rozdział pierwszy części drugiej
Nie ruszył za mną. Nie zatrzymał
mnie zanim wsiadłam do samochodu i odjechałam. Nie zawołał za mną. Nie zrobił
nic. I niespodziewanie wprawiło mnie to w złość. Łzy nie spłynęły po
policzkach. Trzykrotnie mrugnęłam i obraz z powrotem się wyostrzył. Za to złość
jedynie we mnie rosła. I zanim zatrzasnęłam za sobą drzwi mieszkania, wręcz
rozsadzała mnie od środka. Miałam ochotę rzucać wszystkim po kolei, by w ten
sposób wyrazić to, co czułam głęboko w środku, ale dawno już wyrosłam z
podobnych manifestacji złości. Chociaż kto powiedział, że dorosły nie może się
zachowywać jak dziecko? Bo Michał z pewnością o czymś takim nigdy nie słyszał.
Tak, byłam zła. I nie dlatego, że
sądziłam, że po pięciu cholernych latach wpadniemy sobie w ramiona, wyznając
sobie wieczną miłość. Po prostu nie sądziłam, że Michał jest tchórzem, a
właśnie tak się zachował. Stworzyłam mu idealną okazję, by zrobić pierwszy,
maleńki kroczek naprzód. Wyciągnęłam w jego kierunku swoją dłoń, a on to
kompletnie zignorował. Wystarczyłoby mi krótkie ciebie też miło widzieć. Czy to naprawdę było zbyt wiele?
Mój telefon się rozdzwonił nim
zdążyłam ochłonąć, dlatego prawie warknęłam na osobę po drugiej stronie.
─
Łooł, a tobie co się stało?
Wzięłam naprawdę głęboki oddech,
spuszczając nieco pary.
─
Uwierz mi, Ida, nie chcesz wiedzieć ─
mruknęłam pod nosem. ─ I
ciesz się, że cię tu w tej chwili nie ma, bo dostałoby ci się rykoszetem.
─
Ktokolwiek nadepnął ci na odcisk, już mu współczuję ─ zaśmiała się. ─
Nie odpuszczaj, dowal mu!
Parsknęłam śmiechem, bo co niby
innego mogłam zrobić w tej sytuacji. Ida nawet nie wiedziała, o co chodzi, a w
sekundę poprawiła mi humor. To właśnie była moc przyjaźni.
─
A skoro już nie warczysz na ludzi, to nadal jesteśmy umówione na dzisiaj,
prawda?
Przytaknęłam, wyobrażając sobie,
jak to będzie zobaczyć przyjaciółkę po tak długim czasie kontaktowania się
jedynie przez telefon i sporadycznie przez Skype’a. Takie długie
rozłąki nigdy nam nie służyły. Zbyt wiele miałyśmy sobie potem do
powiedzenia, by zmieścić się w jednej butelce wina. Więc otwierałyśmy
drugą, a potem jeszcze trzecią... I w końcu kończyło się na umieraniu
następnego poranka.
─
Tak, szykuj wino. Dużo wina, bo chyba będę ci miała dużo do
powiedzenia.
Miałam oczywiście na myśli
Michała i jego nagłe ponowne pojawienie się w moim życiu. Miałam nadzieję, że
zanim dotrę do Katowic, zdołam to sobie poukładać w głowie na tyle, by
podzielić się swoimi postanowieniami z Idą. Dziewczyna była moim guru związkowym,
bo w końcu wytrzymali ze sobą z Kubą szmat czasu, ich związek zaczął się
jeszcze w liceum i nadal miał się dobrze. Ich relacja nadal była tak samo silna
i żywa, pełna uczyć. I za każdym razem, kiedy patrzyłam na tę dwójkę,
czułam odrobinę zazdrości, bo im się udało, mnie niekoniecznie.
─
Szykujesz jakąś bombę? ─ zapytała natychmiast. ─ Teraz to ja nie wiem, czy
wytrzymam te kilka godzin. Lepiej wciśnij gaz do dechy, inaczej nie zostanie
dla ciebie nawet kropelka winka.
─
Niby taka porządnicka i obeznana w prawie, a jak się znajdzie w pobliżu
procentów to gorzej niż alkoholik po nieskutecznym odwyku.
─
Ja to wszystko robię w celach naukowych i zawodowych. Jak mi kiedyś przyjdzie
bronić kolegę z anonimowych spotkań, to przynajmniej będę wiedziała, jak się
czuł w momencie, kiedy butelka zaczęła mu psalmy błagalne śpiewać.
─
Jesteś pewna, że jeszcze nie tknęłaś tych swoich zapasów? ─ zapytałam, śmiejąc się pod
nosem. ─ Może ja jeszcze
wstąpię do sklepu po drodze, co?
─
Winem nigdy nie pogardzę.
─
Tak, wiem coś o tym ─
zaśmiałam się pod nosem, przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy Ida
wyciągała następną butelkę z dosłownie każdego kąta swojego mieszkania.
Pożegnałam się z Idą i w dużo
lepszym humorze zaczęłam się przygotowywać do wypadu do Katowic. Jako że
Katowice miały być tylko krótkim postojem w trasie, wyciągnęłam spod łóżka
zakurzoną walizkę i po jej dokładnym oczyszczeniu, zaczęłam upychać w niej
połowę swojej szafy, kosmetyczkę, a także kilka innych niezbędnych rzeczy. Do
Żor miałam wrócić dopiero w poniedziałek, więc upewniłam się, że wyłączyłam
wszystkie niepotrzebne wtyczki z kontaktów. Godzinę później zamykałam za sobą
drzwi mieszkania na cztery spusty i z walizką w jednej ręce oraz torebką na ramieniu
kierowałam się do samochodu. Zanim ruszyłam w drogę, włączyłam sobie radio. I
podśpiewując pod nosem znane sobie piosenki, dotarłam do Katowic w mniej niż
dwie godziny. Niebo pociemniało, a zachodzące słońce odbijało się czerwienią w
szybach. Uśmiechnęłam się pod nosem, oddychając głęboko katowickim powietrzem.
Było coś w tym mieście, co za każdym razem wywoływało uśmiech na mojej twarzy.
I gdybym mogła wybierać, nie zastanawiałabym się nawet minutę, tylko
spakowałabym manatki i przeniosła się właśnie tutaj. Knapa w salonie Idy była
dość wygodna i chyba już się przyzwyczaiła do mojego wiercenia się.
Jak już wcześniej ustaliłam, żeby
nie przychodzić z pustymi rękami, najpierw odwiedziłam osiedlowy sklepik, gdzie
zostałam powitana miłym uśmiechem przez jego właścicielkę.
─
To co zwykle? ─ zapytała
wesoło, a ja skinęłam głową.
To chyba niezbyt dobrze o mnie
świadczyło, skoro postawiła na ladzie moje i Idy ulubione wino i tabliczkę
czekolady Oreo, co?
Kilka minut później Ida otwierała
mi drzwi i mogłabym przysiąc, że jej spojrzenie najpierw padło na to, co
trzymałam w dłoniach, a dopiero potem powędrowało na moją twarz. Byłyśmy siebie
warte, nie ma co.
Ida wciągnęła mnie do mieszkania,
odłożyła do salonu wino i czekoladę, a potem wróciła i mocno mnie uścisnęła.
Oddałam uścisk z taką samą siłą, bo naprawdę bardzo za nią tęskniłam.
─
Kuba do mnie dzwonił i pytał, czy mam w ten weekend czas ─ zaczęła Ida, nadal mnie nie
puszczając. ─ Ale go
spławiłam.
Zaśmiałam się pod nosem, bo
doskonale o tym wiedziałam. Kuba przyszedł do mojego gabinetu zaraz po
treningu, wyglądając jak małe, naburmuszone dziecko. Tylko trochę brakowało, a
zacząłby tupać nóżką, jak rozzłoszczony królik. Miałam niezły ubaw, kiedy
wysłuchiwałam jego żali na to, że kradnę mu dziewczynę. Oboje byliśmy w
podobnej sytuacji. Ja i Kuba w Żorach, gdzie trzymała nas praca, a Ida w
Katowicach, gdzie trzymały ją studia i praktyki. No i bądź tu człowieku mądry.
Musieliśmy się jakoś tą biedną dziewczyną podzielić, nie było innej opcji.
─
Znam ją dłużej, mam do niej większe prawa ─
odpowiedziałam mu wtedy, a on jedynie pokręcił głową zrezygnowany.
Kuba posiedział ze mną jeszcze
chwilę, dzieląc się ze mną nowinkami z siatkarskich parkietów i swoimi
przemyśleniami na temat mającego się niedługo zacząć sezonu. Ostatnio trener
nieco ich piłował. Czasem mijałam chłopaków z pierwszej ligi i współczułam im,
widząc, że ledwo wloką za sobą nogi. Ale Lebedew, który objął rządy nad
Jastrząbkami trzy sezony temu, już przyzwyczaił swoich siatkarzy do ciężkiej
pracy. I może czasem wyglądali na kompletnie styranych, ale nikt nie narzekał,
bo gra Jastrzębskiego od kilku sezonów nie schodziła z pewnego poziomu. Ta
drużyna już nie raz została okrzyknięta najrówniej grającym zespołem w
przekroju całego sezonu. I może ta równa gra nie zawsze przynosiła złoto, ale
za to rok rocznie zapewniała miejsce w Lidze Mistrzów. Lebedew to dobra zmiana
dla Jastrzębskiego, chociaż tęskniłam trochę za Bernardim.
─
Biedny chłopak ─
mruknęłam, odpowiadając w końcu Idzie. ─
Musisz mu jakoś wynagrodzić te wszystkie godziny na siłowni, które musi znosić.
─
Znowu pakują na siłce? Jak mi się zacznie chwalić, jaki to on ma kaloryfer na
brzuchu, to chyba go wyrzucę za drzwi.
Znałam to. Ile to razy miałam
ochotę wepchnąć Damianowi skarpetki do gardła, kiedy zaczynał się przechwalać
swoją nową muskulaturą. A ja tam ledwo zarys mięśni widziałam. To chyba było
typowe dla facetów.
─
Tylko daj mu prowiant, bo go Lebedew wykastruje, jak mu się nie będzie po
boisku rzucał.
I tak to wyglądało przez
następnych kilka godzin. A z każdą następną otwartą butelką wina, coraz
bardziej bolały nas brzuchy ze śmiechu. W końcu przeniosłyśmy się z kanapy na
podłogę. Było stabilniej.
─
Jeżeli masz zamiar zrzucić tę bombę, przez którą na mnie wcześniej zawarczałaś,
to lepiej zrób to teraz, bo jeszcze trochę tego cudownego napoju i magicznie o
wszystkim zapomnę ─ powiedziała
w końcu Ida, poprawiając się, by usiąść centralnie przede mną.
Przyglądała mi się przez chwilę,
kiedy ja bawiłam się kieliszkiem, nie patrząc na nią. Zagryzłam wargę,
zastanawiając się, czy po prostu nie zbyć Idy. Chyba nadal nie wiedziałam, co
myśleć o tym dzisiejszym niespodziewanym spotkaniu. I nic nie ułożyło się w
mojej głowie. Nadal byłam zła, chociaż w dużo mniejszym stopniu. Nadal nie
rozumiałam, czym Michał się kierował i dlaczego nie wypowiedział ani jednego
przeklętego słowa. I chyba nie będę w stanie tego zrozumieć.
Ida trąciła mnie kolanem, zwracać
na siebie uwagę. Spojrzałam na nią, na ten pełen wyrozumiałości uśmiech. I
wiedziałam, że cokolwiek zrobię, ona mnie będzie wspierać. Zrozumie, jeśli
pokręcę przecząco głową. Mogłam liczyć, że w sekundę zmieni temat i po minucie
obie o wszystkim zapomnimy. Ale jeśli się jej wygadam, może chociaż ona coś z
tego zrozumie.
Odłożyłam kieliszek i
przyciągnęłam do siebie kolana, chowając w nich twarz. Westchnęłam przeciągle.
─
Spotkałam dzisiaj Michała ─
wymamrotałam pod nosem.
─
Co…? ─ zaczęła, ale po
chwili chyba jednak do niej dotarło, co powiedziałam. ─ O cholera.
Zaśmiałam się krótko, podnosząc
głowę.
─
Dokładnie.
Patrzyła na mnie z szeroko
otwartymi oczami, a ja znowu wzięłam do ręki kieliszek i zaczęłam go obracać w
dłoni, próbując zebrać myśli.
─
Okej, od początku proszę.
─
Paweł mnie zmusił, żebym pojechała do trenera, bo jakiejś teczki zapomniał. I
kompletnie się nie spodziewałam, że to Michał mi otworzy drzwi. Wcięło mnie
kompletnie.
Przerwałam, by napić się
odrobinę.
─
I co powiedział?
Zaśmiałam się gorzko, na co Ida
zmarszczyła czoło.
─
No właśnie w tym sęk, że nic nie powiedział.
─
Nic?
─
Nic. Żadnego cześć, żadnego cieszę się, że cię widzę, żadnego po co tu przyszłaś ani nawet nie chcę cię widzieć. Po prostu nie
odezwał się ani słowem, tylko stał i się patrzył, i zachowywał się, jakbym była
dla niego obcą osobą.
Niespodziewanie głos mi się
załamał przy ostatnim słowie. W gardle nagle urosła mi gula, której
przełknięcie okazało się niemożliwe. Spuściłam wzrok, nie chcąc patrzeć w oczy
Idy, gdzie już zbierało się współczucie. Zacisnęłam usta, tak samo jak palce na
kieliszku, próbując opanować emocje, które spotęgowane przez procenty w mojej
krwi, wybuchły trzy razy mocniej niż wcześniej. Tyle że teraz wahałam się
między złością, a chęcią wypłakania wszystkich łez, które się nazbierały przez
lata.
─
Co za buc!
W głosie Idy była taka złość, że
aż na nią spojrzałam. I myliłam się. W jej spojrzeniu nie wyłapałam ani grama
współczucia.
─
Jak bym go dostała w swoje ręce, to by mnie popamiętał! ─ Sekundę później stała na nogach, o dziwo dość
pewnie, i patrzyła na mnie z góry. ─
Wstawaj, Sabina, jedziemy mu wytłumaczyć, jak się powinno zachowywać!
Ta jej żywiołowa reakcja nieco
mnie rozbawiła. Spojrzałam na nią kpiąco, bo byłam ciekawa, czy ma jakiegoś
kierowcę, który nas zawiezie do Żor. Najlepiej helikopterem. Chwilę później Ida
straciła nieco ze swojej woli walki.
─
Dobra, nigdzie nie jedziemy.
Usiadła z powrotem na podłodze.
Rozejrzała się wokół i kiedy dostrzegła butelkę, wzięła ją do ręki i uzupełniła
nasze kieliszki. Z wdzięcznością zatopiłam usta w swoim. Potrzebowałam w tej
chwili tego ciepła, rozlewającego się po ciele.
Przez chwilę panowała cisza, a
potem Ida zaczęła snuć przypuszczenia. Z każdym jednym coraz bardziej
niemożliwe.
─
Po prostu oszołomiłaś go swoim pięknem. Tak go uderzyło między oczy, że mu się
język w supeł zawiązał.
Ta jeszcze nie była taka zła. Ale
każda kolejna…
I kiedy Ida tak paplała,
właściwie sama do siebie, bo słuchałam jej ledwie jednym uchem, coś sobie
uświadomiłam.
Dotarło do mnie, że Michał był w
zakładzie karnym, a nie na pieprzonych Malediwach. Był tam zdecydowanie dłużej
niż dwa tygodnie i z pewnością przez niejedno musiał tam przejść. A był całkiem
sam. I dotarło do mnie, że takie doświadczenia zmieniają ludzi. Tym bardziej
tych, którzy trafili tam z naprawdę błahych powodów. Bo czy jedno obicie twarzy
człowiekowi, który zdecydowanie sobie na to zasłużył, jest dostatecznym
powodem, by utracić swoją wolność?
I dotarło do mnie, że tak samo,
jak ja, Michał został tam sam ze swoimi myślami. A to nigdy nie było dla
człowieka dobre. Odtwarzanie w kółko tego samego… Wiedziałam, jak bardzo
myślenie potrafi niszczyć.
I dotarło do mnie, że nie mogę
winić Michała za to, że nie powiedział mi cześć,
Sabina, miło cię widzieć. Nie mogę myśleć, że zachował się jak tchórz,
skoro wytrzymał tyle miesięcy w zakładzie karnym. I nie mogę od niego
oczekiwać, że będzie się zachowywał, jakby ktoś przewinął jego życie o pięć lat
do przodu, kiedy sama doskonale wiedziałam, że jeden dzień czasem trwał dłużej
niż rok.
Jedyne, czego chciałam, to znowu
zobaczyć uśmiech na jego twarzy.
<> <> <>
Trzymajcie kciuki za moje zbliżające się kolokwia, bo jak je zawalę, to będzie źle.
Ale to dopiero po nowym roku, a tymczasem życzę Wam udanego Sylwestra! Nieważne, czy macie w planach imprezę, czy spędzacie go w domu, niech to będzie dobre wejście w 2018 rok!
Ja to wiem kiedy wrócić! Cudo!
OdpowiedzUsuńIda powinna się bardziej rozkręcić :D
Hej;* To znowu ja :D
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że na początku rozdziału to Sabinę uważałam za buca, a nie Michała. Ale na koniec rozdziału trochę mi przeszła złość na nią, bo chyba coś do niej dotarło. Rozumiem, że to spotkanie było dla niej szokiem, że różne rzeczy mogła myśleć i mówić, ale... jakoś nie potrafię jej wybaczyć tego, że nie odwiedzała Michała, gdy był w więzieniu. Był tak całkiem sam (no chyba, że ktoś z rodziny do niego przychodził), zdany tylko na siebie, a ona oczekuje, że po powrocie Michał będzie się do niej uśmiechał, cieszył? I co jeszcze? Zostawiła go w najgorszym momencie. Tak to wygląda z mojej perspektywy. I strasznie się na niej zawiodłam.
Lecę dalej ;)
Kiedyś Red Criminal