Mrugnęłam raz. Mrugnęłam drugi
raz. Nawet lekko uszczypnęłam skórę na przedramieniu, sprawdzając, czy to
czasem nie jakiś koszmar. Ale nie. Marta ciągle siedziała obok, chowając twarz
w dłoniach, by zakryć łzy, które zaczęły spływać po tym, jak powiedziała...
Och, Boże. Nie tego się
spodziewałam. Byłam kompletnie zaskoczona, wręcz mnie zmroziło. Może dlatego,
że gdzieś z tyłu mojego umysłu zawsze świtała myśl, że kiedyś będę matką. I
pragnęłam tego. Nie w tym konkretnym momencie, ale w przyszłości. Jeśli
podobnie było z Martą, jeżeli ona też pragnęła dzieci, jeżeli jej instynkt
macierzyński włączył się z pełną mocną, a ona dowiedziała się, że to
niemożliwe...
Wtedy jej największe pragnienie
zostałoby zrujnowane.
Nie potrafiłam sobie tego
wyobrazić. Ale z całą pewnością mogłam uwierzyć, że Marta się przez to
kompletnie załamała. I to uderzyło w nią na tyle mocno, że odeszła od Damiana.
Właśnie. Damian.
Próbowałam sobie przypomnieć,
czy kiedykolwiek wspominał coś o dzieciach, ale nie potrafiłam. Jeżeli mówił,
to nie mi. Ale Marcie na pewno.
Głośny szloch wybudził mnie z
letargu. Zerwałam się z krzesła, by przytulić Martę. Okazać jej trochę wsparcia
i zrozumienia. Teraz było mi głupio, przez to jak się wobec niej zachowywałam.
Naciskałam ją, krytykowałam, a ona mierzyła się z prawdziwą, osobistą
katastrofą. Taka ze mnie przyjaciółka.
─
Przepraszam ─ szepnęłam,
gładząc uspokajająco jej plecy. Nie wiedziałam, co innego powiedzieć.
Całe szczęście Marta szybko się
opanowała. Wytarła łzy z policzków i odetchnęła głęboko.
─
Nie masz mnie przecież za co przepraszać – powiedziała.
─
Ale to jak cię potraktowałam...
─
Nie, Sabina ─ przerwała
mi. ─ To ja powinnam
przeprosić ciebie za to, jak cię potraktowałam. Zwaliłam ci się na głowę bez
uprzedzenia i dodatkowo stanęłam między tobą i Damianem. Nie powinnam była
stawiać cię w takiej sytuacji.
─
Przestań ─ przytuliłam ją
znowu.
Spojrzałam na Idę, która ciągle
milczała. Wydawała się być zupełnie w innym świecie, więc ją w nim zostawiłam.
Wiedziałam, że głęboko się nad czymś zastanawia. Nie chciałam jej przerywać. To
pewnie było ważne.
─
Jak to się stało? Jak się dowiedziałaś?
Byłam pewna, że Marta odpowie,
że to nie moja sprawa i ucieknie do siebie. Zamiast tego po raz kolejny na jej
twarzy pojawił się ból, a ja zdzieliłam się mentalnie za głupotę.
─
Byłam prawie pewna, że jestem w ciąży ─
powiedziała, uśmiechając się smętnie. ─
Spóźniał mi się okres, byłam wrażliwa na ostre zapachy. Kiedy sobie to
uświadomiłam, lekko spanikowałam, ale tylko na chwilę. Potem wyobraziłam sobie
Damiana, kołyszącego niemowlę w ramionach i wiedziałam, że będzie dobrze.
Chciałam mu od razu powiedzieć, ale stwierdziłam, że najpierw powinnam się
upewnić. Poszłam do ginekologa. Chciałam tylko, żeby potwierdził ciążę, a
zamiast tego mnie zapytał, kiedy ostatnio robiłam badania.Przez tydzień
chodziłam ze skierowaniami, obawiając się najgorszego. Chciałam się mylić.
Chciałam, żeby lekarz się mylił. Ale według niego moja macica jest
nieprawidłowo rozwinięta. I nawet jeśli do zapłodnienia dojdzie, zarodek nie
utrzyma się.
Milczałam, obawiając się
odezwać. Bo co miałam powiedzieć?
─
Co z Damianem?
Ida wróciła do żywych, zadając
pytanie na temat, którego ja sama wolałam teraz nie poruszać. Ale Ida nie bała
się poruszać spraw ciężkiego kalibru. Nauczyły ją tego sale sądowe.
Obserwowałam Martę. Nie wpadła
w popłoch. Nie rozpłakała się znowu. Miałam cichą nadzieję, że podjęła już
decyzję i wróci do mojego brata.
─
Kocham go, to oczywiste ─
powiedziała, a ja odetchnęłam z ulgą.
Zbyt prędko, jak się okazało.
─
Dlatego nie mogę do niego wrócić.
─
Co?! ─ wyrwało mi się
natychmiast, kiedy dotarł do mnie sens jej słów. A właściwie tylko ich
znaczenie, bo sensu w nich żadnego nie było.
─
Kochasz go i chcesz go zostawić? ─
Ida była równie zdezorientowana jak ja. W dodatku zerkała na mnie niepewnie,
jakby nie była pewna, jaka będzie moja reakcja.
Szok i niedowierzanie. Właśnie
taka była.
─
Skoro nie mogę mu dać tego, czego pragnie każdy mężczyzna...
─
Damian to nie każdy ─
przerwałam jej ostro.
Aktualnie byłam zła. I było to
doskonale słychać w tonie mojego głosu.
─
Nie możesz go zostawić ot tak, bo wydaje ci się, że tak będzie najlepiej. Jeśli
uważasz, że Damian by cię zostawił, że tak po prostu by od ciebie odszedł, to wcale
go nie kochasz.
W oczach Marty pojawiły się
łzy, kiedy kręciła przecząco głową.
─
Nie myślę tak, Sabina. Właśnie dlatego nie mogę do niego wrócić ─ bo jestem pewna, że mnie nie
zostawi. A ja nie chcę być kulą u jego nogi.
─
Nie, Marta. Ty chcesz po prostu uciec przed problemem. Ale one zazwyczaj mają
długie nogi, dogonią cię.
─
Nie mogę mu tego zrobić ─
jej głos załamał się, a z oczy znowu popłynęły łzy. ─ To najcięższa decyzja, jaką musiałam podjąć, ale
nie mogę pozbawiać Damiana szansy na bycie... ojcem. I zanim mi powiecie, że to
najgorsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Damian naprawdę marzy, żeby zostać tatą.
Chce mieć syna, którego będzie uczył odbijać piłkę, a najlepiej dwóch, żeby
mogli ćwiczyć ze sobą. I chce mieć też córkę, małą księżniczkę ze złotymi
lokami, którą będzie rozpieszczał i odganiał od niej natrętnych chłopaków... ─ przerwała, bo szloch zacisnął
jej gardło.
─
Powiedział mi to w dniu, w którym się dowiedziałam. Przez chwilę pozwoliłam
sobie wyobrazić takie życie, z nim, z gromadką dzieci, z domem gdzieś na
obrzeżach miasta i dużym ogródkiem. A sekundę później to wszystko runęło.
Nie potrafiłam się na nią
złościć po takich słowach. Miałam pustkę w głowie. Nadal próbowałam to wszystko
poskładać, znaleźć jakąś dziurę, jakąś małą nadzieję, by się jej uczepić i
wiercić Marcie dziurę w brzuchu tak długo, dopóki nie wróci do Damiana. Tylko
jakoś nie potrafiłam nic takiego znaleźć.
─
Mam jutro rano badania, pójdę już do siebie ─
szepnęła Marta i podniosła się ze swojego miejsca. Odłożyła pusty kubek
po herbacie i zniknęła nam z oczu.
Spojrzałam na Idę, Ida
spojrzała na mnie. I obie czułyśmy się podobnie źle z tym, co przed chwilą
usłyszałyśmy.
Nie mogłam potępiać Marty za
jej decyzje, bo kierowała się przy ich podejmowaniu dobrem mojego brata.
Chciała, by był szczęśliwy. Kochała go tak bardzo, że była gotowa pozwolić mu
odejść. Rozumiałam jej motywację, ale nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie
dała sobie i Damianowi nawet szansy. Nadzieja w końcu umiera ostatnia.
─
Będę się zbierać, zanim Kuba dojdzie do wniosku, że go unikam.
Ida sięgnęła po swoją torebkę.
─
Samochód zostaje ─ przykazałam
jej, patrząc na nią przeszywająco.
─
Tak, tak, wiem. Spacer dobrze mi zrobi ─
narzuciła na ramiona sportową kurtkę.
Podeszłam bliżej i przytuliłam
ją na pożegnanie.
─
Wpadaj częściej. I nie trać rozumu przez głupie domysły, z Kubą na pewno
wszystko się ułoży.
Odwzajemniła mój uścisk. Nie
widziałam jej twarzy, ale czułam, że się uśmiecha.
─
A ty nie pozwól Michałowi zapomnieć, jak na niego działasz.
Bezkarnie śmiała się z mojej
miny, dopóki jej nie wykopałam za drzwi. Taka z niej przyjaciółka. Będzie mi tu
jakieś głupie gierki proponować. Nie z doświadczenia, ale wiedziałam na pewno,
że zwykle kończą się one źle.
Nie potrzebowałam jeszcze
bardziej komplikować sytuacji między mną a Michałem. On już wystarczająco ją
zagmatwał. Zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować w jego towarzystwie. Udawać,
że to nic nie znaczyło? Bo niestety, dla mnie znaczyło i nie chciałam zamieść
tego pod dywan. Z drugiej strony Michał wcale nie musiał odebrać tego tak samo.
Dla niego faktycznie ten pocałunek mógł nic nie znaczyć. Zrobił to, co akurat
zrobić chciał. Ale skoro chciał, to chyba to coś znaczyło, prawda?
Westchnęłam przeciągle,
chowając twarz w dłoniach. Miałam kompletny chaos w głowie. Wszystko znowu
kręciło się wokół Michała. Znowu obracałam się wokół niego, jak przeklęty
satelita. A miałam nabrać dystansu...
Jedynym sposobem, żeby przestać
myśleć, było zanurzenie głowy pod wodę. I dwa razy nie musiałam się
zastanawiać.
Pół godziny. Tyle zajęło mi
dostanie się na krytą pływalnię i przebranie się. Stanęłam nad brzegiem basenu
i wpatrywałam się w taflę wody. Była nieskazitelna. Miałam cały basen dla
siebie, wokół nie było żywej duszy. Gdzieś niedaleko
pewnie czaił się ratownik, może poszedł na przerwę, może schował się w swojej
kanciapie, bez znaczenia. Byłam sama, byłam lekko roztrzęsiona, czułam, że
byłam we właściwym miejscu.
A potem skoczyłam. Skoczyłam
tak, jak kiedyś, kiedy w głowie miałam chlorowaną wodę i konkursy. Skoczyłam
tak, jak nauczył mnie tego Konrad, jak wyćwiczyłam to na niezliczonych
godzinach treningów. Nie był to skok idealny, ale też nie najgorszy.
Zamiast myśleć rozumem,
pozwoliłam myśleć mięśniom, spragnionym wysiłku, spragnionym treningów. I to
było odświeżające uczucie.
Nigdy nie zdołam zrozumieć, jak
to możliwe, że czuję się tak bardzo związana z wodą. Gdybym mogła, spędziłabym
w niej całe swoje życie. I nie żałowałabym ani minuty.
Niestety, nadal byłam
człowiekiem, nadal miałam płuca a nie skrzela, więc w pewnym momencie
wynurzenie się z wody, by nabrać powietrza i uspokoić bijące szaleńczo z
wysiłku serce stało się koniecznością. I to właśnie z powodu głośnego pulsu,
który odbijał się echem w moich uszach, początkowo nie usłyszałam jego kroków.
Ale on nie zamierzał się ukrywać, zresztą nie wytrzymałby nawet pięciu minut
bez żadnej kpiącej uwagi rzuconej w moją stronę. Taki już był. A kiedy w końcu
go zobaczyłam, miałam wrażenie, że znowu jestem w liceum, a Konrad znów jest
moim trenerem. Że to był kolejny wtorkowy lub czwartkowy trening, że zaraz
usłyszę, co robię źle i rady, jak mogę to naprawić, a na koniec usłyszę, że
jest ze mnie dumny.
─
Kondycja woła o pomstę do nieba, o czasie wolę nie wspominać, ale resztki
techniki pozostały ─
zapisał sobie coś w swoim zeszyciku, który tak bardzo przypominał ten, w którym
dawniej zapisywał każdy mój pojedynczy czas. ─
Ale całkiem nieźle jak na emerytkę. Tylko mi tutaj nie zjedź, bo ostatni kurs
pierwszej pomocy miałem dawno temu.
Posłał mi swój najbardziej
promienny i zuchwały uśmieszek, a ja nie mogłam nic poradzić na śmiech, który
wstrząsnął moimi ramionami. Byłam pewna, że Konrad wyolbrzymiał, bo mój czas
nie mógł być taki znowu zły. Ale co do kondycji miał oczywiście rację.
─
Tak właśnie na człowieka działają studia ─
odparłam. ─ Zamiast
ruszyć dupę z mieszkania, siedziało się całymi dniami jak nie na wykładach, to
na łóżku ze stertą notatek wielkości wszystkich tomów Harry'ego Pottera razem
wziętych.
─
Już się nie tłumacz, dziewczynko. Dla chcącego, nic trudnego. Patrzysz na
menadżera sportu. W dodatku magistra.
Patrzyłam na niego nieco
zaskoczona. Wiedziałam, że skończył AWF, ale myślałam, że studiował wychowanie
fizyczne. A tymczasem po latach dowiedziałam się, że żyłam w błędzie przez całe
liceum.
─
Zaskoczona? ─ usiadł na
brzegu basenu w niewielkiej odległości ode mnie, ciągle się uśmiechając.
─
A jak mogłabym nie być, panie magistrze? ─
roześmiał się, słysząc tytuł, jakim go nazwałam.
─
Uważaj, bo się przyzwyczaję ─
odpowiedział, a w jego głosie nadal brzmiało echo głębokiego śmiechu.
Milczałam przez chwilę,
przetwarzając nowe informacje. Nie widziałam magistra, kiedy patrzyłam na
Konrada. Nigdy nie powoływał się na swoje wykształcenie, nigdy nie dał mi
odczuć, że czuje się przez nie lepszy. A znałam masę ludzi, którzy po
skończeniu drugiego stopnia edukacji wyższej, czuli się wyżsi od innych. Konrad
taki nie był.
Pewna myśl osiadła w moim
umyśle i nie dawała mi spokoju, więc zapytałam:
─
Skoro masz tak dobre wykształcenie, jak skończyłeś tutaj? ─ chciałam dodać, jakim cudem
skończył w żorskim liceum ucząc wychowania fizycznego, ale się powstrzymałam.
Raz rozmawialiśmy na ten temat, dawno temu. To była jedna z najpoważniejszych i
najszczerszych naszych rozmów. Dobrze ją wspominam, mimo że była bolesna dla
obu stron.
Przez chwilę się nie odzywał.
Tylko jego krótkie zerknięcie na mnie upewniło mnie, że słyszał moje pytanie.
─
Studiowałem, ostro trenowałem, trener mnie chwalił, wszystko się układało...
Jak możesz sobie wyobrazić ─
tylko do czasu, bo przecież nic nie trwa w życiu wiecznie. Powoli komplikowałem
sobie sytuację zarówno na uczelni, jak i w drużynie. Spóźniałem się na
treningi, myślałem, że mogę, bo w końcu moje wyniki były więcej niż dobre. I na
pewno lepsze od kolegów z drużyny, więc poczułem się lepszy.
Przerwał na chwilę.
Wykorzystałam ten moment, by wyskoczyć w końcu z wody. Czułam, jak marszczy mi
się skóra na palcach u nóg. I zaczynały mnie boleć ramiona. Usadowiłam się
zaraz obok Konrada i zachęciłam go lekkim uśmiechem, by kontynuował.
─
Od tego momentu wszystko zaczęło się walić na łeb na szyję. A zorientowałem się
dopiero wtedy, kiedy wylądowałem na samym dnie. I uwierz mi, nie było się od
czego odbić. Zawaliłem ostatni semestr. Trener wyrzucił mnie z drużyny. Nagle
zostałem sam, bez żadnego celu, dla którego miałbym się zwlekać rano z łóżka.
Nie trwało to wiecznie. W którymś momencie zorientowałem się, że samo nic się
nie naprawi, a ja naprawdę poza pływaniem nie miałem w życiu nic. Najpierw
zająłem się studiami, a kiedy zdobyłem dyplom, praktycznie na kolanach błagałem
trenera, żeby mnie przyjął z powrotem. I wiesz, co? Przyjął mnie ─ Konrad roześmiał się. Tylko
ten śmiech brzmiał dość upiornie. Pozbawiony wesołości, za to przepełniony
żalem.
─
Pamiętasz, jak mówiłem ci o kontuzji? ─
zapytał, patrząc na mnie przez chwilę. Pokiwałam twierdząco głową. ─ Przygotowywałem się do
mistrzostw. Po powrocie do drużyny pracowałem trzy razy ciężej od innych. Nie
tylko dlatego, że zostałem trochę z tyłu, dość szybko to nadrobiłem. Po prostu
chciałem być najlepszy, bo po tym jak skończyłem swoją przygodę z uczelnią z
dyplomem w ręce... No cóż, nie jestem dumny z tego, jaką osobą się stałem.
Uważałem, że to mnie należy się miejsce w drużynie na mistrzostwa. Byłem
najlepszy, tak. Ale pozostali nie byli wiele gorsi. I nigdy nie zawiedli
zaufania trenera, a ja miałem kilka niechlubnych wpisów w swojej karcie. Przez
moment stałem się wzorowym podopiecznym. Przychodziłem na każdy trening, nie
spóźniałem się, wkładałem w treningi wszystkie swoje siły, dwoiłem się i
troiłem, byle zaskrobać sobie przychylność trenera. Myślałem, że mam te
mistrzostwa w garści. A trener sobie ze mnie zakpił.
Przełknęłam ślinę. Ciężko było
patrzeć na profil Konrada, bo po raz pierwszy widziałam na jego twarzy taką grę
uczuć. Przeszłość może i była przeszłością, ale nadal bolało go to wszystko.
Skąd wiedziałam? Unikał mojego wzroku. Momentami zaciskał szczękę tak mocno, że
ledwo rozumiałam, co mówił. Ale głównie poznałam po głosie i po słowach, które
załamywały się, nie chcąc przejść przez jego usta.
─
Byłem taki zły... ─ parsknął
kpiąco. ─ Zamiast
poczekać, ochłonąć, ja wsiadłem na motor. Możesz sobie wyobrazić resztę.
Cisza się przedłużała, a ja
zastanawiałam się, co odpowiedzieć, bo w mojej głowie zapanowała pustka. Żadne
słowa nie przychodziły mi na myśl.
─
A odpowiadając w końcu na twoje pytanie ─
tym razem, kiedy spojrzał mi w oczy, była w nich odrobina humoru. ─ Kiedy raz za razem spadasz na
samo dno, zaczynasz się zastanawiać, co robisz źle. I zaczynasz rozumieć, o co
chodzi w tym całym "ucz się błędach". Nie chciałem być dłużej mną, bo
za każdym razem to ja sam ściągałem się w dół. A praca z dzieciakami ma coś w
sobie. Zawsze mi przypominają, jak to jest być młodym, jeszcze niezniszczonym,
mieć pasję i uparcie dążyć do celu.
─
Sam siebie karałeś w pewnym sensie ─
powiedziałam po chwili. No bo jak mógł patrzeć na tych młodych, zdolnych,
mających przed sobą piękną przyszłość i nie myśleć o tym, jaką przyszłość
wybrał dla siebie i jak ona się dla niego skończyła.
─
Praca z tobą wcale nie przypominała kary, Sabina.
Spojrzenie, jakim mnie
obdarzył, było tak intensywne, że nieświadomie wstrzymałam oddech. Jego twarz
nagle znalazła się centymetry od mojej. I chociaż jego wargi zbliżały się do
moich milimetr po milimetrze, a czas niemal stanął w miejscu, byłam zbyt
zaskoczona, by zareagować.
A potem Konrad mnie pocałował.
A ja na ten pocałunek
odpowiedziałam.
������
OdpowiedzUsuńAle katusze... Więcej Michała proszę! :)
OdpowiedzUsuńTak czułam, że prędzej czy później do tego dojdzie.
OdpowiedzUsuńUlala ;) ciekawe co na to Misiek
OdpowiedzUsuńO Boże!!! Czy następny rozdział nie mógłyby pojawić się szybciej? Kiedy pojawi się Michał?
OdpowiedzUsuńO ranyniu, co tu się podziało!! ;OOO
OdpowiedzUsuń