naprawdę o nas samych, więc może lepiej jeśli się cholerstwa pozbędzie.
Nie chciała być dłużej ślepa.

***

Padło na Bieszczady. Nie zastanawiała się długo. Właściwie wystarczył jej tylko podgląd widoku, jaki rozciągał się z hotelowego tarasu, żeby wiedzieć, że to dla tego widoku chce rano otwierać oczy przez następnych kilka dni.
Formalności załatwiła w ciągu jednej rozmowy telefonicznej. I faktycznie dostała zniżkę, chociaż nawet z nią zostawi w hotelowej kasie małą fortunę. Czego się jednak nie robiło dla swojego zdrowia psychicznego.
Spakowała walizkę i tyle ją w Katowicach widzieli. To miasto, mimo że działy się tam najróżniejsze rzeczy, które nie zawsze dało się ogarnąć rozumem, zapadło jej w sercu i powoli stawało się bardziej domem niż rodzinne Żory. Ale na ten moment nie potrafiła się nim cieszyć, a jedynym widokiem, jaki przede nią rozpościerało, były jej własne cztery ściany, z których wychodziła tylko, gdy naprawdę musiała. Dlatego z przyjemnością zostawiła Katowice na moment za swoimi plecami.
Droga była długa, ale szybko Idzie minęła. Na te kilka godzin wyrzuciła z głowy wszelkie myśli o Kubie, skupiając się jedynie na bezpiecznym dotarciu do celu. Dopiero wtedy dotarło do niej, że nikt nie miał pojęcia, gdzie wybyła. W razie w nikt nie wiedział, gdzie jej szukać. Pokręciła głową nad swoją głupotą, zapisując w myślach, by zadzwonić do rodziców po dotarciu na miejsce. Pewnie będą mieli wiele pytań, ale może uda jej się ich przekonać, że to wyjazd służbowy. Nie musieli wiedzieć wszystkiego.
Dotarła na miejsce po ponad sześciu godzinach, które kompletnie ją wykończyły. Jednak mimo ogromnego zmęczenie, kiedy tylko wysiadła z auta na hotelowym parkingu i wzięła pierwszy, głęboki oddech, wiedziała, że to była dobra decyzja. Powietrze tutaj wydawało się mieć w sobie jakąś uspokajającą nutę. A może to przez widok górskich szczytów, ledwo widocznych w zapadającym zmroku? Już czuła się lepiej. Miała jednak wrażenie, że dopiero rano tak naprawdę zrozumie, gdzie się znajduje. I dopiero wtedy pozwoli sobie na opuszczenie wszelkich tam.

***

Widok z tarasu zwalał z nóg. W rzeczywistości góry wyglądały jeszcze piękniej i gdyby tylko Ida była odrobinę bardziej zorientowana w górskich wyprawach, z chęcią wdrapałaby się resztkami sił na któryś szczyt, żeby móc podziwiać jeszcze piękniejsze widoki.
Następnym razem – pomyślała, obiecując sobie, że do następnego razu dojdzie.
Może w mniej zimowych warunkach, żeby nieco sobie ułatwić życie, ale Bieszczady zdobyły jej serce i zdecydowanie potrzebowała więcej niż widoków z hotelu lub krótkich spacerów po okolicznych lasach.
Po kilku dniach spędzonych na błogim lenistwie w pięknym otoczeniu i intensywnym rozmyślaniu, miała pewien obraz sytuacji w głowie.
Wszystko, co się stało, było mniej lub bardziej spodziewane. Oboje z Kubą popełnili błędy. Mogła mówić jedynie za siebie, ale wydawało jej się, że podświadomie czuli, że ich związek się wypala. I tak było w rzeczywistości, chociaż tego nie zauważali. Odległość. Wierzyła, że właśnie to było gwoździem do trumny ich związku.
Jednocześnie nadal go kochała.
Uświadomienie sobie tego, wywołało mały uśmiech na jej twarzy.
Wcześniej zdołała zakopać swoje uczucia pod warstwą złości. Zrzuciła winę na Kubę, odcięła się i wmówiła sobie, że ani trochę jej to nie rusza, że na nią nie zasługuje albo raczej ona zasługuje na kogoś, kto będzie jej wierny.
To była jedna wielka bzdura
Prawdą było jednak, że każdy związek był wystawiany na próby. Ich nie zdołał przetrwać, co nie znaczyło, że nie był prawdziwy, że nie miałby szans, gdyby tylko sytuacja była inna.
Nie było jednak nad czym gdybać.
Czekała ją szczera rozmowa z Kubą, jeśli tylko się na nią zgodzi. Wtedy Ida wywlecze przed nim swoje serce na drugą stronę, nie ukrywając niczego. Wierzyła, że Kuba odwdzięczy się tym samym. Nie miała jednak złudzeń, że do siebie wrócą. Zbyt głęboko się skrzywdzili, by tak łatwo przejść nad tym do porządku dziennego i zapomnieć.
Chociaż nadal go kochała, miłość nie zawsze wygrywała.


26 stycznia 2020

[II] 46.


Jeden z najlepiej rozegranych meczów w tym sezonie.
Właśnie te słowa usłyszeli juniorzy od Kubiaka seniora po meczu. A z jego ust to nie byle jaka pochwała. Całkowicie zresztą zasłużona, bo kontrolowali przebieg spotkania od pierwszego do ostatniego punktu, nie pozwalając przeciwnikowi ani na moment objąć prowadzenia. Z każdego zwycięstwa trzeba się było cieszyć, ale po tym byłam szczególnie zadowolona. Miało to związek z pewnym chłopakiem, który potrzebował dużo więcej czasu i paru dodatkowych sesji treningowych z Michałem, żeby wejść w sezon.
Wojtek wyrósł na lidera drużyny i bardzo wdzięcznie wywiązywał się z tej roli. Nie tylko w kwestii zdobywanych punktów – chociaż w tabeli najlepiej punktujących, spośród całej drużyny, plasował się na samej górze – ale także wobec pozostałych chłopaków. Miałam wrażenie, że patrzę na zupełnie innego Wojtka. Wcześniej gołym okiem było widać, że drużyna ma go po prostu dość. Gra mu nie szła zupełnie, a całą frustrację wyładowywał na kolegach, dodatkowo zakłócając tym cały trening i psując atmosferę w grupie. Teraz? Teraz po nieudanej akcji kręcił głową, natychmiast żartując z samego siebie z chłopakami i odsuwając niepowodzenie na dalszy plan.
Nauczył się w końcu dystansu. I z porażkami radził sobie zdecydowanie najlepiej z drużyny. To on najbardziej podnosił chłopaków na duchu po przegranym meczu, potrafił ich zmobilizować przed ważnym meczem i często brał błędy na siebie, nawet jeśli nie tylko on był winny.
Nie było innego wytłumaczenia – ta zmiana musiała mieć coś wspólnego z Michałem.
Widziałam zbyt wiele podobieństw w zachowaniu tej dwójki, żeby je zignorować. Nie byłam na każdym ich indywidualnym treningu, nie byłam przy każdej ich indywidualnej rozmowie. Wiedziałam jednak, że Michał bardzo chciał wyprowadzić Wojtka na dobrą drogę, pokazać mu, że siatkówka może być całym twoim światem, ale ten świat nie musi się walić z każdą kolejną porażką. Michał sam musiał się tego uczyć przez długie lata, mając za przewodnika ojca, który nie był aż tak wyrozumiały i nie przeprowadził go przez wyboje za rękę, raczej pozwalając mu się potykać i upadać. Obrał inną metodę, ale efekt był ten sam – nauczył się wyciągać wnioski z porażki.
A teraz nauczył tego samego Wojtka. I być może paru innych chłopaków, którzy zdawali się naśladować Wojtka albo rozmawiali z nim na ten temat.
Wskoczył w rolę drugiego trenera tylko na chwilę, a tak doskonale wpasował się w tę rolę i  tak dobrą robotę wykonał… Jeśli juniorzy z jastrzębskiego wygrają ligę, to tylko dzięki wpływowi Michała Byłam o tym przekonana. Ale do końca sezonu jeszcze trochę brakowało, a ja nie zamierzałam zawieszać medali na szyjach przed jego faktycznym zakończeniem.
Trzysetowy mecz oznaczał dla mnie mniej pracy niż po pięciosetowej bitwie, a kolejka pod moim gabinetem nie była zbyt długa. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, gdzie podziała się reszta chłopaków, czy jeszcze są pod prysznicem i dołączą do kolejki później, czy znowu kilka osobników kompletnie ominie mój gabinet szerokim łukiem. Co zdarzało się coraz częściej i wcale mi się to nie podobało.
Będę musiała się tym zająć w najbliższym czasie, ale chwilowo miałam pełne ręce roboty. Zanim zamknęłam za sobą swój gabinet, marzyłam tylko o swoim łóżku. I może jeszcze kubku parującej, zielonej herbaty. I krótkiej rozmowie z Michałem, choćbyśmy tylko wymienili kilka słów, ale dobrze było usłyszeć jego głos przed snem.
Rzeczywistość miała jednak dla mnie inne plany.
- Kuba?
Byłam raczej zaskoczona jego widokiem pod moim mieszkaniem, mając w pamięci, że ostatnim razem, kiedy tu był, wymknął się z niego nad ranem, po tym jak niemal zamarzł na sopel pod moją kamienicą. Od tamtej pory parę razy zakradałam się na treningi jastrzębskiego, ale nie zostawałam długo i raczej wycofywałam się niezauważona, nie mając zamiaru wywoływać na nim znowu presji. Jedno załamanie wystarczy. I tak już było o krok od tragedii.
- Masz chwilę?
Tym razem nie było śladu po alkoholu, a Kuba nie wydawał się czekać na mnie długo. Chciałam od razu zasypać go pytaniami, ale zdusiłam impuls w zarodku, trzymając swoje rozbujałe podejrzliwość i nerwowość na wodzy.
Otworzyłam drzwi i zaprosiłam go do środka. Moment później siedzieliśmy przy ciepłej herbacie i żadnemu z nas nie spieszyło się, by się odezwać. Cisza nie była niezręczna, ale oboje mieliśmy świadomość, że Kuba nie pojawił się u mnie, by sobie wspólnie pomilczeć. Czekałam jednak, aż zbierze myśli i będzie gotowy.
- Jak Michał sobie radzi w Bielsku? – zapytał w końcu, choć oboje wiedzieliśmy, że nie o tym chciał rozmawiać.
- W ostatnim meczu dostał szansę i jej nie zmarnował – odpowiedziałam z uśmiechem.
Michał nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o jego rozmowie z trenerem Heynenem. Po pierwsze dlatego, że była to luźna rozmowa, której nie należało przesadnie interpretować, a po drugie dlatego, że Michał nie chciał znowu szumu wokół własnej osoby. Dopiero co siatkarski świat uspokoił się po jego powrocie do grania, a robili z tego sensację na miarę afery Wlazły – reprezentacja. Każdy wywiad zaczynał się od pytania o powody jego powrotu do siatkówki, dlaczego wybrał pierwszą ligę, a nie zaczął z grubej rury tam, gdzie skończył, czyli w jastrzębiu… I tak ciągle, mimo że jego odpowiedzi zawsze były takie same.
Dlatego trzymałam język za zębami, rozumiejąc, że chciałby się móc w końcu skupić na trenowaniu i wracaniu do niegdysiejszej formy, zamiast na uciekaniu przed dziennikarzami, którzy wciąż nie mieli dosyć.
- Trener był zadowolony, bo pokazał, że może pomóc tej drużynie, a Michał był zadowolony, bo w końcu mógł coś pograć. Obie strony usatysfakcjonowane, a co będzie dalej, to zobaczymy – dodałam jeszcze po krótkiej pauzie, uśmiechając się zachęcająco do Kuby.
- A drużyna? Zaaklimatyzował się?
Zastanawiałam się przez sekundę, do czego właściwie dążył, bo, że za tym pytaniem stał jakiś powód, miałam pewność.
- Wiadomo, na początku było ciężko, ale teraz coraz lepiej się dogaduje z chłopakami z drużyny. Każdy potrzebował chwili, żeby ogarnąć nową sytuację, ale koniec końców przyjęli go dobrze.
Kuba opuścił wzrok na swoje dłonie, w których obracał kubek z herbatą. Dał mi tym samym idealną okazję, by przyjrzeć mu się uważnie.
Popiwczak zdecydowanie nad czymś intensywnie rozmyślał, bo brwi miał ściągnięte w niemal idealną linię, a wzrok skupiony na jednym punkcie. Byłam przekonana, że gdybym w tym momencie pomachała mu dłonią przed twarzą, zupełnie by tego nie zauważył. Ale wyglądał zdecydowanie… żywiej? Nie do końca leżało mi to określenie, ale lepszego nie potrafiłam znaleźć. Było coś w jego postawie, wyrazie twarzy, co kazało mi przypuszczać, że próbuje stanąć na nogi. Gdy przypominałam sobie jego spojrzenie z tego dnia, kiedy chciałam z nim porozmawiać po treningu, wtedy widziałam w nim jedynie bezsilność, którą próbował ukryć pod warstwą agresji. Najlepszą obroną był przecież atak.
Nie przypominał dłużej ofiary.
A kiedy podniósł na mnie wzrok, zyskałam pewność, że ktokolwiek trzymał go pod ścianą, teraz sam miał plecy przyparte do muru.
- Zmieniam klub – rzucił nagle zdecydowanym i pewnym tonem, ucinając wszelkie podejrzenia o mało śmiesznym żarcie.
Tego się kompletnie nie spodziewałam.
- Wyglądasz, jakbym ci powiedział, że zostały mi trzy miesiące życia – parsknął chłopak, rozluźniając nieco atmosferę.
Odetchnęłam głęboko, próbując jakoś ogarnąć to, co właśnie mi powiedział.
- Tak w środku sezonu?
- Idę na wypożyczenie do końca tego sezonu, a potem i tak kończy mi się kontrakt. Już zapowiedziałem, że nie zamierzam go przedłużać.
- Ale dlaczego?
Kuba na pewno spodziewał się takiego pytania z mojej strony, ale nie miał na nie przygotowanej żadnej odpowiedzi. Mogłam się tylko domyślać, że powód ma wiele wspólnego z tym, co się ostatnio działo w jego życiu, a o tym najwyraźniej też nie był gotowy mówić.
- Nie mogę tu zostać. Wcześniej już też miałem wrażenie, że zapuściłem zbyt duże korzenie, ale nie ciągnęło mnie do wyjazdu. Miałem wszystko na miejscu. Rodzinę, przyjaciół…  z pieniędzmi też nie było żadnego problemu. Po co miałbym to zmieniać? A teraz czuję, że jeśli zostanę tutaj dłużej, utknę na dobre. Zamiast się rozwijać, będę stał w miejscu, zasłaniając się wygodą i pieniędzmi.
Kuba grał w jastrzębskim od samego początku swojej kariery. Wcześniej grał w akademii talentów jastrzębskiego, tam zaczynał. Wiedziałam, że cokolwiek zmusiło go do podjęcia takiej decyzji, musiało być naprawdę poważne. Z błahego powodu nie porzucałby tego wszystkiego, ale był też młodym zawodnikiem, który miał jeszcze dużo czasu, zanim zdecyduje się osiąść w jednym klubie na dłużej. Przypuszczalnie do końca kariery.
- Wszystko przypomina mi tutaj o Idzie.
Przyznanie tego kosztowało go sporo wysiłku. Skurczył się w sobie na jej wspomnienie. A mnie zakuło serce, kiedy przypomniałam sobie stan Idy, kiedy widziałam ją ostatnim razem. Nie miałam absolutnie żadnego prawa się wtrącać ponownie między nich. Chciałabym tylko mieć pewność, że uda im się wszystko wyjaśnić między sobą. Tylko że nikt mi takiej pewności nie da. Ja sama nie byłam pewna, czy to jeszcze było możliwe.
- To dobre wspomnienia – ciągnął dalej, a ja czułam się coraz gorzej. – Warte zapamiętania. Tylko za bardzo boli, by pamiętać o nich w tej chwili.
Moje oczy zaszkliły się w sekundzie i musiałam przełknąć gulę z gardła, bo inaczej w bardzo szybkim tempie mogłabym się rozkleić. Widok Kuby wcale nie pomagał. On sam ledwo trzymał emocje na wodzy.
- Przepraszam, niepotrzebnie ci to zwalam na głowę.
Pokręciłam głową, zaprzeczając.
- Nie, ja… my… - zaplątałam się. – Pokłóciłyśmy się. Nie mam z nią kontaktu i nie wiem, czy kiedykolwiek będzie chciała ze mną gadać.
- Wy dwie się pokłóciłyście? – Nie mógł wyjść z szoku Kuba. – O co poszło?
Mówić czy przemilczeć? Zastanawiałam się na tyle długo, że Popiwczak i tak wyczuł pismo nosem.
- O mnie?
Oparł się ciężko na krześle, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
Nie dziwiłam mu się. Sama nie mogłam się nadziwić, jak bardzo wpieprzam się w nie swoje sprawy. A tłumaczenie sobie, że robiłam to dla dobra przyjaciółki i dla dobra Kuby, którego także uważałam za przyjaciela, wcale nie poprawiało sytuacji, bo dobrymi intencjami piekło wymurowane.
- Co jej powiedziałaś?
Kuba nie brzmiał jakby miał pretensje. Bardziej, jakby nie potrafił zrozumieć, co mogłabym powiedzieć, żeby narazić się u Idy, skoro on na dobrą sprawę sam mi nic nie powiedział.
- Właściwie to nic – zaczęłam z oporem, wzdychając ciężko. - Bardziej zmusiłam ją, by przemyślała wszystko jeszcze raz, na spokojnie, bez emocji. Chociaż emocji to akurat nie brakowało.
- Nadal nie rozumiem…
Nie chciałam mu tego tłumaczyć. Już i tak czułam się źle z tym, że się wtrąciłam. Na dobrą sprawę nie pomogłam ani Idzie, ani Kubie. Tym bardziej nie sobie. Ale Kuba patrzył na mnie świdrującym wzrokiem i wiedziałam, że tym razem mi nie odpuści.
- Ida po prostu… Uwierzyła w to, co uwidziała i co sobie do tego obrazka dopowiedziała. Zadała ci bezpośrednie pytanie, czy ją zdradziłeś? – Spojrzałam na Kubę, nieco nieśmiało, mając nadzieję, że nie posuwam się zbyt daleko także w tej rozmowie.
Popiwczak ściągnął brwi, przywołując konkretny moment, po czym potrząsnął przecząco głową.
- Zobaczyła. Zinterpretowała. Uwierzyła. I zamknęła rozdział, paląc wszystkie mosty. Nie zadała ani jednego pytania, chociaż naturalnie powinny pojawiać się w jej głowie. Ida zawsze wszystko kwestionuje, takie zboczenie zawodowe.
Kuba milczał, zastanawiając się nad moimi słowami.
- Miała swoją wersję zdarzeń i nie dopuściła do siebie, że może ona być zła. A kiedy uświadomiłam jej, że być może się pomyliła… Zbiłam jej bańkę ochronną i nie zniosła tego dobrze.
Cisza się przedłużała. Miałam w głowie kilka scenariuszy, które przeważnie kończyły się dla mnie źle. W żadnym z nich nie przewidziałam, że Kuba podniesie wzrok, spojrzy mi w oczy z nadzieją i zapyta:
- Więc wierzysz mi, że jej nie zdradziłem?
Ta nadzieja w jego oczach… Świadomość, że ma kogoś po swojej stronie – chociaż w tej sytuacji ciężko mówić o wybieraniu stron, bo równocześnie trzymałam i stronę Idy, i Kuby – że ktoś mu wierzy, była dla niego wszystkim.
- Tak, Kuba, wierzę, że jej nie zdradziłeś – powtórzyłam spokojniej. – Co nie zmienia faktu, że jeśli dobrze zrozumiałam Idę, w twoim mieszkaniu była półnaga laska, która zdecydowanie czuła się jak u siebie.
- Wiem, jak to wygląda, ale nic mnie z nią nie łączyło. Ani wcześniej, ani później – zarzekł się i uwierzyłam mu.
- Chcesz mi powiedzieć, że obca laska ci się włamała do mieszkania tylko po to, żeby ci zrobić śniadanko?
Przebrzmiewała przeze mnie ironia, ale nie potrafiłam na to nic poradzić. Próbowałam zrozumieć sytuację, ale nie szło mi najlepiej.
- Niezbyt obca, oboje ją znamy. I brzmi to nienormalnie, ale zdrowa, to ona nie jest.
- Czekaj, co? Kto to?
- Zuzanna Grodecka.


>< >< ><

Powinnam się uczyć, ale jakoś tak się samo pisało dzisiaj. Wszystko, byleby nie nauka. 
xx