15 lutego 2017

34.

Ciężkie myśli krążyły po mojej głowie, która spoczywała na klatce piersiowej Michała. Jednak dzięki jego obecności, otaczających mnie ramionach, dających tak wiele ukojenia, mocnym biciu jego serca, w które się starałam dopasować, wszystko stawało się prostsze.
- Jacy oni byli? – usłyszałam zupełnie niespodziewanie Kubiaka.
- Ale kto? – nie rozumiałam, o kim mówił.
- Twoi rodzice – szepnął.
Odrobinę się spięłam. Nie na wzmiankę o nich. Ten etap miałam już za sobą. Ale przypomniałam sobie po raz kolejny słowa ciotki i wiedziałam, że ciężko będzie je wyprzeć ze świadomości. Ale teraz dałam się ponieść szczęśliwym wspomnieniom z dzieciństwa.
Przypominałam sobie jak razem z Damianem zawsze siedzieliśmy do późna na dworze. Zazwyczaj w wakacje ciężko było nas ściągnąć do domu na obiad czy do spania. Pomimo czterech lat różnicy między nami, byliśmy prawie nierozłączni jako dzieciaki.
Przypomniałam sobie dzień, kiedy wspólnie pojechaliśmy na lodowisko. Mama śmigała po lodzie jak prawdziwa łyżwiarka i śmiała się z naszej trójki, która ledwo balansowała na lodowej tafli. Nie chciałam być od niej gorsza. Wyrwałam się spod ojcowskiego ramienia i ruszyłam samopas. Oczywiście skończyło się to upadkiem, ale przez chwilę dawałam radę. Podniosłam się sama, ku zdziwieniu rodziców w ogóle nie płacząc. Spojrzałam na mamę, która znów ruszyła do przodu. Przyglądałam się jej ruchom, zaczęłam je powtarzać. I powtarzałam je tak długo, aż nie zaczęłyśmy jeździć ramię w ramię, śmiejąc się z ojca i Damiana, którzy nijak nie potrafili odjechać od barierek.
Słowa wypływały ze mnie same. Raz przerywałam na chwilę, by się głośno roześmiać, innym razem łzy zaciskały mi gardło, ale mówiłam dalej, przytulając się do Michała i trzymając głowę na jego klatce piersiowej.
- Podziwiałam mamę. Zawsze i wszędzie, choć nieraz zdarzały nam się gorsze chwile. To ona była moim wzorem i nadal nim jest. Staram się być równie dobrym człowiekiem, co ona. Tata za to był moim obrońcą. Kiedy zobaczył ślady łez na moich policzkach, to zaraz zakasał rękawy, by wyrównać rachunki z osobą, która skrzywdziła jego małą córeczkę. Oczywiście nigdy nie było żadnej bójki. Mama temperowała tatę, mówiąc, że przemocą nic nie osiągnie. Mama była mądrością tej rodziny. Tata obrońcą. Razem byli niepokonani.
Uśmiechałam się, choć łzy płynęły po moich policzkach. Koszulka Michała była już mokra przez moje mazanie się, ale nic nie mówił, więc uznałam, że nie przeszkadza mu to aż tak bardzo. Jego ręka wędrowała po moich plecach, dając mi poczucie jego wsparcia.
- Szczęśliwa była z was rodzina – dodał po chwili ciszy.
- Tak. Dlatego tak bardzo bolało, kiedy odeszli. – Na chwilę zagłębiłam się w bólu, który niezmiennie towarzyszył mi od czasu ich wypadku. On zawsze był. Nigdy nie malał. Po prostu przestałam nim żyć. – Anioły potrzebne są w niebie.
Milczeliśmy, oboje pogrążeni w swoich myślach. Wspominanie było dla mnie bolesne. Nie dlatego, że nie lubiłam przypominać sobie rodziców. To raczej świadomość, że nie spotkam ich już w swoim życiu, nie dowiem się, czy są ze mnie dumni, nie powiem im, że ich kocham, sprawiała, że tęskniłam za nimi trzy razy mocniej.
- Twoja kolej – trąciłam siatkarza łokciem. – Opowiedz mi o swojej rodzinie i swoim dzieciństwie.
Chwilę milczał, jakby zastanawiał się, które wspomnienie wybrać jako pierwsze. W końcu zaczął opowiadać, jak razem z Błażejem byli największymi nicponiami w Wałaczu i nie było siły, która utrzymałaby ich na miejscu. Opowiadał jak mama się zawsze na nich denerwowała, a tata nie miał już siły po raz kolejny prowadzić gadkę, że muszą zachowywać się jak dorośli mężczyźni, a nie dzieci.
- Po którymś takim wybryku, kiedy ja wróciłem do domu z wielkim rozcięciem na kolanie, a Błażej z podbitym okiem, miarka się przebrała. Mama zaczęła szlochać, załamując się nad naszym zachowaniem i to tata wziął sprawy w swoje ręce. Stwierdził, że mamy za dużo czasu na szlajanie się bez celu, więc zapisał nas na treningi siatkówki, które sam prowadził. Męczył nas trzy razy bardziej niż inne dzieciaki. Wymagał od nas więcej, choć dopiero co się uczyliśmy. Na początku się jeszcze buntowaliśmy. Ale nie mogliśmy zostać obojętni na siatkówkę. Tak się nie dało. Po którymś z kolei złym przyjęciu z mojej strony, kiedy piłka poleciała w trybuny albo w ogóle jej nie umiałem przyjąć, tata z krzykiem odesłał mnie na ławkę. Siedziałem sfochany jak jakaś księżniczka, ze wściekłym wzrokiem skupionym na tacie. Ale potem chłopaki zaczęli grać. I patrzyłem jak natchniony, kiedy piłka co chwilę szybowała w górę, a chłopaki na parkiecie skakali do niej jak roboty. I trafiło mnie. Zacząłem bardziej przykładać się do treningów. Słuchałem słów ojca, który pomimo krzyków, zawsze dawał mi wskazówki, jak grać lepiej. Zostawałem po treningach z Błażejem i ćwiczyliśmy we dwójkę zagrywkę, przyjęcie i atak. Obiecałem sobie, że dam radę. Że choćby nie wiadomo, jak ciężko było, to się nie poddam.
- Do tej pory sobie nie odpuściłeś – zaśmiałam się.
- Masz rację. Nie spocznę na laurach. Chcę osiągnąć tak wiele, jak tylko będę w stanie. Zawsze będę pamiętał słowa ojca: ‘Jeśli ci nie idzie, nie patrz na chłopaków z drużyny. Oni ci nie pomogą. Rozwiąż problem sam w głowie, a potem walcz do końca. Zawsze walcz do końca.’ Potem nie było czasu na bycie małym idiotą. Szkoła, treningi, dom i tak codziennie w kółko. Nawet mama zaczęła mówić, że wolała, kiedy byliśmy nieznośni, bo przynajmniej nas częściej widziała.
Zaśmiałam się, wyobrażając sobie małego Michała, z cwanym uśmieszkiem na twarzy, który biega po Wałaczu z Błażejem i robią zamieszanie nie z tej ziemi.
- Nie śmiej się. Naprawdę byliśmy okropni – sam się zaśmiał.
- Mnie i Damianowi też się zdarzało, no ale nie aż tak często – drażniłam się.
Michał uniósł brew, podniósł się na kanapie, a potem zaczął mnie łaskotać z wielką satysfakcją zauważając, że śmieję się głośno i urwanie, nie mogąc głębiej zaczerpnąć powietrza. Przestał po chwili, a ja nadal chichotałam w najlepsze.
- Taką cię uwielbiam. Roześmianą. Szczęśliwą – powiedział, a potem przybliżył swoje usta do moich i pocałował je z delikatnością, jakby delektował się uśmiechem, w który jeszcze przed chwilą się układały. Całował mnie nieprzerwanie, dopóki nie musieliśmy zaczerpnąć powietrza. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy, znajdując tam odpowiedzi na każde pytanie. Michał ułożył się ponownie na kanapie obok mnie, wcześniej składając czuły pocałunek na moim czole.
- Muszę iść sprawdzić, co z Damianem. Zostawiłam go tam samego – powiedziałam, choć tak bardzo chciałabym zostać w ramionach Michała już na zawsze.
- Będziesz w środę na meczu? – zapytał jeszcze zanim się podniosłam.
- Miałabym przegapić szansę na paradowanie w twojej meczowej koszulce? – zaśmiałam się, bo wiedziałam jak bardzo cieszy go, kiedy widzi mnie z trzynastką na plecach. – Nigdy.
Pocałowałam go w policzek, śmiejąc się, kiedy zrobił minę zbitego psa.
- Idę. Dobranoc – zlitowałam się nad nim i pocałowałam raz jeszcze, tym razem w usta, na pożegnanie.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia, ale nie zrobiłam nawet trzech kroków, kiedy poczułam, jak Michał łapie mnie za rękę i przyciąga mocno do siebie. Jego usta od razu odnalazły moje, poruszając się w szybkim i mocnym rytmie. Oddałam pocałunek, który sprawił, że zmiękły mi kolana. Musiałam się oprzeć na jego klatce piersiowej, żeby nie upaść. Opatuliłam go ramionami, wtulając się w niego mocno i wdychając zapach jego żelu pod prysznic, który tak bardzo zamieszał mi swego czasu w głowie. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Wtedy byłam przekonana, że to uczucie nie ma najmniejszych szans na zaistnienie. A tymczasem byłam teraz tutaj z Michałem. Wtulałam się w niego. Czułam się kochana, rozumiana, szczęśliwa i bezpiecznie jak nigdy.
- Dobranoc – szepnął, kiedy odsunęłam się od niego.
Wyszłam, tym razem już bez żadnego zatrzymywania. Zeszłam piętro niżej, ciągle czując jego zapach. Nieco roztargniona, rozglądałam się po mieszkaniu, szukając wzrokiem Damiana. Nie było go w salonie. Wszędzie panowała głucha cisza. Wystraszyłam się, że zrobił coś głupiego, dlatego wpadłam do jego pokoju, nie zawracając sobie głowy pukaniem. Nie było go tam. Łzy strachu pojawiły się w moich oczach, jednak nie pozwoliłam im spłynąć. Damian był odpowiedzialnym facetem. Nie zostawiłby mnie bez żadnej wiadomości. Ruszyłam do swojego pokoju, by sprawdzić telefon, którego nie zabrałam, gdy wychodziłam z domu. Odblokowałam ekran, ale nie zauważyłam żadnego nieodebranego połączenia czy wiadomości. W tej chwili byłam bliska paniki. Weszłam do kuchni nawet nie wiedziałam po co konkretnie. Zaświeciłam światło i opadłam na krzesło bez siły, chowając twarz w dłoniach. Ten dzień był jak jedna wielka skrajność. Raz byłam wściekła, raz miałam wrażenie, że rozpadnę się na kawałki, raz byłam niewyobrażalnie szczęśliwa. A teraz miałam ochotę jedynie płakać bez konkretnego powodu. I tak właśnie zrobiłam. Siedziałam w kuchni i cicho szlochałam, przez co nawet nie usłyszałam otwierających się drzwi. Za to mnie było słychać.
- Sabina?! Co się stało? – Damian znalazł się przy mnie w momencie i przytulił mnie do siebie.
A ja przez zadławione łzami gardło nie potrafiłam na niego nawet nakrzyczeć, dlatego wyraziłam swoją złość pięściami. Biłam go, nie używając całej swojej siły, nie sądziłam więc, by mogło go to mocno zaboleć. Mimo to próbował mnie powstrzymać, nie wiedząc, co się ze mną dzieje. W końcu przestałam się szamotać, opadłam z sił, opierając się na nim i przytulając z całej siły.
- Ty głupku! Mógłbyś dać znać, kiedy wychodzisz z domu! Martwiłam się! Byłam przerażona!
- Co? Ja tylko na chwilę wyszedłem się przejść… Nie pomyślałem.
- To zacznij myśleć, idioto! I nie zostawiaj mnie tak więcej… - zniżyłam ton do szeptu.
To było zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień. Naprawdę o wiele za dużo emocji. Odkleiłam się od Damiana i poszłam do łazienki, gdzie przez swoje własne odbicie w lustrze przekonałam się, że wyglądam okropnie. Przemyłam twarz letnią wodą, zmywając ślady łez i teraźniejszych i tych wcześniejszych. Woda dla mnie zawsze miała magiczne właściwości, dlatego tylko dzięki temu trochę uspokoiłam swoje nerwy. Tak jakbym zmyła ślady łez również ze swojej duszy. Wróciłam znowu do kuchni, gdzie siedział Damian. Na stole stały dwa kubki z parującą herbatą. Chwyciłam swój w dłonie i zrobiłam mały łyczek, nie przejmując się tym, że herbata nadal była gorąca. Sparzyłam trochę wargi, ale zaraz też poczułam się lepiej. Ból czasem był dobry, pozwalał powrócić do rzeczywistości.
Wpadłam w jakieś otępienie. Dziś chyba wykorzystałam cały asortyment emocji i chwilowo nie mogłam z siebie nic wykrzesać. Damian też się nie odzywał. Siedzieliśmy naprzeciw siebie, a każde wzrok miało utkwiony gdzie indziej. Ja wpatrywałam się w płatki śniegu spadające za oknem. I to było tak fascynujące zajęcie, że kompletnie zatraciłam się w czasie. Herbata całkowicie ostygła do czasu, kiedy ocknęłam się z mojego letargu. Co dziwne Damian nadal wpatrywał się w ścianę, opierając głowę na łokciu. Uderzyłam go w ten łokieć, a on spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Idę spać. Nie siedź tu za długo.
- Okej.
Wstałam, umyłam za sobą kubek. Szybko wzięłam prysznic, a kładąc się do łóżka, nadal widziałam pod drzwiami smugę światła padającego z kuchni. Westchnęłam głęboko.
Rodzina zadawała najgłębsze rany. Bo wiedziała, gdzie uderzyć. Bo znała nasze słabe punkty i nie miała skrupułów, by je wykorzystać. Mówi się, że wszystko zostaje w rodzinie. Faktycznie. Każde nieporozumienie, każdy incydent, to wszystko osiada na wzajemnych relacjach, coraz bardziej je naciągając, aż w końcu pękną pod ich naporem. Gdyby tak się zdarzyło między ludźmi, którzy ledwo się znają… Nie byłoby problemu. Wystarczyłoby zerwać znajomość. Być może byłoby to trudne, ale nie niemożliwe. A czy da się zerwać znajomość z rodziną?




***

Chcę takiego Michała przy sobie. 
Już nie będę.

4 komentarze:

  1. Hejka. Ściągnęłaś moje myśli, które chowam od pogrzebu mojej Mamy i tylko na cmentarzu oraz w rocznicę śmierci je przywołuję, dlatego dopiero dziś jest mój komentarz.
    Rozmyślanie o najbliższych, za którymi tęsknimy jest zawsze bardzo absorbujące, bolące i tak bardzo męczące, że czasem po prostu musimy pozwolić łzą spływać po policzkach a potem uśmiechać się do wspomnień jak nienormalni.
    Strasznie dziękuję Ci za ten rozdział :)
    Co do niego - super napisany. Misiek to świetny rozmówca. Chciałabym mieć więcej osób tego pokroju - na razie jest tylko mój narzeczony. Ale wiem co mówię, najlepszy kompan do rozmów.
    Czekam na następny rozdział.

    PS. Nie wiem, czy z roztargnienia, czy niesprawdzenia...Wałczu, nie Wałaczu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogromnie podobał mi się ten tekst, że "Anioły potrzebne są w niebie". W kontekście całej tej rozmowy (a nawet fabuły opowiadania) brzmiał wprost idealnie! I myślę, że wszystkimi poprzednimi rozdziałami doskonale pokazałaś to, że Sabina chce być dobrym człowiekiem jak mama, że stara się być silna jak mama i że rodzice byli dla niej ogromnym wzorcem. To wszystko idealnie mi się ze sobą klei. Kawał dobrej roboty!

    "Potem nie było czasu na bycie małym idiotą" - haha ten tekst tez był boski :D

    Ogólnie bardzo podobało mi się to, że wróciliśmy trochę do przeszłości we wspomnieniach bohaterów. Dzięki temu wiemy czemu Michał pokochał siatkówkę, kto go tym zaraził, no i jakie było dzieciństwo Sabiny. A to ważne, by poznać bohaterów od takich stron. Widać też, że Sabina jest trochę przewrażliwiona na punkcie brata. Wystarczyło, by na moment nie miała z nim kontaktu i już zaczęła szaleć. Ale nie dziwię się. Ktoś kto przeżył w życiu tak wielką tragedię, na pewno ogromnie się boi, że to cierpienie znowu go spotka i znowu kogoś straci.
    Lecę dalej! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba nie mogłabym skomentować tego rozdziału lepiej, niż zrobiła to Red Criminal :) Mnie też podoba się sposób, w jaki budujesz charakter Sabiny. Jest spójny i logiczny – jej autorytetem jest mama, która była dobrym człowiekiem, dlatego Sabina chce ją naśladować. Nie przypominam sobie sytuacji, w której Sabina wyjechałaby nam z jakąś paskudną cechą charakteru. Jak dotąd wydaje się niemożliwie krystaliczna :D Wybuch przy ciotce poniekąd rozumiem, ale o tym już pisałam. W tym rozdziale Sabina dalej o Krystynie rozmyśla, ale naprawdę powinna jak najszybciej o tym zajściu zapomnieć. Można przejmować się oceną kogoś kto ma z nami częsty kontakt, ale taką Krystyną, która co prawda jest z rodziny, ale przyjeżdża rzadko? Nie warto moim zdaniem, dlatego niech Sabina w ogóle się nią nie martwi.
    Bardzo fajne te krótkie przeskoki w czasie i rozmowy o przeszłości. Świetna ta historia z lodowiskiem, naprawdę. I dzieciństwo Kubiaka też jest opisane w bardzo autentyczny sposób :D
    I faktycznie – zdecydowanie za dużo różnych emocji jak na jeden dzień.
    Ale z drugiej strony – jeśli teraz znowu będzie spokojnie, to kiedy nadejdzie kolejny zwrot akcji? Kiedy patrzę na aktualną liczbę rozdziałów to nie wiem, czy to raczej powolne i spokojne opowiadanie jest w stanie rozpętać dramę i ją sensownie uspokoić w ok. 20 częściach :D Bo mam nadzieję że i tak to co planujesz zakończysz szczęśliwie, normalnie za dużo smutków mamy w życiu, to weź nam chociaż zafunduj kochane zakończenie B)
    Idę dalej, nadrabiam, nadrabiam, nadrabiam…

    OdpowiedzUsuń