Nie byłam przygotowana na jego
widok. Nie miałam żadnej linii obrony, moje serce nigdy mnie nie słuchało,
kiedy o niego chodziło, a teraz rozum do niego dołączył, pozostawiając mnie
słabą i zupełnie bezbronną. A Damian wykorzystał to od razu, jak tylko odczytał
walkę z pokusą na mojej twarzy.
Chciałam się wtulić w jego
ciepło. Chciałam by otoczył mnie jego zapach, bo Damian pachniał jak dom,
bezpieczeństwo i miłość. Chciałam zrzucić na niego połowę niesionego przeze
mnie ciężaru, ale nie mogłam mu tego zrobić.
Tylko że Damian nie wyglądał,
jakby zamierzał dać mi wybór.
Słowa Sabiny i Idy zadźwięczały
mi echem w głowie. Obie były przekonane, że Damian nie opuściłby mnie, gdyby
znał prawdę. I właśnie tego się obawiałam, jednocześnie pragnąc tego z całego
serca.
Więc zdałam się na los. Bo ja
nie miałam już siły, żeby decydować, co będzie najlepsze dla wszystkich w koło.
Nie potrafiłam nawet zadecydować za siebie, bez żałowania, że nie poszłam w
drugą stronę.
Patrząc niepewnie na Damiana,
otworzyłam usta i słowa popłynęły dalej same. Łamiącym się głosem i z łzami
spływającymi po policzkach, dzieliłam się z nim swoim końcem świata. A on
zamiast się ode mnie odsunąć, odciąć się, poszukać szczęścia gdzie indziej, z
każdym słowem przyciągał mnie do siebie jeszcze bliżej, tak że pod koniec
siedziałam na jego kolanach z policzkiem wtulonym w jego klatkę piersiową. I
nie poluzował swojego uścisku ani na moment. A ja zamiast bać się, że w tym
momencie niszczę mu życie, cieszyłam się, że nie zostałam z tym sama.
Bawiłam się pierścionkiem
zaręczynowym, który nadal tkwił na moim palcu. Ani na moment go nie zdjęłam.
Chociaż myślałam o tym. Chciałam to zrobić. Ale nie potrafiłam go zdjąć z palca.
─ Nie
myśl nawet, że pozwolę ci znowu uciec ─ odezwał
się w końcu. ─ Kocham
cię tak samo mocno, jak kochałem cię godzinę temu, dwa lata temu i na naszej
pierwszej randce. Jesteś jedyną kobietą, która będzie stać przy moim boku, bo
już cię więcej nie wypuszczę. Będę cię pilnował jak oka w głowie.
Uśmiechnęłam się z twarzą nadal
wtuloną w jego ciało. Po tak długiej rozłące upajałam się jego bliskością.
Wiedziałam, że to jeszcze nie
koniec problemów. Że tak naprawdę nic się nie zmieniło, bo nadal miałam
wątpliwości, nadal się bałam. Tylko teraz nie byłam z tym sama. Damian stał
zaraz za mną, podtrzymując moje ramiona dla równowagi. I wiedziałam, że nie
pozwoli mi upaść.
Gdyby tylko był sposób...
Oddałabym wszystko, by móc
kiedyś zobaczyć, jak Damian bierze po raz pierwszy nasze dziecko na ręce, jak
uśmiecha się do niego z oczami pełnymi łez, jak całuje je w czoło
najdelikatniej na świecie, jak mówi, że mamusia i tatuś go lub ją kochają.
Moje serce skurczyło się
boleśnie z tęsknoty za tym, czego nie dane mi będzie doświadczyć. Damian musiał
wyczuć jakimś cudem, o czym myślałam, bo mocniej zacisnął ramiona wokół mnie,
niemal sprawiając mi ból, ale ten ból był dobry. Odwracał moją uwagę od
tęsknienia za dzieckiem, którego nie mogłam mieć.
─ Poradzimy
sobie z tym ─ potarł
pocieszająco moje ramię. ─ Są
inne sposoby. Jeśli w przyszłości się zdecydujemy, możemy adoptować dziecko.
Słuchałam słów Damiana i w tym
samym czasie rosła we mnie nadzieja na ich spełnienie. Damian rysował przede
mną piękny obrazek, dający złudne uczucie spełnienia i pociechy. I chyba
właśnie tego potrzebowałam.
─ Naprawdę
chciałbyś adoptować dziecko?
─ A
dlaczego miałbym nie chcieć? Każde dziecko zasługuje na to, by znaleźć swój
dom, a ja byłbym szczęśliwy, gdybym był jego częścią.
Wzruszenie chwyciło mnie za
serce. Zupełnie niespodziewanie dla Damiana i dla mnie samej, odkleiłam się od
jego koszuli, ujęłam jego okraszoną zarostem twarz w dłonie i pocałowałam,
przelewając w ten pocałunek wszystkie swoje skotłowane emocje, wśród których
najwięcej było miłości i czułości.
Jak ja kochałam tego mężczyznę!
I dlaczego kiedykolwiek
pomyślałam o opuszczeniu go? Przecież był skarbem w moich rękach, jak mogłabym
go porzucić? Przecież moje serce już należało do niego, gdybym odeszła, ono
zostałoby razem z nim.
Damian nie spodziewał się z
mojej strony takiego ruchu, mogłam wyczuć jego zaskoczenie, ale kiedy ono
minęło, odwzajemnił mój pocałunek. I też włożył w niego całą gamę swoich
emocji, sprawiając, że zupełnie zapomniałam o wszystkich problemach. Liczył się
tylko on. Bo on był moim domem.
Na chwilę o tym zapomniałam,
ale całe szczęście, że uparcie starał się, by mi o tym przypomnieć. Wolałam nie
myśleć, co by się ze mną stało, gdyby Damian w pewnym momencie naszej rozłąki
stwierdził, że wystarczająco długo na mnie czekał...
─ Nie
myśl o tym teraz ─ Damian
potrzebował jedynie jednego spojrzenia na moją twarz, by odgadnąć moje myśli.
─ Staram
się ─ zapewniłam
go. ─ Ale
problemy nie zniknęły. Zyskałam tylko tyle, że teraz będą też ścigać ciebie.
─ Wcześniej
też mnie ścigały, po prostu nie wiedziałem, z czym się mierzę. Teraz już wiem ─ uniósł mój podbródek,
zmuszając mnie, bym spojrzała w jego oczy. ─ I
nie zamierzam dłużej uciekać.
Nie wiedziałam, że
potrzebowałam usłyszeć od niego to zapewnienie. Nowa nadzieja wypełniła moje
serce.
─ I
ciebie już też nigdzie nie puszczę samej.
Uśmiechnęłam się na jego słowa,
wyobrażając sobie powrót do Warszawy z Damianem. I wtedy kolejna myśl odbiła
się grymasem na mojej twarzy.
─ Dlaczego
mam wrażenie, że to mi się nie spodoba? ─ zapytał
Damian wzdychając.
─ Nie
mogę z tobą wrócić do Warszawy ─ wyrzuciłam
z siebie, nie czekając na odpowiedni moment. Odpowiednie momenty mają to do
siebie, że nie istnieją.
─ Co?
Dlaczego? ─ od
razu się spiął. ─ Myślałem,
że już sobie wszystko wyjaśniliśmy, że jest dobrze...
Zatrzymałam go, zanim zabrnął
zbyt daleko.
─ Jest
dobrze ─ pogładziłam
uspokajająco jego policzek. ─ Ale
to nie był przypadek, że zapukałam akurat do drzwi Sabiny. W Jastrzębiu jest
Centrum Zdrowia Kobiet. Byłam tam na wizycie.
─ Przecież
w Warszawie też możemy poszukać jakiegoś specjalisty, tyle ich jest...
Pokręciłam głową z gorzkim
uśmiechem.
─ Właśnie
nie możemy. Wiesz, ile gabinetów odwiedziłam? Ilu, tak zwanych, specjalistów
obeszłam? Wszyscy spojrzeli na wyniki badań, które ze sobą przyniosłam i od
razu wskazali mi wyjście. Nawet nie pokwapili się, by je powtórzyć ─ dodałam z goryczą.
Z każdym kolejnym lekarzem
miałam coraz mniej nadziei. I w konsekwencji coraz bardziej zamykałam się przed
Damianem. Aż w końcu czara goryczy się przelała i uciekłam bez oglądania się za
siebie. Nie żeby to było łatwe, bolało mnie serce, kiedy zamykałam za sobą
drzwi naszego mieszkania, ale w Warszawie nie miałam już żadnej alternatywy.
Czułam się tam samotna, nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Oprócz
Damiana, ale wtedy nie potrafiłam mu powiedzieć. Robiłam dobrą minę do złej
gry, ale byłam na skraju załamania.
─ I
tutaj jest inaczej? ─ miał
raczej sceptyczne podejście.
─ Też
nie dają mi złudnych nadziei, ale powtórzyli mi badania i zrobili parę
dodatkowych. Może skończy się to tak samo, jak wcześniej, ale dopóki mnie nie
odeślą z kwitkiem, nie chcę rezygnować. Dużo mnie kosztowało, by się przemóc i
jeszcze ten jeden raz wystawić się na osąd kolejnego lekarza. Chcę zostać i się
dowiedzieć, czy miało to jakiś sens.
Przez chwilę oboje milczeliśmy,
patrząc na siebie nawzajem. A moment później Damian przyciągnął mnie bliżej do
siebie, objął mocno ramionami, złożył pocałunek na czubku mojej głowy i
westchnął lekko.
─ Tylko
obiecaj, że wrócisz do mnie szybko. Wariuję sam w tej Warszawie.
***
Czasem zastanawiałam się, po
jakie licho ja się władowałam w to całe prawo. Mało miałam swoich problemów,
żeby się jeszcze cudzymi zajmować? Co ja miałam w głowie, kiedy wybierałam
kierunek studiów? Nie pisałam się na pracę przez dwadzieścia godzin na dobę, z
czego pozostałe cztery poświęcałam nie na zasłużony odpoczynek, ale na
przygotowanie się do kolejnego dnia pracy...
Miałam dość. I jasno oznajmiłam
to mojemu szefowi dzisiejszego ranka. Wpadłam jak torpeda do jego gabinetu,
żądając wolnego dnia. A on zamrugał kilkukrotnie, jakbym ledwo co go obudziła,
zmarszczył brwi, a potem odesłał mnie gestem ręki ze słowami: "Wróć w
poniedziałek". Minęło kilka chwil, zanim przestałam wgapiać się w niego z
otwartymi ze zdziwienia ustami i wzięłam nogi za pas, uciekając stamtąd tak szybko,
jak tylko mogłam, by mnie nie wrócił i nie kazał przez kolejną dobę ślęczeć nad
teczkami.
Wróciłam do mieszkania w
niespotykanie dobrym humorze i od razu zaczęłam się pakować na weekend. Skoro
miałam aż trzy wolne dni... Nie było mowy bym spędziła je sama w Katowicach! A
po ostatnim spotkaniu z Kubą i szczerej rozmowie, zakończonej w wiadomy sposób,
nasz związek krótko mówiąc odżył. Kuba umiejętnie wybił mi z głowy wszelkie
głupie podejrzenia o romans. Było mi okropnie głupio, kiedy wykazałam się takim
brakiem zaufania, a miałam do niego pretensje o to samo. Co za hipokrytka ze
mnie wyszła. Ale skończyłam z tym tamtego dnia i tęskniłam za nim od momentu, w
którym wyszłam z jego mieszkania tydzień temu. I nie miało żadnego znaczenia,
że Kuba odprowadził mnie aż na parking.
Pewnie zapomniałam połowę
rzeczy, ale to nie miało znaczenia. Ważne, że zabrałam swoją kawę w kubku
termicznym na podróż. Wsiadłam do samochodu i tyle mnie w Katowicach widzieli.
Sabina byłaby dumna z mojej jazdy, chociaż do jej stylu rajdowca jeszcze mi
trochę brakowało. Głupoty oczywiście, bo umiejętności miałam.
Z podróży pamiętam tylko tyle,
że prawie skasowałam komuś tył pięknego mercedesa, kiedy ja ruszyłam na
światłach z piskiem opon, a gość przede mną zdrewniał. Ale czy to moja wina? Na
zielonym się jedzie, a nie czeka na czerwone.
W całym tym pośpiechu nawet nie
zadzwoniłam do Kuby. Ale może to i lepiej? Zrobię mu niespodziankę. Jeżeli
nadal chowa klucze tam, gdzie zwykle, to nawet nie muszę go zastać w domu.
Mogłabym zrobić jakiś przyzwoity obiad. Zaciągnąć rolety, by móc odpalić
świeczki...
Rozmarzyłam się o tej
niespodziance, kiedy wspinałam się po schodach do jego mieszkania. Zapukałam
cicho do drzwi z ekscytacją wyczekując na jakąkolwiek oznakę jego obecności.
Słyszałam włączone radio, co było dziwne, bo Kuba nigdy nie słuchał radia.
Chwyciłam za klamkę i
delikatnie pociągnęłam w dół. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc weszłam
do środka, próbując nie narobić zbyt wielkiego hałasu. Może i był w domu, ale
nadal pragnęłam go przyjemnie zaskoczyć.
Muzyka z radia i ciche odgłosy
użytkowania garnków sprawiły, że dwa razy sprawdziłam, czy na pewno nie wlazłam
sąsiadom Kuby do mieszkania, bo to zupełnie nie pasowało do Popiwczaka. Jego
garnki były tylko atrapą, bo i tak z nich w ogóle nie korzystał...
Ciche nucenie dobiegło do mnie
z kuchni. Damskie nucenie.
Zatrzymałam się w pół kroku, a
serce obiło się boleśnie o moje żebra w nagłym przypływie adrenaliny. Niech to
będzie jego mama. Błagam, niech to będzie jego mama ─ powtarzałam sobie,
przemierzając dwa ostatnie metry dzielące mnie od pomieszczenia.
Stanęłam w drzwiach i zamarłam.
To nie była mama Kuby.
Nie była to też żadna jego
ciotka, kuzynka, siostrzenica.
Na przyjaciółkę też nie
wyglądała. Kuba nie miał ich wiele, wszystkie przedstawił mi osobiście.
A zwykła znajoma raczej nie
grasowałaby po jego mieszkaniu w samych majtakch i ledwo zapiętej koszuli.
Jego koszuli. Tej, którą
kupiłam mu na jego dwudzieste drugie urodziny.
Odebrałam to jak policzek. I
cholera zabolało.
Przy okazji musiałam wydać z
siebie jakiś dźwięk, bo roznegliżowana koleżanka odwróciła się w moją stronę.
Uśmiech szybko zniknął z jej twarzy, a słowa zamarły na ustach. Najwyraźniej
spodziewała się zobaczyć Kubę, nie jego dziewczynę. Cóż, pech.
I najwyraźniej doskonale
wiedziała, kim byłam, bo w sekundzie zbladła. Przyjrzałam się uważnie jej
twarzy, szukając podobieństwa do osób, które znałam, ale żadnego nie znalazłam.
Dałabym jednak głowę, że gdzieś już ją widziałam.
Gniew uderzył we mnie, kiedy
dziewczyna wysunęła wyzywająco podbródek i uśmiechnęła się kpiąco.
─ No
proszę, królewna zawitała do Jastrzębia ─ odezwała
się dziewczyna. Kolory wróciły na jej twarz i najwyraźniej nie była osobą,
która ma jakiekolwiek poczucie wstydu. ─ Szef
wyrzucił cię ze swojego łóżka i przyszłaś szukać szczęścia tutaj? ─ zakpiła.
To już miałam odpowiedź, kto
podsuwał Kubie pomysły o mojej zdradzie. A on najwyraźniej wolał wierzyć lasce,
która nie miała nic przeciwko pieprzeniu zajętego chłopaka, niż swojej własnej
dziewczynie...
Pyskówka nie leżała w mojej
naturze. A do pewnego poziomu nie było sensu się zniżać, bo ciężko się potem
było podnieść, dlatego nie odpowiedziałam na zaczepkę. Zmierzyłam ją tylko
lodowatym spojrzeniem, a na odchodnym rzuciłam:
─ On
nienawidzi jajecznicy.
I zostawiłam ją za sobą, nie
mając zamiaru słuchać, co jeszcze ma do dodania.
Dopiero kiedy schodziłam
schodami w dół, zaczęło do mnie docierać, co się właśnie zdarzyło. Kuba miał
inną. Kuba mnie zdradzał.
Fala bólu przeszła przez całe
moje ciało i zacisnęła się mocno na moim sercu. Czułam się, jakby ktoś przebił
je ostrzem, a przy okazji drasnął też płuca, bo nie potrafiłam złapać
normalnego oddechu. Pewnie z boku wyglądało to jak atak astmy, ale nie miałam
przy sobie inhalatora, który mógłby go zakończyć. Pociemniało mi w oczach,
kiedy zbliżałam się do samochodu, a potem w momencie wszystko przeszło, kiedy
go zauważyłam.
Z uśmiechem na ustach i
reklamówką w ręce wracał do mieszkania. Jeszcze mnie nie zauważył, ale kiedy
podniósł odrobinę wzrok... Na sekundę zamarł, a potem uśmiechnął się szeroko i
fałszywie. Gdybym dopiero co przyjechała, może dałabym się nabrać. Może nawet
dałabym się przekonać, że tylko odłoży zakupy i razem pojedziemy na obiad do
jakiejś restauracji. Może pozwoliłabym, by ukrył przed moim wzrokiem
dziewczynę, z którą się pieprzył za moimi plecami!
Stanął przede mną z udawanym
szczęściem na twarzy, a ja nie wahałam się ani sekundy. Zamachnęłam się i
uderzyłam dłonią w jego policzek.
Usłyszałam jakieś
"Uuuu!" w pobliżu, więc chyba mieliśmy widownię. Nie żebym się
przejmowała.
─ Ty
pierdolony chuju!
Nie przebierałam w słowach. I
nie marnowałam siły na kolejne uderzenie. Pierwsze było idealne, nie musiałam
już poprawiać.
─ Ida,
co ty...?
─ Smacznej
jajecznicy, kurwa ─ rzuciłam
na odchodnym i wsiadłam do samochodu, odjeżdżając z piskiem opon.
Nie dałam mu szansy na kolejne
kłamstwa. Wystarczająco zobaczyłam. Wystarczająco się już ich nasłuchałam. Jaka
głupia byłam, że uwierzyłam w jego słowa! Jaka naiwna!
Jedno uderzenie zupełnie nie
rozładowało mojego gniewu, który towarzyszył mi przez całą drogę powrotną do
Katowic.
Łzy pojawiły się później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz