Z całej siły zatrzasnęłam za sobą
drzwi mieszkania, choć nie miałam w zwyczaju w taki sposób okazywać gniewu. Tym
razem byłam jednak na tyle zła, że kompletnie się tym nie przejmowałam. Nawet
niedowierzające spojrzenie, jakie posłał mi Damian, nie zrobiło na mnie
wrażenia. Minęłam brata w przejściu i zamknęłam się u siebie. Nie wiedziałam,
co ze sobą zrobić. Nosiło mnie jak nigdy, nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca.
W końcu się poddałam.
- A ty gdzie się wybierasz? –
zapytał Damian, widząc, że zmierzam w kierunku wyjścia.
- Pobiegać.
- Ty i bieganie? – zdziwił się. –
Przypomnij mi, kiedy ostatnio te dwa słowa padły w jednym zdaniu.
Jego ton był dość uszczypliwy,
ale i tak wiedziałam, że tylko się droczy.
- Wcale nie tak dawno temu.
Bardzo dosadnie przypomniałam ci wczoraj, że nienawidzę biegać.
- No więc? – uniósł brwi w górę,
czekając na jakieś wyjaśnienie z mojej strony.
- Kubiak mnie wkurzył –
powiedziałam po prostu, wzruszając ramionami.
- Kogo on ostatnio nie wkurza –
mruknął pod nosem. – Ale niech wkurza cię częściej, to będę biegał razem z
tobą.
Zaśmiałam się lekko. Damian na
treningach biegał, ale poza nimi jakoś nie miał do tego zapału. To chyba Marta
miała na niego taki wpływ. Uśmiechnęłam się pod nosem i zasalutowałam Damianowi
na pożegnanie, na co pokręcił głową z politowaniem.
Ulice Żor były opustoszałe.
Większość ludzi nie miała zamiaru wychodzić z ciepłych mieszkań, kiedy na
zewnątrz panowały ujemne temperatury, ale dla mnie jakoś nie miało to
znaczenia. Mróz szczypiący w policzki, studził moje nerwy, wysiłek fizyczny
wpłynął kojąco na zmęczony umysł, a świeże, mroźne powietrze dotleniło szare
komórki, pobudzając je do pracy. Ale nawet wtedy, gdzieś wewnątrz siebie czułam
niemożliwie wielkie pokłady gniewu. Nagromadziło się go sporo przez ostatnie
tygodnie. A stres i zmęczenie jedynie potęgowały jego siłę.
W pewnym momencie zaczęłam się
zastanawiać, jak to jest, że różni siatkarze reagują na kontuzje tak odmiennie.
Od czego to tak właściwie zależało? Od zaangażowania? Umiejętności? Sytuacji?
Kontuzjowani mieli prawo być źli. Na siebie. Na los, na wszystkich wkoło także.
Ale tylko przez chwile. Potem ważniejszy był powrót do zdrowia. Nie rozumiałam,
dlaczego Michał utknął na etapie wiecznego użalania się nad tym, co go
spotkało. Nie potrafiłam sobie tego wyjaśnić w żaden sposób. Może mnie było
łatwo osądzać, bo sama w takiej sytuacji nie byłam, ale chyba nie poddałabym
się tak łatwo. Walczyłabym, bo kochałam pływać. A przecież Michał kochał
siatkówkę znacznie bardziej niż ja pływanie. Co do tego nie miałam żadnych
wątpliwości. Więc nadal pozostawało pytanie: dlaczego?
Chyba nie miałam siły się nad tym
zastanawiać.
Zatrzymałam się, czując, że muszę
złapać głębszy oddech. Rozejrzałam się po okolicy, zauważając, że nogi poniosły
mnie całkiem daleko. Przystanęłam na moście, spierając się na barierce i
patrząc w ledwo płynącą rzekę. Nie było w niej dużo wody, ale płynęła na tyle
szybko, że jej powierzchnia nie zamarzała. To był hipnotyzujący widok.
- Chyba nie masz zamiaru skoczyć,
co?
Odwróciłam się szybko, choć nie
wystraszyłam się, słysząc głos. Może dlatego, że bardzo dobrze go znałam.
- Cześć, Igor – przywitałam się
uśmiechem z chłopakiem.
Dziwnie było go widzieć poza
szkołą. Tym bardziej, że w szkole nie rozmawialiśmy zbyt często, a jeśli już to
robiliśmy, to tematem były zwykłe szkolne sprawy. Nawet nie chodziliśmy do
jednej klasy. Dlatego zdecydowanie dziwiła mnie jego obecność tutaj i to, że
się do mnie odezwał. Choć może nie wiedział, że to ja?
- Więc jak? Nie będziesz skakać?
Zaśmiałam się, kręcąc przecząco
głową.
- Tylko patrzę. To dość
odprężający widok dla kogoś, kto ma niezły bałagan w głowie.
- Co racja, to racja. Też lubię
ten widok – przyznał, podchodząc bliżej do barierki i opierając się na niej w
ten sam sposób, co ja. – Ale zwykle nie przychodzę tutaj w nocy. I to zimą. I
to przy minus piętnastu stopniach! – zaśmiał się.
- Niektóre sytuacje wymagają
drastycznych rozwiązań.
- Ale wszystko w porządku, co?
Odwrócił twarz w moją stronę,
spoglądając na mnie badawczo. Pewnie byłam całkiem niezłym obiektem do
obserwacji. Zaczerwienione z wysiłku i mrozu policzki. Rozwichrzone włosy,
wystające spod ledwo nasuniętej na uszy czapki. I zaszklone oczy od mroźnego
wiatru, który w nie uderzał.
- Powiedzmy, że zastanawiam się
nad ludzkimi reakcjami. Dlaczego są takie, a nie inne. Dlaczego są takie
nieprzewidywalne, i dlaczego ludzie poddają im się tak łatwo.
Chwilę analizował w głowie moje
słowa.
- Czasem po prostu nie mają
innego wyjścia. Coś spada na nich zupełnie niepostrzeżenie, jak podeszwa buta
na robaka. Są zupełnie bezbronni.
Igor mnie zaskoczył. Nie
spodziewałam się, że mogłabym z nim tak stać na moście i rozmawiać o ludziach,
o życiu. Niby nic wielkiego, ale on wiedział, że nasza rozmowa ma jakieś drugie
dno, że to nie były tylko teoretyczne rozważania.
- I co potem? Jak uratować
robaka, kiedy on nie ma już siły, żeby się podnieść? – zapytałam szeptem.
- Czasem czas jest najlepszym
lekarstwem. – Prychnęłam pod nosem na te słowa. – Ale terapia szokowa też może
być skuteczna – zaśmiał się z mojej wcześniejszej reakcji.
- To już chyba mam za… - dzwonek
jego telefonu przerwał mi w połowie. – sobą – dokończyłam i pokazałam mu gestem
ręki, żeby odebrał.
Zanim jednak zdążył to zrobić, połączenie
zostało zerwane. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni, bo ten, kto dzwonił, nie był
zbyt cierpliwy. Chwilę później Igor otrzymał SMSa, po którego przeczytaniu,
zaśmiał się głośno. Spojrzałam na niego pytająco, a on pokazał mi wiadomość.
OD: Karolina
Gdzie są moje pianki?! Przysięgam ci, że jak uciekłeś z moimi piankami
to cię zabiję! Zapamiętasz na całe życie, że z kobietami w ciąży się nie
pogrywa!
Spojrzałam na niego i roześmiałam
się tak samo, jak on przed chwilą. Znałam Karolinę z widzenia. Była rok młodsza
i dość często spotykałam ją na szkolnym korytarzu, kiedy jeszcze chodziła do
szkoły. Teraz z wiadomego powodu już tego nie robiła. To trochę przykre, że w
tak młodym wieku musi rezygnować ze swojej edukacji. Ale Karolina zawsze
wydawała mi się bardzo miłą i mądrą dziewczyną. Teraz oboje z Igorem są w
takiej a nie innej sytuacji życiowej, ale każdy czasem znajduje się na ostrym
zakręcie i nie wie, co ze sobą dalej zrobić. Życzyłam im jak najlepiej.
- Leć, bo gotowa jest spełnić
swoją groźbę – rzuciłam, dopiero teraz zwracając uwagę na reklamówkę, którą
trzymał w dłoni.
- W to nie wątpię – zaśmiał się,
stawiając dwa kroki do tyłu. – A ty pamiętaj, że wcześniej czy później wszystko
wróci do normy. Życie sobie z nami igra, raz daje kopa w dupę, raz głaszcze nas
po głowie, ale jakaś tam równowaga między tym istnieje. Wystarczy być
cierpliwym.
Posłał mi ostatni uśmiech i
odwrócił się w swoją stronę, odchodząc. Chwilę wpatrywałam się w jego znikającą
w ciemności sylwetkę, rozważając jego słowa. I chyba miał rację. Wszystko się
ułoży. A ja już dopilnuję, by stało się to wcześniej a nie później.
Wszystkie czarne scenariusze
sytuacji Michała wyrzuciłam do rzeki. Metaforycznie oczywiście, ale moja głowa
nagle stała się o niebo lżejsza, a z serca spadł ogromny głaz. Nie wiedziałam,
co odegrało większą rolę; wysiłek fizyczny czy zupełnie niespodziewana rozmowa
z Igorem? To jednak nie miało znaczenia. Teraz miałam nową siłę, nową nadzieję.
Teraz nie poddam się, póki Michał nie stanie z powrotem na boisku. I może mnie
znienawidzi po drodze, będzie miał mi za złe, że wtrącam się w jego życiu, ale
tak jak mu to wykrzyczałam, kochałam go i nie zamierzałam odpuszczać.
Zatarłam ręce z zimna. Spojrzałam
raz jeszcze na rzekę, a potem ruszyłam biegiem w stronę bloku. W międzyczasie
zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak bardzo nie lubiłam biegania? Przecież to
idealny sposób na rozładowanie emocji, równie dobry jak zanurzenie się w
wodzie, a przy tym wpływa dobrze na moje zdrowie.
Do mieszkania wpadłam zziajana
jak nigdy. Damian śmiał się, że chyba powinien zdzwonić po pogotowie, bo za
chwilę padnę na zawał. Puściłam kąśliwą uwagę mimo uszu. Do zrozumienia mojego
brata potrzebna była cała instrukcja obsługi, ale w skrócie: kpił sobie ze mnie
tylko i wyłącznie dlatego, że widział szeroki uśmiech na mojej twarzy. Gdyby
było inaczej, prawdopodobnie już by mnie pocieszał.
Następnego dnia obudziłam się z
tą samą zaciętością, jaką zdobyłam wczorajszego wieczoru. To był dobry poranek.
Pomimo wszystko miałam dobry nastrój i uśmiechałam się. Po prawie tygodniu
warczenia na dosłownie wszystkich w promieniu kilometra, była to miła odmiana.
Nawet lekcje w szkole minęły szybko i miło. Nauczyciele chyba w końcu zaczęli
trochę spuszczać z tonu, co wszyscy przyjęli z niesamowitą ulgą. Pożegnałam się
z Idą i Kubą pod szkołą. Oboje życzyli mi powiedzenia. Nawet się nie dziwiłam,
że zauważyli. Ida potrafiła mnie prześwietlić jednym spojrzeniem, a Kuba dość
dobrze orientował się w sytuacji. Uśmiechnęłam się do nich i szybkim krokiem
kierowałam się do mieszkania. Nie miałam wiele czasu przed treningiem, a nie
mogłam odpuścić dzisiejszej wizyty u Michała. Koniec z patyczkowaniem się.
Zjadłam tylko obiad i spakowałam
rzeczy na trening, po czym ubrałam się i opuściłam mieszkanie, zamykając je za
sobą. Skierowałam się w stronę osiedlowego sklepu spożywczego, bo ktoś musiał
Michałowi uzupełniać braki w lodówce. Sam niewiele mógł zrobić z usztywnioną
nogą. Poza tym nie powinien jej przemęczać, a schodzenie z trzeciego piętra po
schodach, chyba można było uznać za przemęczanie. Zrobiłam szybkie zakupy,
ładując do koszyka tylko najpotrzebniejsze produkty. Zapłaciłam za wszystko, a
pięć minut później wchodziłam już do mieszkania Kubiaka, kompletnie nie
wiedząc, czego się spodziewać. Bo na pewno nie spodziewałam się tego, że kanapa
będzie pusta, a telewizor wyłączony. Uniosłam brwi w górę, okazując swoje
zaciekawienie i zdziwienie jednocześnie, ale nie skomentowałam tego ani słowem.
Ruszyłam do kuchni, gdzie też
zastałam przyjmującego. Rzuciłam mu zupełnie bezosobowe ‘Cześć’ na powitanie i
zajęłam się zakupami, czując jego wzrok na sobie. Byłam oschła wobec niego.
Ignorowałam każdą próbę podjęcia przez niego rozmowy. Nie wiem, co to była za
taktyka. Nie taką miałam zamiar zastosować. Ale nie potrafiłam tak po prostu
zacząć z nim rozmawiać na błahe tematy, nie potrafiłam spojrzeć w jego oczy
tak, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo nadal bolały mnie jego słowa.
- Byłem dzisiaj na tej zaległej
kontroli – przerwał na chwilę. Słyszałam, jak głośno przełknął ślinę. Nadal
stałam do niego tyłem. Nadal większą uwagę zwracałam na zakupy niż na niego. – Damian
mi pomógł się tam dostać. – Miłosierny
samarytanin się znalazł.
- Lekarz nie szczędził sobie
języka. Opierdzielił mnie z góry na dół. – Nie
on jeden.
- Z kolanem nie jest aż tak źle,
jak na początku zakładali. Być może jeszcze w tym sezonie zagram. – Dlaczego mówisz to tak żałosnym tonem?
Przecież powinieneś się cieszyć. Dlaczego się nie cieszysz?
- Sabina…
- Zaraz mam trening. Pójdę już.
Czułam wyrzuty sumienia, że
potraktowałam go w taki sposób. Nie potrafiłam sama ocenić, czy sobie na to
zasłużył, czy nie. Ale ja chyba nie mogłam inaczej. Michał za dobrze mnie znał.
Wystarczyłoby, że raz spojrzałabym w jego oczy, a już wiedziałby wszystko.
Domyśliłby się, jak mocno ubodły mnie jego wczorajsze słowa. Nie powinnam ich
brać do siebie. Nie powinnam, ale mimo wszystko to zrobiłam. Już mu za to
wygarnęłam, ale to wcale nie znaczyło, że przestałam je rozpamiętywać.
Czasem miłość była do kitu.
Czasem kilka ostrych słów potrafiło przekreślić całe litanie szczęścia. Czasem
nie opłacało się dbać o osobę, którą się kochało, bo w nagrodę dostawało się
tylko i wyłącznie wyrzuty. No i gdzie w tym wszystkim sens? Skubany ukrywał się
tak dobrze, że nie potrafiłam go odnaleźć, nie ważne jak bardzo bym się
starała.
I teraz naprawdę mocno
potrzebowałam zanurzyć się w wodzie, w jej spokoju, harmonii, łagodności. W
innym wypadku gotowa byłam się rozpłakać, a tego nie chciałam. Nie będę
wylewała łez z tak błahego powodu. Bo to była błahostka. Kompletna głupota. Ale
taka, która wbija się jak drzazga w serce, z każdym ruchem wchodzi głębiej, a
żeby ją wyciągnąć, potrzeba naprawdę sporo siły.
Podzieliłam się tym z Konradem,
kiedy zapytał mnie, gdzie zgubiłam jakikolwiek humor. A on skomentował to w
nietypowy dla siebie sposób; całkowicie poważnie.
- Nie wybieraj się z widłami na
jedną, małą drzazgę. A teraz do wody marsz pływać!
- To w końcu marsz czy pływać? –
rzuciłam, czując się odrobinkę lepiej.
I woda uwolniła mnie od
wszystkich zmartwień. Pozwoliła odetchnąć. Pozwoliła nabrać dystansu. Dodała mi
sił, a także uspokoiła rozszalały umysł. A to wszystko zaledwie w jedną
sekundę.
Wystarczyło po prostu się w niej
zanurzyć.
x x x
Praca to dobro i zło w jednym. Pisanie SD lekko ruszyło do przodu, ale to takie tylko małe drgnięcie. Nie wiem, jak to będzie teraz wyglądać, skoro z pracy wracam kompletnie wykończona, ale będę się starać. A na razie wybaczcie, ale rozdziały nadal będą się pojawiać tak, jak się pojawiają. Chcę przez to uniknąć dłuższych przestojów na blogu, które mogłyby się przydarzyć, gdybym nie wyrobiła się z pisaniem.
Ale będę się modlić o całą masę weny, więc może pójdzie mi to szybko ;)
Rozumiem Sabinę .. jej reakcja jest zrozumiała, zwłaszcza po tym jak zachował się Michał ;))
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ;)
przeczytałam na wattpadzie, ale nie dałam komentarza. Mam nadzieję, że Michał przeprosi Sabcię za swoje zachowanie, bo było gówniane!
OdpowiedzUsuń"Nie wybieraj się z widłami na jedną, małą drzazgę" - ahaha powiedział, co wiedział. Lubię Konrada i w sumie chyba żałuję, że jest go w opowiadaniu tak mało. Z chęcią poznałabym jego inne złote rady życiowe ;D
OdpowiedzUsuńPodobało mi się też to, że wprowadziłaś nową postać - Igora. Nie podejrzewam, żeby zagrzał w opowiadaniu miejsce na dłużej, ale dobrze wiedzieć, że obok głównej bohaterki i podocznych bohaterów, których dobrze znamy, są też osoby mniej istotne. W końcu nikt z nas nie obraca się w towarzystwie 4-5 osób i tyle. Także duży plus za to ;-)
Coś mi się wydaje, że oschłość Sabci przemówi Michałowi do rozumu. Na razie nie mówię jeszcze "hop", bo nie wiadomo jak będzie, ale czuję, że coś się w nim zmienia. Poza tym w porównaniu z poprzednim rozdziałem powiedział o wiele więcej słów, a to musi coś znaczyć. Musi, nie? :D
Lecę dalej ;*
Michał zachowywał się jak gówniak, to niech teraz trochę pocierpi i przyjmie to, że Sabina ma prawo być na niego zła. Nie potrwa to długo, bo ile można się złościć, ale może to dobra droga. Nie ma co wokół niego skakać, skoro dotąd to ignorował. Ta terapia szokowa pt.: "Teraz ja mam cię gdzieś" może zadziałać lepiej niż udawanie, że nic się nie dzieje.
OdpowiedzUsuńAle nie oszukujmy się - to, że Michał trochę otrząsnął się z tego kiepskiego samopoczucia, wynika też z wyników kontroli. Mając świadomość tego, że może jednak nie jest tak źle jak przypuszczał, zmieni swoje podejście. To te piwa może jednak pomogły? :'D
Przy okazji - jestem okropna XD ale może ta kontuzja sprawi że Michał nie zagra w meczu z Delectą i pójdzie na studniówkę? Wprowadzenie tego wątku to dla mnie nie tylko zaspokojenie zapotrzebowania na dramę (bo mała drama z tego zamieszania wynikła), ale i fajny sposób na rozwiązanie jednego problemu :D Nie może nadwyrężać nogi, ale kto mówi od razu o dzikich (hehe) densach? Trochę się pogibać można, rehabilitacja też jest potrzebna!