23 grudnia 2018

[II] 25.


Jeżeli ja uważałam się za złą przyjaciółkę, Ida powinna zostać wzorem, którego nie należy powielać. Już wcześniej miałam złe przeczucia, a kiedy w sobotni poranek w końcu chciałam przełamać ciszę na linii, odbiłam się od ściany. Dwa razy dzwoniłam. Odpowiedziała mi tylko cisza. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej po prostu zapakować się w samochód i nieproszenie zawitać do Katowic, ale sekundę później uświadomiłam sobie, że przecież nadal nie mam samochodu. Miałam też zabawić przez jakiś czas Sławka, kiedy ten wpadnie po Martę, bo ona miała jakieś spotkanie z doktorkiem. Byłam uziemiona.
I w ten sposób moje złe przeczucia tylko się pogłębiały.
Odłożyłam telefon na półkę i postanowiłam zepchnąć zamartwianie się na dalszy plan. Nie szło mi to jednak najlepiej. Byłam rozkojarzona i ciągle sprawdzałam, czy czasem Ida nie oddzwoniła. A za każdym razem, kiedy nie dostrzegłam powiadomienia o nieodebranym połączeniu na ekranie, było jeszcze gorzej.
Westchnęłam przeciągle, myśląc intensywnie, w jaki sposób do niej dotrzeć. I chwilę później uświadomiłam sobie, że przecież dzisiaj Jastrzębski rozgrywa spotkanie, a ja zamierzałam na nie pójść. Skoro tak, to przecież spotkam się z Kubą. Być może również z Idą, może ona po prostu zawitała w Żorach i poświęcała uwagę swojemu chłopakowi bez sprawdzania co pięć minut, czy jej nadgorliwa przyjaciółka czasem nie postanowiła do niej zadzwonić.
Głupia ja. Jak zwykle robiłam z igły widły.
Sławek pojawił się później, niż początkowo zapowiadał, więc czekając na niego nieuchronnie znów wróciłam do zamartwiania się i wyobrażania sobie “a co jeśli...”. To oczywiście nie podziałało dobrze na mój humor. Ale nie miało to znaczenia, bo chłopak stojący w progu mojego mieszkania również nie tryskał radością.
Ostatni raz widziałam się ze Sławkiem około rok temu na urodzinach Marty i z całą pewnością mogłam stwierdzić, że chłopak wydoroślał od tamtego czasu. Był jedynie parę miesięcy młodszy ode mnie, a po wypadku samochodowym, po którym trafił na blok operacyjny, poukładał parę rzeczy w swojej głowie. Jednak prawdziwą zmianę dostrzegłam w jego wyglądzie. Nabrał trochę masy mięśniowej, nie za dużo, ale z pewnością nie wyglądał już na chłystka. I jego twarz... Takie typowe męskie dorastanie - zawsze idzie w dobrą stronę.
Jako kobieta musiałam to przyznać - Sławek wyprzystojniał. Ale grymas, który widniał na jego twarzy, odpędziłby mnie na kilometr, gdybym tylko była zainteresowana.
- Ciężki dzień? - rzuciłam zamiast powitania.
- Nie zaczął się zbyt przyjemnie - potwierdził moje przypuszczenia. - Cześć, Sabina.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i odsunęłam na bok, by mógł wejść do środka.
- Jeżeli dobrze pamiętam, dla ciebie będzie kawa, prawda?
- Tak - skinął głową. - Czarna i gorzka jak mój dzisiejszy humor.
Roześmiałabym się, gdyby nie to, że Sławek naprawdę wyglądał marnie.
- Mój osobisty podły nastrój zaowocował całym stosikiem babeczek czekoladowych, więc nic się nie martw, mam coś na osłodę.
Ruszyłam w stronę kuchni, a Sławek deptał mi po piętach. Na widok stołu zastawionego dwoma półmiskami babeczek uśmiechnął się odrobinę.
- I jak tu się oprzeć takim pysznościom? - westchnął i bez skrępowania sięgnął po jedną.
Nie byliśmy w nastroju na towarzyskie pogawędki, więc po prostu siedzieliśmy oboje przy kawie - tak, nawet ja zdecydowałam się zamienić zieloną kofeinę na tę czarną - zatopieni w swoich myślach, zajadając wszelkie smutki czekoladowymi babeczkami. I naprawdę przyjemnie nam się milczało, ale gdzieś z tyłu głowy obijała mi się myśl, że Marta pewnie wolałaby nie widzieć brata w takim nastroju, zwłaszcza że nie miałam pojęcia, w jakim nastroju ona sama będzie po spotkaniu z jej lekarzem. Ta kuchnia naprawdę widziała wiele spotkań w niemal grobowej atmosferze, ale nie chciałam, by tak samo było dzisiaj.
Z drugiej strony nie chciałam być wścibska, a nie jestem na tyle blisko ze Sławkiem, żeby wypytywać o osobiste sprawy.
Jak zwykle sytuacja, w której tkwiłam między młotem a kowadłem.
- Jak to się w ogóle stało, że Marta wylądowała tutaj z tobą? - odezwał się niespodziewanie Sławek, patrząc na mnie uważnie.
- Nie wiem, ile Marta ci mówiła... - zaczęłam niewyraźnie, bo nie chciałam wyjawiać jej sekretów.
- Wiem o problemach między nią i Damianem, ich przyczynę też znam. Ale dlaczego Marta przyjechała właśnie do Żor, żeby wbić się na głowę siostrze swojego narzeczonego, z którym teoretycznie się rozstała? Takie to zagmatwane, że sam już nie jestem pewny, czy dobrze nakreśliłem sytuację. Marta zawsze potrafiła wszystko tak pokomplikować, że człowiek ledwo ogarniał.
Parsknęłam krótkim śmiechem na to podsumowanie, bo w sumie całkowicie się z nim zgadzałam. Marta często komplikowała sobie i innym życie, ale była przy tym tak nieświadoma, że nikt nie miał jej tego za złe.
- Chyba po prostu wiedziała, że nie będę miała nic przeciwko temu. I że nie zażądam od niej wyjaśnień zaraz na progu.
Sławek zamyślił się na chwilę, jakby próbował się postawić na miejscu swojej siostry.
- Tak, to ma sens - przyznał w końcu. - Zwłaszcza to ostatnie. Rodzice suszyliby jej głowę, gdyby pojawiła się w domu z walizką. Ze mną jest ten problem, że nigdy nie wiem, w którym mieście będę spał w następny weekend. I jakoś nie mogę sobie przypomnieć, by Marta miała taką przyjaciółkę od serca, u której mogłaby się zatrzymać.
- Padło na mnie - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko. - A ja naprawdę nie mam nic przeciwko jej obecności. Pomogła mi nawet zrozumieć, że dopóki się nie pojawiła, czułam się trochę samotna. Jeśli wcześniej nie miała przyjaciółki od serca, to teraz ją już ma. Tylko nie wiem, czy o takiej przyjaciółce marzyła...
Przez jeden krótki moment zapomniałam o Idzie i wszystkich innych sprawach, które zaprzątały mi głowę, ale teraz wszystko powróciło.
- A to skąd się wzięło? - Sławek patrzył na mnie z niezrozumieniem.
Wzruszyłam tylko ramionami, wbijając wzrok w swój kubek. Ale to nie zniechęciło Sławka. Wpatrywał się we mnie świdrującym wzrokiem, który mogłam wyczuć bez podnoszenia głowy. W końcu skapitulowałam.
- Mam ciche dni z przyjaciółką. I nie bardzo wiem, o co chodzi, bo nie było żadnej kłótni ani nieporozumień. Po prostu przestała odbierać moje telefony.
Starałam się zachować neutralny ton i nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie ta sytuacja boli, ale chyba jednak nie wyszło tak, jak chciałam. Sławek milczał przez chwilę, ale nadal patrzył na mnie badawczo.
- Jedno jest pewne - odezwał się w końcu. - Zbyt bardzo ci na niej zależy, żebyś tak to zostawiła, więc po prostu nie daj jej wyboru. Zrób jej nalot na mieszkanie albo zaczaj się na nią na ulicy...
Wiedziałam, że mimo lekko żartobliwego tonu, Sławek jest poważny i naprawdę chciałby mi pomóc.
- Będzie ciężko, skoro ona mieszka w Katowicach.
Cisza nieco się przeciągała, więc zerknęłam na Sławka. Jego mina była dość jednoznaczna. Wrócił grymas, więc ten weekend Sławek prawdopodobnie zaczął w Katowicach. Ale co się zdarzyło, wolałam nie wnikać.
- Katowice - westchnął. - Trzeba było mówić wcześniej, zrobiłbym jej nalot na mieszkanie za ciebie.
- Obawiam się tylko, że mógłbyś tego nie przeżyć - roześmiałam się, wyobrażając sobie tę sytuację.
Ida i Sławek nie mieli jeszcze okazji się poznać, a moja przyjaciółka z zasady nie ufała obcym, więc to spotkanie mogłoby mieć ciekawy przebieg.
- Teraz to mnie zaciekawiłaś - rzucił, a następnie roześmiał się, widząc moją minę.
I w jakiś sposób rozmowa toczyła się dalej, a nasze humory poprawiały się z każdą minutą. Babeczki znikały w zawrotnym tempie, więc to mógł być wpływ czekolady. Albo po prostu dobrze nam się rozmawiało. Na tyle dobrze, że kiedy Marta wróciła, akurat oboje zaśmiewaliśmy się głośno z moich marnych umiejętności wokalnych. Powiedzieć, że była zdziwiona, to mało, ale musiała się spakować na weekend i była już spóźniona, więc zostawiła nas samych sobie.
Kilkanaście minut później zamknęłam drzwi za rodzeństwem i zostałam sama w mieszkaniu. Cisza dzwoniła mi w uszach zamiast przynosić ulgę. Właśnie wtedy zorientowałam się, że naprawdę nie chciałam, by Marta się przeniosła gdzie indziej.
Na poprawę humoru zjadłam jeszcze jedną czekoladową babeczkę. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. Czekolada chyba naprawdę była najlepszym przyjacielem człowieka.
Kiedy zadzwonił mój telefon, poderwałam się z miejsca jak poparzona, by odebrać. I po raz pierwszy poczułam rozczarowanie, kiedy zobaczyłam imię Michała na wyświetlacza. Źle to zabrzmiało. Oczywiście, że jego telefon wywołał rewolucję w moim wnętrzu. Oczywiście, że poczułam ciepło na sercu. Ale była jakaś część mnie, która spodziewała się zobaczyć inne, trzyliterowe, kobiece imię na ekranie. I właśnie ta mała część była rozczarowana, podczas gdy cała reszta drżała z ekscytacji.
Tak lepiej.
Michał wspaniałomyślnie poinformował mnie, że właśnie wyjeżdża, by mnie zgarnąć z mieszkania i zabiera mnie na mecz, skoro nadal nie mam samochodu. Bo przecież po co mam się tułać autobusem po mieście, jeśli on też się wybiera.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że do meczu zostało grubo ponad godzinę czasu. Nawet w godzinach szczytu droga nie zajęłaby aż tak dużo. Miałam więc przeczucie, że Michał coś kombinował. Jeszcze nie wiedziałam co, ale mimo wszystko poziom ekscytacji podskoczył o kilka punktów.
- Ojciec kazał Ci przekazać, że Ty i twój, cytuję, niewyparzony jęzor, macie się trzymać z dala od dziennikarzy - powiedział Michał, powstrzymując się od śmiechu.
- Jak mi któryś stanie na drodze, to spróbuję sobie przypomnieć jego złotą radę - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Wątpię, by ojciec liczył na coś więcej.
Michał rozłączył się, zostawiając mnie bez żadnych wskazówek. Ale przeczucie mnie nie myliło. Pojawił się w moich drzwiach i od samego początku uśmiechał się tajemniczo. Nie był przy tym zbyt oczywisty, musiał się naprawdę hamować, bo drgały mu kąciki ust. Jeżeli chciał mi zrobić niespodziankę, to mogłam udawać, że jestem całkowicie nieświadoma, że coś kombinuje. Chociaż było to trudne zadanie, bo ciekawość aż paliła mnie od środka.
- Minąłeś zjazd - odezwałam się, kiedy Michał faktycznie ominął zjazd prowadzący prosto do jastrzębskiej hali.
- Możesz już przestać udawać, że nic nie podejrzewasz - roześmiał się cicho.
Rzuciłam mu zaciekawione spojrzenie, zastanawiając się, w którym momencie przejrzał, że ja przejrzałam jego.
- Co mnie zdradziło?
- Taktownie udawałaś, że zjawienie się na hali na dwie godziny przed rozgrzewką jest całkiem normalnym zachowaniem - odpowiedział, spoglądając na mnie na krótko. Uśmiechał się. Tym razem bez powstrzymywania. - A co zdradziło mnie?
- Taktowne udawanie, że zabieranie mnie na halę na dwie godziny przed rozgrzewką jest całkiem normalnym zachowaniem. - Rzuciłam mu jego własne słowa w odpowiedzi i dumnie wypięłam pierś do przodu.
- Widocznie jesteśmy siebie warci.
Jego ton był lekki, żartobliwy, ale słowa wypowiedziane były na tyle miękko, że gdybym miała serce z kamienia, właśnie rozkruszyłoby się na kawałki po tym, jak fala wzruszenie ścisnęła je z przeraźliwą siłą. Aż zabrakło mi oddechu na sekundę lub dwie. Być może było ich jednak dziesięć.
- Tak - zgodziłam się. - Jesteśmy siebie warci.
Odwrócił głowę w moją stronę i posłał mi spojrzenie na tyle intensywne, że ponownie zapomniałam, jak się oddycha. I znowu odezwał się we mnie głód, który Kubiak sam rozpalił. Ledwo nad nim panowałam i obawiałam się, że jeszcze trochę i nie będę potrafiła się powstrzymać...
Cisza była dla nas naturalna, ale tym razem była zbyt głośna, bym mogła ją wytrzymać. Wręcz krzyczała z napięcia, tak jak ja sama miałam ochotę krzyczeć, bo nagromadziło się we mnie zbyt dużo. Dlatego sięgnęłam dłonią i włączyłam radio. Ciche dźwięki wypełniły samochód i pozwoliły mi się rozluźnić. A potem Michał zaczął śpiewać pod nosem refren, więc nie mogłam być gorsza i dołączyłam się do niego.
I zagrożenie pożarowe minęło, ale miałam wrażenie, że nie na długo. A jak następnym razem wybuchnie, to ogień zajmie wszystko. I pozostawi nas bez litości.
- Gdzie ty mnie wywozisz? - zapytałam, kiedy zorientowałam się, że przestałam poznawać okolicę. Odwróciłam głowę od okna i zapatrzyłam się w profil Michała, który jak na złość, nie miał najmniejszego zamiaru mi odpowiadać. Widziałam tylko, że uśmiechnął się chytrze pod nosem, jakby niezmiernie bawiła go ta sytuacja.
Gdyby to był ktokolwiek inny, pewnie zaczęłabym powoli panikować. Ale to był Michał. Więc jedynie westchnęłam rozdzierająco, próbując zagrać na jego emocjach, a kiedy to nie zadziałało po prostu pozwoliłam wywieźć się z dala od znanego mi świata.
Może trochę przesadziłam. Wcale nie byliśmy tak daleko. Z pewnością nadal w Jastrzębiu lub w jego bliskich okolicach, bo przecież miejscem docelowym na dziś była jastrzębska hala. Wątpiłam, by Michał chciał przegapić mecz.
Ostatecznie zatrzymaliśmy się w jednej ze spokojnych, podmiejskich uliczek. Miejsce nie wyróżniało się niczym specjalnym. Spojrzałam powątpiewająco na Michała, ale on wysiadł z samochodu, ignorując to całkowicie. Poszłam za jego przykładem. Pozwoliłam, by złapał mnie za rękę, splótł nasze palce i pociągnął za sobą. Zdawał się wiedzieć, gdzie idzie, więc mu zaufałam.
Kiedy Michał ostatecznie zatrzymał się na chodniku przed wejściem do jednego z lokali, uniosłam z nieposkromioną ciekawością spojrzenie i... I wtedy szeroki uśmiech niekontrolowanie rozlał się na mojej twarzy. Bo właśnie stałam przed wejściem do mojego osobistego raju. A sekundę wcześniej nie miałam pojęcia, że to miejsce istnieje.
Weszliśmy do herbaciarni. A właściwie to wciągnęłam Michała do środka najszybciej jak się dało, nie ukrywając swojej ekscytacji. Miałam ochotę piszczeć, jak mała dziewczynka. Nie osądzajcie. Nigdy nie byłam w prawdziwej herbaciarni.
Wnętrze miało niezaprzeczalny klimat. Białe stoliki i krzesła odznaczały się na tle chabrowych ścian, na których zawieszone były obrazy w białych ramkach przedstawiające różne odmiany liści herbaty, ale także znalazły się tam zioła i gdzieniegdzie kwiaty. Zajęłam stolik przy szklanej witrynie wychodzącej na ulicę, a Michał nie protestował, tylko ruszył za mną, zgrabnie lawirując między stolikami.
Wzięłam do ręki kartę i tutaj zaczął się problem, bo nie wiedziałam, którą herbatę spośród tak wielu pozycji wybrać. Przesuwałam wzrokiem po nazwach, które nic mi nie mówiły, by ostatecznie zacząć od samego początku, bo nadal na nic się nie zdecydowałam. Ponad kartą kątem oka wyłapałam, jak Michał uśmiecha się, obserwując mnie uważnie. Pewnie miał ze mnie ubaw jak cholera, kiedy do naszego stolika podeszła kelnerka, a ja desperacko szukałam w karcie swojej wymarzonej herbatki. W końcu podałam pierwszą lepszą nazwę, bo czułam, że zbyt długo przeciągałam. Kelnerka zapisała moje zamówienie i odwróciła się w stronę Kubiaka. Chciałam się teraz ja pośmiać z niego, ale mnie zaskoczył.
- Dzisiejszą specjalność, proszę - rzucił z pewnym siebie uśmieszkiem. - A do tego będą dwa duże kawałki sernika. Dziękuję.
Zamknął kartę i podał kelnerce, a ja potrafiłam się tylko na niego gapić w osłupieniu.
- To dają tutaj też ciasta? - zapytałam głupio.
- Tak myślałem, że w całym tym herbacianym szale, nawet nie spojrzysz na ostatnią stronę karty.
On zdecydowanie się ze mnie śmiał. I to zupełnie bezkarnie. Ale zamówił mi duży kawałek sernika i przez to właśnie postanowiłam mu wybaczyć. Przez chwilę tylko udawałam nadąsaną, ale Kubiak znał mnie zbyt dobrze, by dać się na to nabrać. Po prostu czekał aż zmięknę, patrząc mi prosto w oczy i lekkim uśmiechem na ustach.
Widzieliście kiedyś uśmiech Kubiaka? Tak? No to wiecie bardzo dobrze, że temu diabłowi nie da się oprzeć, kiedy się uśmiecha.
Do czasu aż kelnerka postawiła przed nami olbrzymie kubki z parującą herbatą, która pachniała tak, że miałam ochotę wypić ją duszkiem, i dwie równie olbrzymie porcje sernika, po moim fałszywym fochu nie pozostał nawet ślad.
Kubiak skinął kelnerce głową w geście podziękowania, a kiedy tylko oddaliła się od naszego stolika, przeniósł na mnie swoje spojrzenie. I tym razem mniej w nim było humoru, za to więcej powagi. Odchrząknęłam i poprawiłam się na krześle, przygotowując się na to, co chciał mi powiedzieć. Mogłam się tylko domyślać, ale chyba miałam całkiem niezłe pojęcie, do czego zmierzał.
- Oboje zgodziliśmy się, że o pewnych sprawach musimy prędzej, czy później porozmawiać - zaczął gładko, jakby wiele razy wcześniej powtarzał sobie te słowa w głowie. Co tylko oznaczało, że stresował się tą sytuacją. Ja również zaczynałam, bo ze swojej strony dawałam mu jasne sygnały, a Kubiak w zamian raz uciekał, raz podchodził bliżej. Dlatego nie potrafiłam odczytać jego intencji.
- Tak - zamieszałam ostatni raz łyżeczką w kubku, odłożyłam ją delikatnie na talerzyk z ciastem i spojrzałam na niego uważnie, ofiarując mu całą moją uwagę i czekając na ciąg dalszy.
- Jasno dałaś mi do zrozumienia, że te ostatnie lata nic nie zmieniły, jeśli chodzi o twoje uczucia... - zamilkł na chwilę, patrząc na mnie miękko. - I jestem ci wdzięczny, mimo że miałem nadzieję, że zapomnisz o mnie i będziesz żyć pełnią swojego życia, tak jak na to zasługiwałaś.
- Chyba nie jesteś poważny - prychnęłam pod nosem. - Posłuchaj mnie bardzo uważnie, bo mówię to po raz ostatni - zrobiłam krótką przerwę dla podtrzymania napięcia. -  Może byłam głupiutką nastolatką, kiedy się w tobie zakochałam, ale to uczucie było prawdziwe. To była miłość już wtedy - dobrze to wiesz. Myślisz, że byłabym w stanie o tobie zapomnieć? Przekreślić wszystko, co razem przeżyliśmy? Wzruszyć ramionami i odejść w inną stronę?
Nie utrzymał wagi mojego spojrzenia, mimo że ani trochę nie podniosłam tonu głosu. To miała być rozmowa i będzie nią. Nie zmienię je w wykrzykiwanie sobie pretensji w twarz, bo to będzie jak dziesięć kroków w tył.
- Ja nie potrafiłem - przyznał w końcu, podnosząc głowę. - Ale nie chciałem byś czekała. Nie chciałem byś się rozczarowała, kiedy w końcu wyjdę na wolność, bo od początku wiedziałem, że nie będę już tym samym człowiekiem.
Czekał na moją odpowiedź, ale moje gardło ścisnęły emocje, które sam we mnie poruszył.
- Michał... - pokręciłam głową. - Nie podejmuj za mnie moich decyzji. Nigdy więcej. Czy teraz jest łatwo? Oczywiście, że nie jest. Ale mimo to jestem szczęśliwa, bo mam przy sobie ciebie. Nawet jeśli muszę na ciebie poczekać, każda minuta jest tego warta.
Teraz i jego oczy zaszkliły się odrobinę.
- Chcę tylko wiedzieć - podjęłam po krótkiej chwili ciszy - czy moje czekanie ma sens.
Nie bardzo wiedziałam, jak ująć moje myśli w słowa, ale Kubiak pojął, o co pytałam.
- Tak. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce... - sięgnął po moją dłoń i przykrył ją swoją.
I to mi wystarczyło.
- Cokolwiek będzie się działo, zawsze możesz ze mną porozmawiać. I bądź ze mną szczery - tylko o to proszę. Jeśli poczujesz, że cię duszę albo jeśli już dłużej nie będziesz widział w tym sensu... - słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.
Zostawiałam mu wyjście ewakuacyjne. Podałam mu własne serce na dłoni, a potem pokazałam furtkę, którą mógł w każdej chwili wyjść. Zaufanie albo dla niektórych głupota. Różnie to nazywają.
Michał zmarszczył czoło, zastanawiając się nad moimi słowami. Chwilę zajęło, nim je dokładnie przeanalizował i zrozumiał, o czym mówiłam. Wtedy na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie i już otwierał usta, by zaprzeczyć, odmówić, powstrzymać mnie przed tym krokiem, ale było za późno i sam dobrze o tym wiedział. Dlatego żadne słowa nie padły z jego ust. Zwiesił głowę i odetchnął głęboko.
- Nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłem, Sabina.
Uśmiechnęłam się, nabierając porcję ciasta na widelczyk.
- Najwyraźniej dostałeś mnie na kredyt - odpowiedziałam i zapchałam sobie buzię sernikiem.
- Obym tylko nie musiał spłacać cię we frankach, bo może się okazać, że nie byłaś dobrą inwestycją.
Wyraźnie trzymał się go dobry humor, więc pokręciłam tylko głową.
- Wal się, Kubiak. I zajmij się swoim kawałkiem, zanim ci go zjem.
Wzruszył ramionami i przesunął talerzyk ze swoją porcją w moją stronę.
- Wolałbym, żebyś nie mdlała znowu z głodu między setami.
Tak, Michał Kubiak naprawdę oddał mi swój sernik. Nie byłam chciwa, więc zostawiłam mu połowę. Biorąc pod uwagę, ile babeczek zjadłam wcześniej, nie było ryzyka, że zasłabnę, ale sernika nie potrafiłam odmówić.
- Pamiętasz o jutrzejszym obiedzie? - zagaił Kubiak, kiedy kończyliśmy już swoje herbaty.
- Twój ojciec nie daje mi o tym zapomnieć - odparłam, wywracając oczami. - Myślisz, że uwierzy mi jutro, jak mu powiem, że nie odpisywałam na jego wiadomości i nie odbierałam połączeń, bo zgubiłam telefon?
- Najpierw dla pewności się przyczai i spróbuje zadzwonić na twój numer, potem ewentualnie ci uwierzy, jeśli nagle nie zacznie ci nic dzwonić w torebce - zaśmiał się.
- Dobra uwaga. Zostawię telefon w samochodzie.
Aż żal było mi wychodzić z tej herbaciarni, ale mecz zbliżał się wielkimi krokami. I nie potrafiłam dokładnie określić, na czym ta zmiana polegała, ale niewątpliwie coś się między nami zmieniło. W dobrą stronę. Wychodziliśmy razem z herbaciarni, idąc ramię w ramię, aż nagle poczułam dłoń Michała ocierającą się o moje palce. Nie próbował spleść naszych dłoni razem, ale też nie probował udawać, że był t przypadkowy i niezamierzony kontak. Nie był taki.
Mały gest, a sprawił, że serce zgubiło jeden rytm.
Byliśmy dziwnym przypadkiem. Nie do końca parą, ale z pewnością nie tylko przyjaciółmi. Oboje wiedzieliśmy, co do siebie czuliśmy, ale to nadal było za mało, by pójść o krok dalej.
Tym chyba różnił się młodzieńczy związek od dorosłego - w tym dorosłym przejście na wyższy etap wydawało się mieć o wiele więcej schodków. Dłuższa droga, zupełnie inne przeszkody, dużo bardziej wymagający. Nagle zaczęłam myśleć o stworzeniu trwałego związku jako o wyzwaniu. Nagle potrzebne było więcej niż tylko dwie osoby i uczucie między nimi, by nazwać ich parą.
Z drogi na jastrzębską halę nie zapamiętałam nic, tak bardzo dałam się wciągnąć swoim własnym myślom. Michał uśmiechnął się do mnie ciepło, kiedy zdezorientowana rozglądałam się wokół, ale nic nie powiedział, rozumiejąc moją wcześniejszą potrzebę do przetworzenia niektórych informacji. Czułam delikatny, ale pewny dotyk jego dłoni na dolnej części moich pleców, kiedy prowadził mnie doskonale mi znanymi korytarzami wprost na halę, która z wolna zapełniała się kibicami.
Zajęliśmy nasze miejsca, a mój wzrok automatycznie spoczął na rozgrzewających się na boisku siatkarzach. Kiedy przed oczami mignęła mi znajoma twarz Kuby, przypomniałam sobie, jak bardzo jeszcze kilka godzin temu martwiłam się o Idę. Wszystko wróciło w jednej sekundzie, a ja zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem Kubiakowi udało się sprawić, że zapomniałam o całym świecie na tak długo.
- Rozmawiałeś ostatnio z Kubą? - zapytałam Michała z zaskoczenia.
Zmarszczył brwi, przyglądając mi się badawczo.
- Nie. Ostatni raz widzieliśmy się na ostatnim meczu. Potem się nie odzywał.
I chyba jemu też wydało się to dziwne, bo przeniósł wzrok na Popiwczaka. Wystarczył mi dosłownie moment, by wyłapać to, że libero dziwnie się zachowywał. Niby tak samo, ale jednak coś mi w nim nie pasowało. Praktycznie się nie uśmiechał. Kiwał głową, kiedy ktoś do niego coś mówił, ale potem odchodził w przeciwnym kierunku, z dala od reszty zespołu.
To nie był Kuba, którego znałam.
Obiecałam sobie, że złapię go po meczu i spróbuję z nim porozmawiać. Jak się okazało, słowo „spróbuję” było słowem kluczowym. Kuba musiał mnie widzieć, ale zamiast się zatrzymać, przyspieszył i zamknął mi drzwi do szatni chłopaków przed samiutkim nosem. Wystarczyło powiedzieć „Daj mi spokój, Sabina”. Chociaż mogłoby nie zadziałać.
Dlatego czekałam na niego przed szatnią, zamieniając słowo z każdym z siatkarzy, który w tym czasie wychodził z pomieszczenia. Większość robiła niezrozumiały dla mnie grymas, kiedy pytałam ich o Kubę. Jakby mieli ten sam stan zaniepokojenia, ale dostali tyle razy drzwiami w nos, że w końcu przestali próbować do niego dotrzeć. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś było bardzo nie w porządku.
I stałam kolejne pół godziny pod męską szatnią. Nawet Kubiak do mnie dołączył. Ominąć naszą dwójkę będzie znacznie trudniej.
W końcu pojawił się Popiwczak. Jedno spojrzenie i już wiedział, że tym razem nie ma szans na ucieczkę.
Dobrze było mieć Kubiaka przy sobie, bo powstrzymał mnie przed przywaleniem Popiwczakowi po, kiedy w końcu wyśpiwał, co miał na sumieniu. Najgorsze było to, że w ogóle się tego nie spodziewałam. Nie brałam takiej możliwości pod uwagę, chociaż Ida już kiedyś wspominała o problemach, podejrzeniach o zdradę… Jak widać kobieca intuicja nie miała sobie równych.
Chciałam natychmiast wyciągnąć telefon z torebki i zadzwonić do Idy, ale o tej godzinie i w takim stanie, nie na wiele bym się jej zdała. Zresztą po tak długim czasie pewnie w ogóle bym się jej nie przydała.
Na samą myśl o tym, jak bardzo musiała przeżywać to rozstanie, moje serce rozpadało się na kawałeczki. Inna sprawa, że zupełnie mnie w tym wszystkim pominęła. Nie dała mi szansy, by jej pomóc przez to przejść, wspomóc ramieniem, towarzyszyć w obsesyjnym pocieszaniu się czekoladom…
Ale rozumiałam to. I jak znałam Idę, poradziła sobie na swój własny sposób. Bez wypłakiwania sobie oczy. Bez wydawania fortuny na lody i czekoladę. Co nie oznaczało, że wybaczyłam jej, że nie powiedziała ani słowa, że się zwyczajnie odcięła i nawet nie odbierała moich telefonów.
Jutro - postanowiłam. Jutro postawię ją pod ścianą, dzwoniąc co pół godziny, dopóki nie odbierze swojego cholernego telefonu.
A tymczasem pozwoliłam Kubiakowi odwieźć się pod blok, odprowadzić pod same drzwi mieszkania i pocałować się w policzek.


>< >< >< 

Wesołych Świąt!

1 komentarz: