W sobotni ranek
naprawdę ciężko było unieść powieki. Zwłaszcza wtedy, kiedy razem ze
świadomością pojawił się tępy ból głowy, którego za nic nie dało się
zignorować. Próbowałam, ale ponowne zaśnięcie było już niemożliwe. Dlatego
podniosłam się ociężale, sięgając z westchnięciem ulgi po butelkę z wodą, którą
sama wczoraj tutaj postawiłam. Zupełnie jakbym wiedziała, że będę jej
potrzebować. Gasiłam pragnienie potężnymi łykami, ale na ból głowy niewiele to
pomogło. Wstałam, kierując się do łazienki z zamiarem wzięcia rozbudzającego,
chłodnego prysznica. Jednocześnie zastanawiałam się, jak to jest, że z każdą
kolejną wizytą u Idy, następnego dnia budziłam się z coraz większym kacem.
Dobrze, że chociaż pamiętałam wszystko z poprzedniego wieczoru. Dopóki nie miałam
luk w pamięci, nie miałam się czym martwić. Tak sobie przynajmniej wmawiałam.
Humor poprawił
mi się zdecydowanie, kiedy popijałam kawę i zerkałam na ledwie żywą Idę, która
zmierzała w moim kierunku. Nie potrafiłam powstrzymać cichego chichotu, bo
dziewczyna zdecydowanie cierpiała znacznie bardziej niż ja.
─ Nie śmiej się ─ zaczęła. ─ To wszystko twoja wina.
Mogłaś nie kupować tego wina.
─ Nie zwalaj na mnie.
Trzeba było nie pić tych ostatnich kieliszków ─
znowu się zaśmiałam.
─ Hej, nie nabijaj się.
Sama wypiłaś niewiele mnie, a już świecisz jaśniej niż to wkurwiające
katowickie słońce, które mnie przed chwilą obudziło, więc z łaski swojej
podziel się tym cudownym specyfikiem na ból głowy.
Rzuciłam jej
opakowanie, które złapała w dłonie, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
─ Ale ciszej, błagam,
ciszej.
Współczułam jej
na tyle, na ile mogłam, co nie przeszkadzało mi śmiać się z niej pod nosem,
częściowo zasłaniając się kubkiem z kawą. W ramach przeprosin za to bezlitosne
naśmiewanie się z niej, zrobiłam specjalnie dla niej piękną kanapeczkę z sałatą
i ogórkiem. Tyle miała w lodówce. Już nawet wino się nie ostało. Przeżuwała ją,
jakby chleb był z tektury, a warzywa z papieru, ale po tym skromnym śniadanku i
kubku czarnej kawy, wyraźnie stanęła na nogi.
Kiedy ponownie
usiadłam za kierownicą swojego samochodu, humor poprawił mi się jeszcze
bardziej. Ida na siedzeniu
pasażera nadal zrzędziła.
Częściowo wynikało to z jej charakteru, a częściowo z nadal trzymającego ją
bólu głowy. Ja natomiast,
mając przed sobą perspektywę podróży do Warszawy, zaczęłam się
cieszyć jak dziecko.
W ciągu kilku
ostatnich lat naprawdę sporo kilometrów
przejechałam swoim samochodem. I nawet jeśli kiedyś nie czułam się pewnie jako
kierowca, tak teraz uwielbiałam prowadzić, zwłaszcza na długie dystanse. Gdyby mnie kiedyś wywalili z
jastrzębskiego, poważnie zastanowię się nad jakąś firmą
transportową.
Ida zasnęła
po niecałych trzydziestu minutach jazdy. Ściszyłam
trochę radio, by pozwolić jej nieco odespać kaca i cieszyłam się jazdą. To był
ten jeden plus w morzu minusów jeśli chodziło o Damiana i
jego dziwną tendencję w ostatnich latach do zmieniania co sezon klubu. Najpierw
poniosło go do Rzeszowa, potem do Lubina, a
teraz do Warszawy. I przez to wszystko rzadko kiedy
się z nim widywałam. A za każdym
razem tęskniłam za moim braciszkiem tak samo mocno.
Dlatego też,
kiedy zadzwonił i nieznoszącym sprzeciwu tonem mi oznajmił, że mam sobie
zarezerwować cały weekend dla niego, nawet nie zerknęłam w
kalendarz, od razu ustawiając Damiana jako priorytet. Tym bardziej,
że mój starszy braciszek kończył właśnie dwadzieścia
osiem lat.
Aż łza
kręciła się w oku, kiedy o tym myślałam, wspominając te czasy, gdy
nieudolnie bawiłam się w cukiernika, piekąc dla niego
tort. I chociaż moje pierwsze wypieki raczej niebem w gębie nie były, to Damian
zawsze prosił mnie o dokładkę, wychwalając mój
talent pod niebiosa. To było prawie
dziesięć lat temu. I myśląc o tym, zorientowałam się, że czas naprawdę uciekał jak przez
palce. A ja tęskniłam za tymi beztroskimi czasami,
kiedy byliśmy jeszcze dzieciakami, a nawet tymi późniejszymi, kiedy musieliśmy
radzić sobie sami, bo byliśmy wtedy
razem. Teraz jak spotkamy się raz na miesiąc, to można ogłosić święto.
Ida nadal
pochrapywała z głową opartą o boczną
szybę, kiedy postanowiłam zatrzymać się na chwilę na stacji. Potrzebowałam skorzystać z
ubikacji, a i kawą bym nie pogardziła. Zaparkowałam i potrząsnęłam ramieniem
Idy. Mruknęła coś, odwracają ku
mnie głowę.
─ Chcesz kawę? ─ zapytałam,
ale nie bardzo dało się z nią dogadać. Dlatego zrezygnowałam z budzenia jej i
pozwoliłam jej spać, mając nadzieję, że nikt mi jej nie ukradnie w czasie
dziesięciu minut.
W sklepie
sięgnęłam po jakieś
batoniki zbożowe. Nie miałam ochoty na jedzenie po wczorajszym, ale picie kawy
na pusty żołądek nie było dobrym pomysłem. Dla Idy też wzięłam.
Aromat kofeiny pewnie ją wybudzi, a nie zamierzałam się za dziesięć minut znowu zatrzymywać.
Zanim
ruszyłam, zadzwonił mój telefon. Odebrałam z uśmiechem, widząc zdjęcie brata na
ekranie. Nie chciałam włączać głośnika, żeby nie
budzić Idy, więc przyłożyłam
telefon do ucha i przytrzymałam ramieniem. Ruszyłam z
parkingu.
─ Jedziecie już, prawda? Nie zaspałyście
po wczoraj?
Był wyraźnie
w dobrym nastroju, skoro od razu przeszedł do nabijania się z nas dwóch. Ale
doskonale już znał schematy naszych spotkań, więc wiedział, o czym mówi.
─ Tak, tak. Jesteśmy w drodze. Nic się
nie bój, będziemy na czas...
Miałam
jeszcze dodać, że całe i zdrowe, ale w tym momencie jakiś idiota zajechał mi
drogę, całkowicie ignorując fakt, że to ja miałam pierwszeństwo. I jak tu się
nie wkurzyć. Zaklęłam pod
nosem, zapominając o tym, że Damian wszystko słyszał.
─ Prowadzisz?! I gadasz ze mną? ─ słyszałam w jego głosie potępienie. ─ Mam nadzieję, że włączyłaś głośnik.
Miałam prawo
do zachowania milczenia, więc to zrobiłam.
─ Sabina! Daj mi Idę.
─ Ida śpi, dlatego nie włączyłam
głośnika. I nie wrzeszcz na mnie, nie moja
wina, że ten idiota nie rozróżnia znaku stopu od pierwszeństwa. Ale siedzę mu
na ogonie i zaraz mu
przypomnę, gdzie powinien się zatrzymać.
Damian
zaśmiał się pod nosem, zapewne wyobrażając sobie mnie w akcji.
Cóż, przestałam się patyczkować z drogowymi idiotami. Prowadziłam swoją własną
akcję bezpieczeństwa na drogach.
─ Tylko nie krzycz na biedaka za bardzo. I jedź
ostrożnie.
Pożegnał się,
nie chcąc mi już zawracać głowy.
Jechałam
przez pewien czas za czarnym audi. Zaczęłam podejrzewać, że punkt
docelowy jego kierowcy, nie różni się aż tak
bardzo od mojego, a kiedy zatrzymałam
się obok audi na światłach, nie miałam więcej wątpliwości.
Wojciech
Włodarczyk szczerzył się do mnie z sąsiedniego samochodu, a ja zmierzyłam go
tak zimnym spojrzeniem, że uśmieszek mu powoli zamarzał na twarzy.
Co za palant!
Zrobił to specjalnie! Gdybym
zareagowała z kilkusekundowym opóźnieniem, miałabym skasowany cały przód, a
jego tylny prawy błotnik
też nie byłby w najlepszym stanie. Już nie
mówiąc o tym, że to wszystko mogło się skończyć dużo, dużo gorzej. Co za dupek.
─ Zabiję go! ─ podniosłam głos, kiedy światła się
zmieniły, a Włodarczyk ruszył z piskiem opon tylko po to, by za chwilę zjechać
na mój pas.
Nie wiedziałam, co ten chłopak miał w
głowie, ale najwyraźniej którejś klepki mu brakowało, skoro zachowywał się jak
gówniarz. Tylko patrzeć, jak spowoduje jakiś wypadek. Ja go na rehabilitację
nie wezmę, jak się połamie.
─ Kogo zabijesz? ─ usłyszałam Idę, która patrzyła na mnie
z niezrozumieniem.
─ Włodarczyka.
Mój zimny ton głosu zniechęcił ją do
jakichkolwiek dalszych pytań. Nieco nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się
dookoła, próbując ustalić gdzie jesteśmy i jak długo spała. A potem zauważyła
batonika i niemal się na niego rzuciła.
─ Boże, jaka jestem głodna! ─ wykrzyknęła i z ulgą wgryzła się w
czekoladowo-zbożowy batonik.
─ W kubku masz kawę, sprawdź, może jeszcze będzie ciepła.
─ Kawa? Batoniki? Na ile ty mnie samą zostawiłaś w tym samochodzie?!
Roześmiałam się, słysząc autentyczne oburzenie
w jej głosie.
─ No przecież spałaś ─ powiedziałam.
─ No właśnie! Spałam! ─ przez moment milczała, próbując wywrzeć na mnie wrażenie. Ja już
znałam te jej prawnicze sztuczki. ─ A gdyby mnie porwali? Pomyślałaś o
tym?
─ Pewnie, że pomyślałam.
─ I do jakich doszłaś wniosków?
Zatrzymałam się na światłach i
spojrzałam na nią, uśmiechając się szeroko.
─ Że góra godzina i porywacz sam by cię odstawił. Jeszcze by przeprosił
za zamieszanie.
Obserwowałam ją uważnie. Źrenice
zwęziły się jej ze złości, a usta to otwierała, to zamykała, nie wiedząc, co
odpowiedzieć. Sekundę później wybuchła śmiechem, patrząc na mnie z podziwem.
─ Wygrałaś.
Godzinę i jeden postój później byłyśmy
na miejscu. Z prawdziwą satysfakcją zauważyłam, że Włodarczyka jeszcze nie
było. Ale szybko przestałam się z tego cieszyć, myśląc o tym, że zatrzymać
mogło go na przykład spowodowanie wypadku. Mimo, że sama miałam ochotę go
zabić, nie chciałabym, by skończył na intensywnej terapii, dlatego odetchnęłam
z ulgą, gdy zobaczyłam jego zbliżające się audi.
Ruszyłyśmy z Idą schodami na górę.
Niestety Damian nie zasłużył na windę, dlatego musiałyśmy się wdrapać na
trzecie piętro. Lekko zasapane czekałyśmy aż mój brat otworzy drzwi. A kiedy
już to zrobił, przytulaniu się nie było końca. Tak bardzo za nim tęskniłam, że
nie miałam absolutnie nic przeciwko. Ścisnęłam go mocno, wtulając twarz w jego
klatkę piersiową, wdychając znajomy zapach i czując niesamowitą radość.
─ Hej, stoję tu już od pięciu minut i żadne z was mnie nie
zauważyło!
Wyplątałam się z objęć brata, słysząc
za sobą ten głos. I cały nastrój prysnął jak bańka mydlana, a spokój jaki
jeszcze przed chwilą odczuwałam, został doszczętnie zburzony i zastąpiony
złością. Nad którą jak na razie panowałam, ale wystarczy tylko jedno…
─ Ja też dostanę przytulasa? ─ rozłożył ramiona, patrząc na mnie
głupkowato.
…słowo, żeby wybuchła z całą mocą.
─ Damian, trzymaj mnie, bo nie ręczę za siebie!
W moim głosie było na tyle dużo
agresji, że Damian bez wahania złapał mnie pod ramię, spoglądając na mnie
niepewnie, jakby próbował oszacować, jakie są szanse, że faktycznie zaraz się
rzucę na Włodarczyka z pazurami. A były naprawdę wielkie, bo ten kretyn nie
przestawał się do mnie szczerzyć i, o zgrozo!, puścił mi oczko. To przesądziło
sprawę.
Wyrwałam ramię z uścisku brata i
stanęłam dosłownie w odległości jednego centymetra od przyjmującego, patrząc
prosto w jego roześmiane oczy. Bardzo szybko zniknęła z nich cała radość.
Pewnie pod wpływem wyrazu mojej twarzy, który musiał być dość przerażający, bo
nawet Damian wycofał się małe dwa kroczki w tył.
Szkoda, że to nie był mój kiepski
dzień, bo naprawdę z miłą chęcią zdzieliłabym go w twarz i odeszła bez żadnych
wyrzutów sumienia. Zamiast tego wbiłam paznokieć w środek jego klatki
piersiowej, nie żałując siły.
─ Kiedyś się doigrasz. I jeśli będziesz miał szczęście, skasujesz
tylko samochód, a nie całą swoją przyszłość.
Naprawdę miałam już dość jego
szczeniackiego zachowania. Żeby to był pierwszy raz. Ale to nie był pierwszy
raz.
─ Czyli nie będzie przytulaska? ─
usłyszałam jeszcze za sobą.
Słowo daję, ten chłopak nie miał za
grosz instynktu samozachowawczego. Ale zamiast zawrócić i jednak mu zetrzeć
uśmieszek z twarzy przy pomocy siły, ruszyłam do salonu, gdzie miałam nadzieję
zastać Martę i resztę zaproszonych osób. Usłyszałam jeszcze, jak Damian
ostrzega Włodarczyka przed igraniem ze mną, a potem utonęłam w uściskach. Tylko
mój brat potrafił zebrać całą starą ekipę w jednym miejscu. Zanim się z każdym
przywitałam, minęło sporo czasu, a moje policzki zaczęły boleć od szerokiego
uśmiechania się. Tylko Kuby nie było. I Michała. A to oznaczało, że byłyśmy
jedynymi kobietami w towarzystwie, które nie siedziały na kolanach swoich
partnerów. Salon Damiana raczej nie był wybitnie wielki, dlatego musieliśmy się
nieco ścieśnić, by każdy miał dla siebie miejsce. Nie obyło się bez propozycji
Włodarczyka, bym usiadła na jego kolanach. O dziwo nie tylko ja zgromiłam go za
to wzrokiem. Połowa towarzystwa, zwłaszcza stara ekipa jastrzębskiego,
spojrzała na niego niezbyt przychylnie, przez co spuścił wzrok i jakby stracił
rezon. Nie było mi go szkoda.
─ Sabina, opowiadaj, co tam słychać na starych śmieciach ─ zaczął Łasko, a reszta wyraźnie się zainteresowała tematem,
zwracając na mnie swoją uwagę.
─ Nowości, nowości i jeszcze raz nowości. Już nawet nie poznaję
twarzy mijanych na korytarzu siatkarzy ─ poskarżyłam się z żalem w głosie. ─ Ale jedno się nie zmieniło, Popiwczak nadal się obija.
Towarzystwo buchnęło śmiechem, nawet
ci, którzy nie znali szerszego kontekstu tej wypowiedzi i nie znali Kuby.
─ Co znowu zrobił, że tak mu się odpłacasz ─ zapytał Damian.
Wzruszyłam niewinnie ramionami.
─ Zazdrościł mi, że mam wolne, podczas gdy on, cytuję, musi
przerzucać ciężary z jednej strony na drugą ─
przerwałam na chwilę i powiodłam spojrzeniem po zgromadzonym w salonie Damiana
tłumie. ─ Jakby kiedykolwiek zdołał przerzucić
coś więcej niż zdjęcia z telefonu na komputer.
Znowu udało mi się ich rozśmieszyć, a
nawet zbytnio nie próbowałam. Po prostu włączył mi się tryb ataku na Kubę. Bo
atak był jedyną możliwą obroną, kiedy ten chłopak zaczynał swoje.
─ Kiedy ty się taka złośliwa zrobiłaś, co Sabina? ─ zapytał rozweselony Miśkin.
─ Tak gdzieś pomiędzy pierwszym a drugim rokiem na fizjoterapii.
Swoją drogą to naprawdę ciekawa historia…
Damian jęknął, bo znał tę opowieść już
na pamięć. W tym samym czasie zadzwonił dzwonek do drzwi, więc skorzystał z
okazji, by się uchronić przed słuchaniem po raz kolejny tego samego.
─ To co to za historia? ─ dopytywał ciekawie Malinowski.
I już otwierałam usta, żeby zacząć,
kiedy usłyszałam ten głos.
─ Cześć wszystkim.
Michał. Nie musiałam nawet zerkać za
siebie, by wiedzieć, że tam stał. Wszyscy spojrzeli na niego, a potem jak jeden
mąż spojrzeli na mnie.
Dlaczego
wszyscy patrzyli na mnie?
Yyy udusze cie dziewczyno! Przez 2 tygodnie żyłam nadzieją,że dojdzie do spotkania,jakieś rozmowy a tu dalej nic..
OdpowiedzUsuńHej, to znowu ja i znowu z nowym nickiem ;D Ale ostatnimi czasy jestem bardzo niezdecydowana, więc pewne jest, że ten też się zmieni. W każdym razie tu Ruda/ Red Criminal/Cat Donn. ;D
OdpowiedzUsuńByłabym zaskoczona, gdyby się okazało, że Michała nie będzie na tych urodzinach, a z drugiej strony nie dziwię się zdziwieniu Sabiny jak go usłyszała. Jakby nie patrzeć nauczyła się żyć bez niego, a tu nagle dwa takie spotkania w ciągu niedługiego czasu. Jestem bardzo ciekawa jak ten wieczór się potoczy.
Lecę dalej, bo stęskniłam się za tą historią ;-)