─ Ale będziesz na meczu?! ─ zawołał za mną trener, gdy prawie biegiem wypadłam z jastrzębskiej
hali, spiesząc się do drugiej pracy.
─
Będę! ─ odkrzyknęłam, odwracając się jedynie na sekundę do Kubiaka, który
patrzył za mną i z uśmiechem na ustach kręcił głową, pewnie nie mogąc pojąć, po
co mi ta szkółka pływania do życia
potrzebna. Sama tego nie wiedziałam.
Wrzesień przeleciał jak przez palce. Początek października zleciał
równie szybko, odkąd zmieniałam etaty jak rękawiczki. I właśnie w ten sposób doczekałam się
początku sezonu klubowego.
Dopiero wczoraj dowiedziałam się, że mecz inauguracyjny będzie właśnie w Jastrzębiu i to z
Politechniką Warszawską, kiedy Damian zadzwonił, by zapytać, czy mam już
bilety. Okłamywanie braciszka nigdy nie było przesadnie trudne, zwłaszcza odkąd
miał tyle na głowie, że przestał się przesadnie martwić o mnie, ale z ciężkim
sercem musiałam się przyznać przed samą sobą, że na śmierć zapomniałam.
Ostatnie tygodnie były jedną, wielką gonitwą. To nieco mnie usprawiedliwiało, ale i
tak miałam do siebie pretensje, że kompletnie zapomniałam o swoim braciszku i jego nadchodzącej wizycie.
Zazwyczaj, kiedy przyjeżdżał z ekipą do Jastrzębia, nadrabialiśmy zaległości i spędzaliśmy chociaż kilka wspólnych
chwil. Mimo że dorośliśmy, nadal byliśmy ze sobą bardzo zżyci u nawet odległość nam tego nie mogła odebrać.
Dzieciaki bardzo szybko wybiły mi z głowy wszelkie żale. Kiedy miało się pod opieką całą
grupkę, nie dało się myśleć o czym innym. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy i
patrzeć na każdego z osobna w tym samym czasie, żeby mieć pewność, że wszyscy
są cali i zdrowi. Ale polubiłam tę pracę. Była niejako odskocznią od szarej codzienności. Dzieciaki
dbały o to, bym zawsze miała dobry humor, kiedy się z nimi żegnałam.
Tak też było tym razem.
Do samochodu szłam prawie w podskokach i to nie dlatego, że nieco gonił mnie czas. Sama czułam się jak mała dziewczynka w
tym momencie.
─ Hej, Sabina! ─ usłyszałam za sobą, kiedy otwierałam drzwi samochodu. Odwróciłam
się i uśmiechnęłam na widok Konrada. ─
Zapomniałaś czegoś.
Uniósł w górę rękę, na której zawieszona była moja przepustka na
jastrzębską halę. Musiała mi wypaść, kiedy szarpałam się z zacinającym się
zamkiem, a bez niej prawdopodobnie minęło by sporo czasu, zanim usiadłabym na trybunach i mogła
podziwiać grę.
─ W tym momencie ratujesz mi tyłek! ─ krzyknęłam nieco zbyt emocjonalnie, ale na samą
myśl, że mogłabym ją zgubić i już nie odzyskać, robiło mi się słabo. Ile by
było tłumaczenia się przed zarządem...
─ Aż tak? ─ zaśmiał się pod nosem, podając mi zgubę. ─ To tylko mały kartonik z twoim imieniem i nazwiskiem. A chyba jeszcze
pamiętasz, jak się nazywasz.
─
Na razie tak,
ale jakbym się nie stawiła na dzisiejszym meczu, to Damian by mnie wydziedziczył ─ powiedziałam, całkowicie pewna tego, że brat dałby mi popalić.
─ Damian przyjechał? ─ zapytał zaskoczony. ─ Wieki się z nim nie widziałem.
Uśmiechnęłam się, patrząc na niego uważnie.
─
Co robisz za... ─ urwałam, żeby spojrzeć na zegarek. ─ Piętnaście minut?!
Nie sądziłam, że już tak późno. Chyba naprawdę będę musiała się
przygotować na małe braciszkowe kazanie.
─ Nie mam planów ─ odpowiedział ostrożnie.
─ W takim razie już masz. Pakuj się do
środka ─ skinęłam na swój samochód. ─ Jedziemy na mecz.
Po drodze z łatwością i nieukrywaną przyjemnością ignorowałam
wszelkie skargi Konrada, dotyczące mojej
nieprzepisowej jazdy. Nie chciałam się spóźnić, taka była moja wymówka. Ale
prawdą było, że lubiłam nieco przycisnąć pedał gazu. Tylko zazwyczaj siedziałam
wtedy w samochodzie sama.
─ Jeździsz jak pirat drogowy ─ powiedział Konrad, kiedy już zaparkowałam pod halą.
─ Dziękuję ─ odpowiedziałam tylko, uśmiechając się szeroko.
─ Wariatka ─ zaśmiał się pod nosem.
W duchu przyznałam mu rację, ale zachowałam milczenie i po prostu
ruszyłam przed siebie, próbując dostrzec jakieś wolne miejsca na trybunach. Sektor, w którym
zazwyczaj siedziałam, był całkowicie zapełniony. I jedynie przez to, że moje oczy automatycznie odszukały w
tłumie postać Michała, zauważyłam obok niego dwa wolne miejsca. Miałam tylko
nadzieję, że nikogo nie podsiądziemy.
Chwyciłam Konrada za rękaw skórzanej kurtki i ruszyłam w dół, przeciskając się między ludźmi.
W końcu stanęłam obok Michała, który rozglądał się dookoła, wyglądając na
niespokojnego.
─
Proszę cię,
powiedz, że te dwa miejsca są wolne.
Obrócił ku mnie głowę z taką szybkością, że bałam się, że szyja będzie go przez
następny tydzień bolała. Miałam wrażenie, że odetchnął na mój widok, ale chwilę
później znowu się spiął, kiedy dostrzegł inną sylwetkę za moimi plecami.
─ Jasne, siadajcie.
Mrugnęłam kilka razy, zanim dotarło do mnie, co powiedział. Głównie
dlatego, że ton jego głosu brzmiał dość obco, a spojrzenie, jakim obdarował
Konrada, również miłe nie było.
Sekundę zastanawiałam się, o co mu chodziło. A potem Konrad
pociągnął mnie w dół na siedzenie. Za rękę. Którą nadal trzymałam rękaw jego
kurtki.
Och.
Wzruszyłam ramionami i rozebrałam się z płaszcza, zarzucając go na siedzenie. Dziwnie
się czułam, siedząc pomiędzy Michałem i Konradem. Miałam wrażenie, że znajduję
się w polu rażenia ich obu. A przecież wydawało mi się, że kiedyś żyli w raczej
przyjaznej komitywie. Odpuściłam sobie te myśli, kiedy zauważyłam Damiana na boisku, przypatrującego się kibicom
na widowni.
Pewnie dzwonił do mnie przed meczem. A ja nie miałam jak odebrać.
Zerwałam się na równe nogi i rzucając za siebie szybkie zaraz wracam, zbiegłam na dół, zwracając na siebie
uwagę brata.
─ Już myślałem, że ktoś cię porwał ─ rzucił zamiast powitania, podchodząc w moją stronę.
─ Mnie? ─ zdziwiłam się. ─
Bez obaw,
zwróciłby po kilku dniach z przeprosinami.
Damian roześmiał się i wyciągnął ramiona ponad bandą, chwytając mnie i przyciągając do siebie w
uścisku. Wczepiłam się w niego mocno, bo naprawdę się za nim stęskniłam.
─
Cześć,
siostrzyczko.
─ Cześć, braciszku.
Po czym odsunęliśmy się od siebie i uśmiechnęliśmy porozumiewawczo.
─ A gdzie zgubiłaś koszulkę z osiemnastką? ─ zapytał z udawanym oburzeniem. ─ Ja cię tu przytulam, a ty incognito przychodzisz. Wstydziłabyś się.
Odgryzłam mu się, jak to miałam w zwyczaju, po czym z uśmiechem na ustach wspięłam się
kilka rzędów wyżej, siadając na swoim miejscu i wyciągając z torebki delikatnie wymiętą koszulkę ze swoim
nazwiskiem na plecach.
Miałabym zapomnieć o koszulce na pierwszym meczu w sezonie?
─ Pełne wyposażenie, widzę ─ zaczął Konrad. ─ Nie masz tam jakiegoś jedzonka.
Zgłodniałem.
─ To idź sobie coś kupić. Jesteś dużym
dzieckiem ─ uśmiechnęłam się do niego słodko.
─ Kobiety ─ mruknął pod nosem, ale faktycznie się ruszył, zmierzając do kącika
z przekąskami. Kiedy tak o tym
pomyślałam, zorientowałam się, że sama od dobrych kilku godzin nie miałam nic w ustach, a mój
żołądek praktycznie zaczął się sam trawić, ale machnęłam na to ręką, bo sędzia
właśnie dał sygnał do zakończenia rozgrzewki.
Konrad zdążył się usadowić ze swoją wielką paczką frytek akurat w momencie, kiedy siatkarze obu
drużyn wchodzili na boisko, prezentując
szóstki. Spiker wywoływał kolejne nazwiska, ludzie klaskali, a
ja miałam nadzieję, że w tym hałasie nikt nie usłyszy mojego brzucha, który
zaczął wydawać prawdziwie żenujące dźwięki.
Przeliczyłam się jednak.
Michał i Konrad spojrzeli na mnie równocześnie, a ja chciałam się schować pod siedzenie. Udawałam, że to nie ja, żeby oszczędzić sobie karcących spojrzeń, ale nie dali się
zwieźć.
─ Częstuj się ─ Konrad podsunął mi frytki pod nos. Przewróciłam oczami, ale
wzięłam jedną, wpychając ją sobie do
buzi.
─
Dzięki ─ mruknęłam burkliwie pod nosem, zerkając na niego
ukradkiem. I zdziwiłam się, kiedy zauważyłam, że trzęsie się ze śmiechu. ─ Co?
─
Mogłaś
powiedzieć, że przymierasz głodem, wziąłbym podwójną porcję.
Konrad oczywiście nie pozwolił sobie przegapić szansy na zakpienie
ze mnie. Szczerze mówiąc, byłabym zaniepokojona
jego stanem ducha, gdyby tego nie zrobił.
Westchnęłam ciężko w odpowiedzi na jego słowa i skupiłam się na meczu, który właśnie się rozpoczynał. Z dumą prezentowałam numer brata, który jak zwykle rzucał
się po parkiecie bez zwracania uwagi na to, że następnego dnia będzie
niemożliwie potłuczony. Zawsze dawał z siebie wszystko. Za to go podziwiałam. Prywatnie był dokładnie taki sam. I
nie miałam wątpliwości, że nie wyjedzie z powrotem do Warszawy, nim nie porozmawia z Martą. A jeżeli szczęście będzie mu sprzyjać, zabierze
ją ze sobą. Do domu.
Właśnie, Marta... Nie miałam kiedy z nią porozmawiać, choć
obiecałam sobie, że to zrobię. Albo dziewczyna mnie skutecznie unikała, albo los tak chciał, bo ostatnio ciągle się
mijałyśmy. Marta stwierdziła, że nie będzie darmozjadem i dogadała się z sąsiadką z dołu. Teraz
codziennie przez kilka godzin zajmuje się jej córką, dopóki ta nie wróci z
pracy. Wydawałoby się, że w końcu stanęła na
nogi, ale kiedy wracała wczoraj do mieszkania, miała oczy czerwone od
płaczu. I nie zdążyłam powiedzieć nawet słowa, bo od razu zamknęła się w
łazience. Nie miałam wątpliwości, że włączony prysznic był tylko przykrywką,
by mogła w spokoju wypłakiwać sobie oczy.
Martwiłam się o nią. I miałam nadzieję, że Damianowi uda się
do niej dotrzeć, bo nie mogłam patrzeć, jak coś trawi ją od środka, a ona nie
pozwala sobie pomóc. Dlatego nie powiedziałam jej o dzisiejszym meczu. Wątpiłam, by sama
pamiętała. Może uda nam się z Damianem wziąć ją z zaskoczenia. Może jeśli będzie wystarczająco zaaferowana...
─ Wszystko w porządku?
Cichy szept Michała wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. Brzmiał na zmartwionego i patrzył na
mnie uważnie badając moją twarz. Musiałam odpłynąć na dłuższą chwilę, a emocje na pewno były do odczytania z
wyrazu mojej twarzy.
─ Jasne ─ uśmiechnęłam się niemrawo, doskonale wiedząc, że i tak go tym nie zmylę i wróciłam wzrokiem w
kierunku boiska.
Faktycznie odpłynęłam na długo, bo set zdążył się zakończyć,
a siatkarze już byli gotowi do rozpoczęcia kolejnego.
─ Zaraz wracam ─ rzuciłam, podnosząc się nagle z miejsca. Dobrze, że nasze miejsca
były z brzegu, nie musiałam się przeciskać między ludźmi i szybko wyszłam na korytarz. Musiałam
złapać oddech, bo powietrze na hali nagle zrobiło się zbyt przytłaczające.
─ Powinnaś zjeść więcej niż parę
frytek.
Przymknęłam oczy, słysząc go obok siebie.
─ Nic mi nie jest.
─ Sabina ─ w jego głosie brzmiało ostrzeżenie i wiedziałam, że już
jestem na straconej pozycji.
Oparłam się o ścianę i wzięłam kilka głębokich wdechów. Trochę pomogły, ale słabość nadal
czaiła się gdzieś w pobliżu mnie. Może faktycznie ostatnio się
zaniedbałam. Z jednej pracy biegłam do drugiej, a w międzyczasie martwiłam się
o wszystko i wszystkich. Tylko o siebie zapomniałam się pomartwić.
Michał westchnął głośno i chwilę później usłyszałam, jak
odchodzi. Nie otworzyłam oczu, by popatrzeć za nim. Dopiero kiedy rozległ się brzdęķ monet, zmarszczyłam brwi i rozchyliłam
powieki. Chwilę później Kubiak wręczył mi batona i butelkę soku pomarańczowego.
─ Trochę cukru ci nie zaszkodzi, a
poczujesz się lepiej ─ powiedział, kiedy na mojej twarzy pojawił się wyraz
niezrozumienia. ─ No dalej, jedz. Zanim Damian
zorientuje się, że cię nie ma na trybunach i zarządzi akcję poszukiwawczą.
Parsknęłam śmiechem, wiedząc, że Damian faktycznie byłby do tego
zdolny. Spojrzałam w górę na Kubiaka,
uśmiechając się lekko. Poczułam się nieco niezręcznie, kiedy mój wzrok jakoś tak
samoistnie ześlizgnął się na jego wargi.
─ Dzięki ─ mruknęłam pod nosem speszona nagle jego spojrzeniem. Usiadłam na krześle i rozerwałam opakowanie. Zjadłam batonik, zapiłam sokiem i
zdziwiłam się, gdy faktycznie od razu mi się polepszyło.
Wróciliśmy na miejsca w połowie drugiego seta. Konrad
spojrzał na mnie w dziwny sposób, kiedy zajęłam swoje miejsce, ale nic nie
powiedział. O co mu chodziło, nie miałam pojęcia.
Ostatecznie jastrząbki moje kochane wywalczyły tylko jednego seta.
Ale im dłużej byli na boisku, tym lepiej grali. Czwarty set był naprawdę zacięty, grali na przewagi i byli blisko
wydarcia tie-breaka, ale Warszawiaki się nie dały.
Po meczu dałam się zaciągnąć do obozu wroga, by móc się przywitać z nową ekipą Damiana, którą częściowo
już znałam. Za to Konrad namęczył się trochę, ściskając każdemu rękę.
─
Odpuściła ci w
końcu? ─ zapytał Damian Konrada, śmiejąc się
przy tym.
─ Nie miała wyjścia ─ powiedział z cwanym uśmieszkiem na ustach. Już wiedziałam, że coś
się święci, więc profilaktycznie zawczasu zacisnęłam mocniej zęby. ─ Mój urok osobisty po raz kolejny zwalił ją z nóg.
Ktoś mi wyjaśni, dlaczego w moim życiu pojawiają się jedynie
faceci, którzy traktują mnie, jak wieczną okazję do żartów? Ale jeden był z
tego pożytek ─ nie miałam wyjścia, musiałam się
nauczyć odpowiadać tym samym.
─ Uważaj, grecki Apollo, jak twoje
napompowane ego kiedyś pęknie, to nazwą huragan twoim imieniem.
I odwróciłam się ostentacyjnie, rejestrując jeszcze, jak stojący
nieco z boku Kubiak wykrzywia twarz, starając się ukryć swoje rozbawienie.
Spojrzałam na niego pobłażliwie i skierowałam się do jastrząbków, którzy
chętnie mnie w swoje szeregi przygarnęli i wcale sobie ze mnie nie żartowali.
Super! To mi się podoba Michałek jest zazdrosny ;) Liczę na trochę więcej rozmów między nim a Sabina
OdpowiedzUsuń