24 listopada 2018

[II] 23.

Gdybym była odrobinę bardziej naiwna, po tym jednym wieczorze szczerości między mną a Michałem, zaczęłabym snuć szczęśliwe wizje przyszłości. Ale życie nieco mnie doświadczyło. Pokazało, na czym polegał dystans. Być szczęśliwym i w tym samym momencie doceniać każdą minutę tego szczęścia, jakby miała być ostatnią. Bo nigdy nie wiadomo, czy nią nie będzie. 
Nie byłam naiwna. Bo człowiek naiwny nie dzielił szczęścia na pół. 
Byłam za to lekko rozkojarzona, odrobinę nieobecna i w tym samym czasie niezdrowo podekscytowana. Czułam się jak nastoletnia ja, kiedy Damian mimochodem wspomniał imię Michała. Tyle lat, a ja wciąż tkwiłam w tym samym miejscu. Teraz z nieco większym bagażem doświadczeń. Mniej przerażona. Zdecydowanie bardziej świadoma wszystkich cieni czyhających za rogiem.  
I na całe szczęście pozbyłam się tego dziewiczego rumieńca, który ozdabiał moją twarz za każdym razem, kiedy myślałam o Michale. Byłoby ciężko go ukryć, kiedy obiekt moich rozmyślań stał nie dalej niż trzy metry ode mnie i wydawał się być zainteresowany tym, jak długo można stukać w klawiaturę laptopa w tempie, w jakim robiły to moje palce.  
Przez moje własne rozkojarzenie byłam o dużo za dużo w tyle z papierkową robotą i musiałam to nadrobić. Dlatego na trening Wojtka z Michałem przyszłam uzbrojona w laptopa i trzy kolorowe, wypchane po brzegi teczki.  
Dokumentowanie każdej jednej minuty, którą ktoś spędził na mojej kozetce, było wrzodem na moim tyłku, ale niestety nikt nie zamierzał tego za mnie zrobić. Przynajmniej było to coś, na czym się znałam, więc przy odrobinie skupienia szło mi naprawdę nieźle.  
― Jeszcze trochę i puścisz laptopa z dymem ― zaśmiał się Wojtek. 
Bez unoszenia wzroku znad ekranu laptopa, kazałam mu rozruszać prawy dwugłowy. Sapnął z bólu, kiedy wyprostował mięśnie. 
― Mniej bezmyślnej siły, więcej głowy i precyzji ― rzuciłam jeszcze. 
― Zaczynam myśleć, że ona jest jakaś nienormalna ― niby powiedział przyciszonym głosem do Michała, ale na tyle głośno, bym nie miała problemu z usłyszeniem.  
Myślałam nad jakąś ripostą, którą poczułby aż w piętach, ale okazało się, że całkiem niepotrzebnie. 
― Mogłaby być nawet ślepa, a i tak zrobiłaby to lepiej ― mój obrońca. ― Przyłóż się, Wojtek, bo ja z kolei zaczynam myśleć, że wszyscy tylko tracimy czas. 
Kubiak trochę przesadził. Wątpiłam, by udało mi się na ślepo wymacać piłkę w powietrzu, a potem jeszcze ją posłać w boisko, ale przynajmniej udało mu się zmotywować Wojtka. No i kto tracił czas, ten tracił. Ja ciężko harowałam.  
Wróciłam do swoich sprawozdań z mniejszym zapałem, częściowo skupiając się na tym, co działo się na boisku. Dzięki temu wyłapałam grymas bólu na twarzy Michała, kiedy pokazywał Wojtkowi odpowiedni ruch. Byłam pewna, że chłopak nic nie zauważył, bo Kubiak od razu to zamaskował, ale przede mną takich grymasów się nie da ukryć. Taka praca. 
A Kubiak chyba zapomniał, że nie jest już młodym bogiem. 
Nawet nie musiałam się produkować. Jak tylko skończyłam z ramieniem Wojtka, Michał sam zjawił się w moim gabinecie. Wystarczyło mu tylko wskazać kozetkę. 
Kiedy zobaczyłam Michała po raz pierwszy po tych pięciu latach, od razu mogłam stwierdzić, że zdecydowanie zmężniał. Z nieopierzonego dwudziestodwulatka stał się dorosłym mężczyzną. Wtedy widziałam to w jego twarzy, teraz miałam okazję zobaczyć tę zmianę na jego ciele.  
Tam, gdzie wcześniej była odrobina chłopięcego tłuszczyku, teraz były twarde mięśnie. Cofam swoje słowa. Kubiak był młodym bogiem. Ale zapomniał, że przed użyciem mięśnie trzeba rozgrzać. 
Szybko sobie z tym poradziłam. Podobnych bóli miewałam w tym gabinecie na pęczki, więc ten nie był dla mnie żadnym wyzwaniem. Jednak ciężko przychodziło mi przekonanie moich dłoni, by przestały dotykać ciała Michała. Od siebie dodałam jeszcze masaż rozluźniający, na który oczywiście miałam dobre wytłumaczenie, gdyby się zorientował, że specjalnie przeciągam. 
Nie usłyszałam jednak ani słowa skargi. Kiedy w końcu pozwoliłam mu usiąść, zaczął się podnosić ostrożnie, jakby spodziewał się mimo wszystko ukłucia bólu, a potem spojrzał na mnie z rosnącym zaskoczeniem. 
Jakby pierwszy raz doświadczył cudów fizjoterapii.  
― Już zapomniałem, jak fantastyczne masz dłonie. 
Brzmiało to niewinnie, biorąc pod uwagę mój zawód i fakt, że przed chwilą wymasowałam mu połowę mięśni Ale w połączeniu z tym nieznacznym skrzywieniem warg pół uśmiechu ― pół grymasie i spojrzeniem, które zdecydowanie nie było niewinne... 
Cóż, krótko mówiąc przeniosłam się w czasie o sześćdziesiąt jeden miesięcy prosto do łóżka, które w tym czasie dzieliłam z Michałem i... Szczegóły wywoływały krwistoczerwony rumieniec na twarzy tamtej Sabiny jeszcze przez długi czas później. Wystarczy powiedzieć tylko, że w całym zdarzeniu brały udział moje dłonie.  
Michał nie miał nic konkretnego na myśli, to nie było ukryte zaproszenie ani propozycja. W tym konkretnym momencie dzieliliśmy wspomnienie naszej wspólnej, dobrej przeszłości. Nie miałam nic przeciwko temu, uśmiechnęłam się z lekkością. 
― Fantastyczne dłonie ― powtórzyłam, smakując słowa i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. ― Brzmi dobrze, ale w CV chyba nie prezentowałoby się najlepiej. 
― Nie, raczej nie zrobiłoby to wrażenia na potencjalnym pracodawcy ― zgodził się.  
― Albo zrobiłoby za duże ― dodał po chwili. 
W czasie naszej krótkiej wymiany dwuznacznych komentarzy i sugestywnych uśmiechów, zdążyłam uprzątnąć gabinet po dwóch sesjach masażu. Byłam gotowa do wyjścia, co nie umknęło Kubiakowi, który pozbierał swoje rzeczy i otworzył dla mnie drzwi.  
Po raz kolejny ramię w ramię wyszliśmy z jastrzębskiej hali sportowej. Także razem wsiedliśmy do samochodu Michała. I razem z niego wysiedliśmy. Tym razem Kubiak sam się wprosił do mojego mieszkania. Ale ja nikomu herbaty nie odmawiałam.  
Marty nie było. Albo wyświadczała przysługę sąsiadce, opiekując się jej dziećmi, albo może miała potajemne spotkanie z Damianem. W każdym bądź razie była dorosła i odpowiedzialna.  
Dwa kubki parującej herbaty na stole, a między nami nadal cisza. Kojąca, uspokajająca. Ale nie trwała długo. Michał skupił się na mieszaniu swojej herbaty, kiedy ja skupiałam się na nim. Dlatego zauważyłam tą “myślącą” zmarszczkę na jego czole i czekałam, aż zdecyduje się odezwać. 
― Zaraz mi wywiercisz dziury w kubku tą łyżeczką ― wyrzuciłam z siebie po kolejnych minutach ciszy. W tym czasie zmarszczka na czole Michała jedynie się powiększyła, a on najwyraźniej potrzebował małego bodźca, żeby się zebrać w sobie. 
Westchnął. Odłożył ostrożnie łyżeczkę na stół.  
― Zgaduję, że nie masz ochoty na niedzielny obiad w towarzystwie całej rodziny Kubiaków? ― powiedział na jednym wydechu. ― Przepraszam, próbowałem im przemówić do rozumu, ale uparli się. Zwłaszcza matka. 
― Nie przepraszaj ― posłałam mu ciepły uśmiech. ― Jestem winna twojej mamie chociaż jeden obiad za te wszystkie razy, kiedy jej odmawiałam. 
― Zdajesz sobie sprawę, jak to będzie wyglądać? ― zapytał z poważnym wyrazem twarzy i lekką obawą w oczach.  
― Twoja mama będzie opowiadać historie miłosne jej i twojego ojca, a twój brat pewnie już rozmyśla nad tym, czym mnie zawstydzić na oczach wszystkich. 
― Ojciec będzie ci rzucał wszechwiedzące spojrzenia ― dodał, teraz odrobinę rozbawiony moim podsumowaniem jego rodziny. 
― Z tym mam do czynienia na co dzień ― zaśmiałam się. ― Przeżyję. 
― O ciebie się nie martwię. 
Na jego słowa zareagowałam zaprzeczającym kręceniem głowy. Michał miał więcej wiary we mnie niż w siebie, a to nie tak powinno być. 
― A ja się nie martwię o Ciebie, wiesz dlaczego? ― ściągnęłam po jego dłoń i kontynuowałam, mimo że na mnie nie spojrzał. ― Będę tam z Tobą. I zupełnie nie przejmę się tym, co sobie o mnie, o nas pomyślą, jeśli stwierdzimy, że przekroczyli granice i wyjdziemy w samym środku obiadu. Ale nie sądzę, że do tego dojdzie. Znam twoją rodzinkę, Michał. Jeżeli nie przestraszyli naiwnej nastolatki, dorosłej kobiety też nie zdołają. 
I tym zakończyłam, patrząc Michałowi prosto w oczy i nadal ściskając jego dłoń w swojej.  
Michał nie odpowiedział nic. Zamiast tego uniósł nasze splecione ręce i pocałował grzbiet mojej dłoni. Ten gest oznaczał więcej niż tysiąc słów, a moje serce zabiło szybciej na okazaną mi czułość. 
Uniosłam się z miejsca i podeszłam do niego. Jakby wiedział, co zamierzam, również podniósł się z miejsca i pozwolił mi się przytulić. Ja byłam przytulającą, on był przytulany. Ja oparłam podbródek na jego ramieniu, niemal stając przy tym na paznokciach stóp, a Michał wtulił policzek w zagłębienie mojej szyi.  
Zaśmiałam się lekko, kiedy Michał przesunął swoje dłonie z dołu moich pleców na moje biodra i wyżej przez boki. Dałabym głowę, że zrobił to specjalnie, bo doskonale wiedział, że mam łaskotki. 
― Będę się już zbierał ― oznajmił po dłuższej chwili. 
― Yhm ― wymruczałam tuż przy jego skórze. 
― Przekażę mamie, że będziemy na tym obiedzie. 
― Yhm ― zgodziłam się ponownie. 
― Sabina ― Kubiak ścisnął mnie mocno i zachłannie, zastanawiałam się, czy on też nie może znaleźć siły, by się odsunąć.  
W końcu jednak to zrobił, a widząc moją niedozwoloną minę, pochylił się i wycisnął czuły pocałunek na moim czole. Na ten przejaw czułości moje serce się odrobinę skurczyło ze wzruszenia. Michał nigdy nie był przesadnie wylewny, jeśli chodziło o uczucia. Okazywał je, ale z umiarem. Teraz wydawało mi się, że próbuje nadgonić stracony czas. Albo że przestał się ograniczać. Lub też przestał powstrzymywać kierujące nim impulsy. W każdym bądź razie, cokolwiek to nie było, czułam się adorowana, niemal kochana. Niemal, bo nie usłyszałam tych słów z ust Kubiaka od pięciu lat, a nie chciałam wybiegać nazbyt w przód i dopowiadać sobie słowa, których mogłam w ogóle nie usłyszeć. 
Oparłam czoło na klatce piersiowej Michała i westchnęłam lekko. Kiedy on zachowywał się w ten sposób, coraz trudniej było mi powściągnąć własne uczucia, które szalały i wyrywały się do niego. 
Poczułam jeszcze jeden delikatny i czuły pocałunek. Tym razem na czubku mojej głowy. I, och Boże, musiałam go w końcu wypuścić, bo jeszcze jeden taki gest i nie pozwolę mu już odejść.  
Odsunęłam się powoli, centymetr za centymetrem. Oddalałam się od ciepła i bezpieczeństwa, jakie nieświadomie mi oferował, choć najbardziej na świecie chciałabym móc się w nich na zawsze zanurzyć.  
― Idź już, zanim cię zmuszę, żebyś został. 
Mój ton był lekki i żartobliwy, ale spojrzenie musiało zdradzać zbyt wiele z tego, jak bardzo chciałam, by faktycznie ze mną został, bo Michał zastygł niemal w bezruchu, świdrując mnie swoim spojrzeniem. Być może faktycznie brał pod uwagę, że mógłby zostać, ale gdyby jednak został, czułabym, że niejako go do tego zmusiłam, a przecież nie o to mi chodziło. 
Małe kroczki, pamiętasz, Sabina? Małe kroczki dyktowane tempem Michała, a nie twoimi zachciankami.  
Więc zrobiłam co mogłam, by złamać ten moment, a chwilę później zamykałam drzwi za Kubiakiem z ciężkim westchnięciem, które samoistnie wyrwało się z mojej piersi. Wróciłam do kuchni, sprzątnęłam stolik po naszej wieczornej herbatce, a potem pozwoliłam sobie utopić się w bezczynności, bo razem z Kubiakiem wyszła cała moja energia. 
Siedziałam w salonie na kanapie okryta zielonym kocem. Wpatrywałam się w czarny ekran wyłączonego telewizora i wsłuchiwałam się w niczym niezmąconą ciszę. Lubiłam ciszę. Ale nie tę dzwoniącą w uszach ciszę samotności. I nagle sobie to uświadomiłam. Samotne mieszkanie nie było dla mnie. Zanim Marta zjawiła się w moich drzwiach, nawet tego nie zauważyłam. Potem działo się zbyt wiele, by o tym pomyśleć. A teraz nie miałam wątpliwości. Byłam samotna. I jak tlenu potrzebowałam kogoś, kto oddychałby ze mną w ciszy. 
Jedna osoba przychodziła mi na myśl. Niedawno zamknęłam za nią drzwi. I kiedy te same drzwi otworzyły się znowu, mniej racjonalna część mnie miała nikłą nadzieję, że to będzie on, ale ta bardziej racjonalna wiedziała lepiej. 
― Sabina, jesteś?  
Marta pojawiła się w salonie, rozglądając się po pokoju, jakby spodziewała się zobaczyć kogoś jeszcze. Trochę się spóźniła, ale tego jej mówić nie zamierzałam. 
― Mam wesołą nowinę ― zaczęła, siadając obok mnie. ― Zwalniam ci mieszkanie na weekend. 
― I to ma być ta wesoła nowina? ― uniosłam brwi. 
― A nie cieszysz się z odzyskanej wolności? Nawet jeśli potrwa tylko półtora dnia. 
― Wspominałaś coś o weekendzie ― zaczęłam, drażniąc się z nią. ― Półtora dnia? Cóż ja zrobię z taką ilością czasu? 
― Coś wymyślisz ― rzuciła tylko. 
― To co to za okazja? Jedziesz pozwiedzać Warszawę? ― zaciekawiłam się mimo wszystko. 
― Tak właściwie to Warszawa będzie zwiedzać. Sławek po mnie wpadnie i pojedziemy do rodziców na obiad. Damian obiecał, że jak dostanie wolne, to też się pojawi. 
Sławek, brat Marty. Pamiętam okoliczności w jakich go poznałam. Kiedy odwoziłam Martę i Damiana do szpitala, w którym go operowano po wypadku samochodowym, nie miałam okazji się z nim zobaczyć. Ale kilka miesięcy później udało nam się spotkać osobiście. Miły facet, ułożony. Według Marty ta jego ogłada to efekt wypadku, wcześniej podobno był bardziej przekorny.  
Fakt, że prowadził samochód w wieku siedemnastu lat bez prawa jazdy coś mi o tym mówił. Ale sam wypadek nie był jego winą. A ja nie znałam go wcześniej, więc nie mnie było oceniać. 
― W takim razie od jutra zacznę zbierać zapasy. Sobotni wieczór spędzę pod kocem z butelką wina ― rozmarzyłam się. 
― Romantycznie ― skomentowała uszczypliwie Marta. 
Wzruszyłam tylko ramionami i chwilę później zamknęłam za sobą drzwi swojego pokoju. Zmęczenie dało o sobie znać.  
Zanim zasnęłam pomyślałam jeszcze, że do wina, koca i być może wielkiej oreo czekolady pasowałaby jeszcze Ida. 

>< >< ><

Tydzień i wracam do domku.
Miesiąc i święta.
No nic tylko czekać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz