16 września 2017

52.

Nie bardzo się stresowałam, co było dziwne samo w sobie, ale tak było. Czułam się smutna, bo to ostatnie szkolne zawody pływackie, w których brałam udział. Ostatnie, na których reprezentowałam swoje liceum. Być może w ogóle ostatnie. I dlatego wiedziałam, że dam z siebie maksimum swoich możliwości. Moje przeciwniczki były tak samo dobrze przygotowane, w końcu do tego etapu musiały dojść same, ale nie widziałam w nich swoich wrogów. To były miłe dziewczyny, które wzajemnie dobrze sobie życzyły. Bo sport bywał nieprzewidywalny i każda z nich mogła zwyciężyć nawet przez czysty przypadek.
Konrad na każdym kroku służył mi dobrą radą i ostatnią ważną wskazówką, których tak naprawdę wcale nie potrzebowałam, bo wszystko to miałam w głowie. Jednak rozumiałam go. To pierwszy raz, kiedy jego podopieczna miała szansę wygrać zawody na szczeblu wojewódzkim. Trener ze swojej strony wiele poświęcił. Głównie dlatego, że trenował mnie jakby był moim prywatnym trenerem, a nie jedynie szkolnym nauczycielem wychowania fizycznego. Szkoła nie płaciła mu nadgodzin, jedynie pozwoliła na wykorzystanie do treningów szkolnego basenu, co też przyszło im z wielkim trudem.
Sama nie wiedziałam, dlaczego to mnie wziął pod swoje skrzydła. Moje liceum mogło się poszczycić innymi pływackimi talentami. Jedni osiągali większe sukcesy, inni mniejsze… Ale tylko dla mnie Konrad zrezygnował z wolnych popołudni. Chciałam mu za to podziękować. A co byłoby lepszym prezentem niż złoto?
Z takim nastawieniem rano wstałam z łóżka i utrzymywało się ono aż do teraz, kiedy przygotowywałam się do startu.
Na dany przez sędziego znak uniosłam biodra w górę, spinając mięśnie do skoku. W ostatniej chwili noga nieco osunęła mi się w dół, co zachwiało moją równowagę. Akurat przesuwałam ją z powrotem do góry, kiedy rozległ się sygnał do startu. Mój skok był zły. Kompletnie nieudany, przez co straciłam kilka cennych sekund. Na szczęście któraś z zawodniczek wystartowała za wcześnie i musiałyśmy wszystkie rozpocząć raz jeszcze. Odetchnęłam z ulgą.
Spojrzałam w kierunku trybun, gdzie mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Konrada. Skinął mi głową, a ja wiedziałam, że we mnie wierzył. Odpowiedziałam mu w ten sam sposób i ustawiłam się. Tym razem stopa mi się nie obsunęła. Tym razem mój skok był taki, jak na treningu. Tym razem nie było czego poprawiać. Poczułam wodę, która mnie otaczała i dałam się jej ponieść. To ona mnie niosła.
Niewiele pamiętałam z samych zwodów. W wodzie nie było czasu na myślenie. Wszystko wykonywałam automatycznie, bez zbędnego myślenia. Kontrolowałam oddech i siłę ruchów. Nic więcej. Dopiero kiedy wynurzyłam się z wody, dotarło do mnie, że to już koniec. Kilka minut i po wszystkim.
Wcześniej mogłam mówić, że w wodzie dam z siebie trzysta procent, ale kiedy już do tej wody się wskoczy, umysł nagle się wyłącza. Woda rozrzedza myśli, a mięśnie pracują tak, jak zostały do tego przygotowane przez treningi. A więc wszystko zależało od wcześniejszego przygotowania. Bo same zawody to ledwie parę minut, ale żeby je wygrać, wcześniej potrzeba poświęcić o wiele więcej czasu.
Wynurzyłam się prawie równocześnie z Agnieszką, płynącą sąsiednim torem. Byłyśmy pierwsze, jednak która z nas była szybsza? Wpatrywałam się w tablicę, ale wynik ciągle był nieznany. To napięcie, jakie towarzyszyło mi w tym momencie… To było coś niezwykłego. Tak długie rozpatrywanie wyników znaczyło, że różnice w czasach były naprawdę niewielkie. Pomyślałam sobie, że nawet jeśli będę druga… Ale nie byłam. Wyniki wyświetliły się, a moje nazwisko pojawiło się na samym szczycie listy.
Spojrzałam na Agnieszkę. Jej czas był dosłownie dwie sekundy dłuższy. O wygranej zdecydowało szczęście i obie o tym wiedziałyśmy, dlatego bez wahania uścisnęłyśmy sobie dłonie. Trzeba doceniać swoich rywali, zwłaszcza wtedy, kiedy przegrywają o rzut beretem.
Wyszłam z wody i zarzuciłam na siebie ręcznik, po czym ze śmiechem rzuciłam się w stronę Konrada, który już przedzierał się ku mnie. Przylgnęłam do niego w mocnym, szczęśliwym uścisku. Przepełniało mnie szczęście i było ono widoczne gołym okiem. Usta cały czas trwały w szerokim uśmiechu, od którego bolały mnie już policzki, ale nie potrafiłam przestać. To była magiczna chwila.
- Zrobiłaś to – szepnął z niedowierzaniem Konrad.
- Tylko i wyłącznie dzięki tobie – spojrzałam na niego z wdzięcznością.
- Nie. To ty. Znosiłaś te wszystkie katorżnicze treningi, znosiłaś moje humory i długie godziny spędzone w wodzie… Jesteś niesamowita – powiedział zduszonym głosem.
- Przestań, bo się popłaczę.
Niewiele mi do tego brakowało. Cała ta atmosfera sprawiała, że czułam się jak we śnie. Jak w pięknym śnie, który był zbyt nierealny, by mógł się spełnić. Ale to była rzeczywistość. Upewniłam się co do tego, szczypiąc się mocno w rękę.

*

- Teraz propozycje będą się pojawiać jak grzyby po deszczu.
Siedzieliśmy z Konradem w jednej z podwarszawskich restauracji. Trener stwierdził, że sukces trzeba uczcić, a że byłam nadal jego uczennicą, to niestety nie mógł tego zrobić za pośrednictwem szampana. Jednak uroczysta kolacja w dobrej restauracji była równie dobrym sposobem. Może nawet lepszym, ale niestety okropnie kosztownym. Konrad powiedział, że on stawia, jednak to nie sprawiło, że czułam się mniej winna, zamawiając tak drogie dania. Drogie, mimo że i tak wybierałam te najtańsze. Ale musiałam przyznać, że jedzenie było pyszne. Smakowałam każdy kęs, popijając go wodą z cytryną.
- To nie pora na grzyby – rzuciłam kpiąco.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem, ale niespecjalnie mnie to interesuje.
- Nie?
Spojrzałam mu w oczy, widząc prawdziwe zaskoczenie.
- Już kiedyś ci to powiedziałam. Nie będę reprezentować żadnego klubu, nawet jeśliby mnie błagali, żebym do nich dołączyła. Pływanie to niesamowity sport, wprost idealny dla kogoś, kto kocha wodę. Ale nie idealny dla mnie.
- Przecież kochasz wodę.
- Tak, kocham. I nie chcę tego niszczyć. Nie obchodzą mnie medale i bicie rekordów. Swój własny pobiłam, inne mnie nie interesują.
Taka była prawda. Nigdy nie zrezygnuję z pływania, ale chciałam, żeby to była tylko moja rzecz. Chciałam, by woda była miejscem, w którym zawsze znajdę swój spokój, a nie codziennością, do której z biegiem lat przywyknę tak bardzo, że w końcu mi zbrzydnie. Nie chciałam się pchać w wielki świat sportu, bo to nie było miejsce dla mnie. W tym momencie nie byłam na niego gotowa. Czy kiedykolwiek będę – tego nie wiedziałam.
- Więc przygotuj sobie piękną i przekonującą przemowę, jaką uraczysz tych wszystkich biednych ludzi, którzy będą chcieli cię przekonać – zaśmiał się głośno, po czym zajął jedzeniem.

*

- Nie mam pojęcia, po co ubierałam te cholerne szpilki – jęknęłam, kiedy pieszo ruszyliśmy w stronę hotelu.
Konrad wydał zbyt dużo pieniędzy w tej restauracji, bym mu pozwoliła jeszcze na zamówienie taksówki. Już wolałam spacer. Jednak nie przewidziałam takiego zakończenia dnia i bezmyślnie ubrałam botki na wysokim obcasie, teraz prawie zabijając się w nich na nierównym chodniku.
- Żeby wszyscy w okolicy podziwiali twoje nogi. Wszystkie kobiety to robią – parsknął Konrad, po czym złapał mnie pod ramię, bym faktycznie się nie zabiła.
- Wstrętne męskie zboczeńce – mruknęłam pod nosem.
- Mnie też nazywasz zboczeńcem?
- A gapisz się na moje nogi? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Nie przewidziałam tylko, że jego odpowiedź będzie twierdząca. Odrobinę mnie zatkało, musiałam przyznać. W końcu nie na co dzień się dowiadujesz, że facet, przy którym przez niemal trzy lata paradowałaś tylko w stroju kąpielowym, gapił się na twoje nogi. Musiałam też dodać, że nie zawsze był to porządny, jednoczęściowy treningowy strój.
Spojrzałam na niego pod innym niż zwykle kątem. Nie patrzyłam na niego jak nauczyciela czy trenera, ale jak mężczyznę. I musiałam przyznać, że jako mężczyzna prezentował się nadzwyczaj dobrze. Chociaż obracałam się wśród siatkarzy, których jedno ramię było szersze niż oba moje razem wzięte, Konrad im wcale pod tym względem nie ustępował. Był umięśniony, a podkreślał to poprzez noszenie nie znowu takich luźnych koszulek. Zwykle przylegały one do jego ciała, nie sprawiając wrażenia, że są trzy rozmiary za małe. Dawał dobry przykład dzieciakom, które uczył. Zachował dobrą sylwetkę, choć niektórzy nauczyciele wychowania fizycznego, nie byli zbyt wiarygodni, kiedy zachęcali uczniów do systematycznych ćwiczeń.
Był młody. Jak na nauczyciela. Dwadzieścia osiem lat to nie tak znowu dużo, kiedy uczy się młodzież zaledwie dziesięć lat młodszą. Zarost na twarzy dodawał mu uroku i wydobywał głębię z zielonych oczu.
Tak, Konrad był przystojny. Gdybym  była kilka lat starsza i spotkała go w innym niż szkoła miejscu, zwróciłabym na niego swoją uwagę. Ale byłam jego uczennicą i nie powinnam tak w ogóle o nim myśleć.
- Żartowałem – trącił mnie łokciem.
Uśmiechnęłam się do niego, ale gdzieś wgłębi umysłu pojawiły się wątpliwości, czy faktycznie jedynie sobie żartował. Nigdy nie zrobił nic nieodpowiedniego. Nigdy nie przekroczył granicy nauczyciel – uczennica czy trener – podopieczna. Nie było więc sensu się nad tym wszystkim rozwodzić. Konrad był jak przyjaciel. Mogłam mu zaufać.
Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Nie była niezręczna, czego się obawiałam. Rozstaliśmy się przy swoich drzwiach, dając sobie czas na dopakowanie własnych rzeczy i przygotowanie do drogi powrotnej. Coś jednak się nieodwracalnie zmieniło. I sama nie widziałam dlaczego. Czy to przez świadomość, że nasza współpraca dobiega końca, czy przez tę niejasną sytuację? Chyba wolałam nie widzieć i nie zagłębiać się w to tak bardzo.

*

Droga powrotna minęła mi bardzo szybko. Głównie dlatego, że zasnęłam na samym jej początku, a obudziłam się, gdy już wjeżdżaliśmy do Żor. Poprawiłam się na siedzeniu i ziewnęłam szeroko.
- Jeszcze się nie wyspałaś? – zaśmiał się Konrad.
- Muszę odespać te wszystkie godziny twojego katowania się nade mną – parsknęłam.
- Będziesz jeszcze przychodzić na treningi? – zapytał po chwili ciszy.
Nie odpowiedziałam od razu. Odpowiedź była tylko jedna, ale zastanawiałam się, dlaczego w ogóle zapytał. Znał mnie chyba na tyle dobrze, by wiedzieć, że treningi to już stały element mojego życia. Musiał wiedzieć, że kocham spędzać czas w wodzie. Nie miałam pojęcia, dlaczego mógł w ogóle pomyśleć, że z nich zrezygnuję.
- A chcesz się mnie już pozbyć?
- Nie – pokręcił z uśmiechem głową.
- To dobrze, bo to nie będzie takie łatwe.
Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam w te zielone oczy. Do samego końca szkoły będę przychodzić na treningi. Nawet w samo zakończenie na ten trening pójdę. I byłam w stu procentach pewna, że on również się na nim pojawi.
Konrad zatrzymał samochód na parkingu. Przez chwilę po prostu siedzieliśmy bez ruchu, wpatrując się przed siebie. Bo pewien etap, nasz wspólny, się powoli kończył. Osiągnęliśmy wspólnie już wszystko, co mogliśmy. Czas pożegnania zbliżał się powoli, choć to ostateczne miało nadejść dopiero w kwietniu.
- Trzy dni temu wyjeżdżając z tego parkingu wiedziałem, że wygrasz te zawody. Po prostu czułem to w kościach, bo nikt inny nie zasłużył na to bardziej. Masz rację – katowałem cię. Ten ostatni tydzień to była mordęga. Ty znosiłaś ją ciężej, ale ja też ją czułem, kiedy patrzyłem jak ledwo wleczesz za sobą nogi ze zmęczenia. I kiedy tak na ciebie patrzyłem, wiedziałem, że nie odpuścisz. Że będziesz pracować tak ciężko jak tylko się da, bo gdy stajesz przed jakimś wyzwaniem, dajesz z siebie tak wiele, że ciężko to zrozumieć. Jesteś niezwykła, Sabina. Mogłabyś wiele osiągnąć jako zawodowa pływaczka. Ale cieszę się, że podjęłaś taką, a nie inną decyzję. Bo gdybyś za każdym razem dawała z siebie tak wiele, w końcu nic by nie zostało.
Patrzył mi prosto w oczy, wypowiadając słowa, z których każde trafiało prosto w moją duszę. Naprawdę nie spodziewałam się tego. Nie sądziłam, że on mnie tak odbiera, że tyle we mnie widzi. Łzy pojawiły się w moich oczach, a gardło ścisnęło ze wzruszenia. Dlatego nic nie odpowiedziałam.
Konrad wyszedł z samochodu i podszedł do bagażnika, otwierając go. Korzystając z tego, że zniknął mi z oczu, wzięłam parę głębokich oddechów i spróbowałam się uspokoić. Niewiele to dało, ale prawda była taka, że słowa trenera mną nieco wstrząsnęły, a dojście ze sobą do ładu zajmie mi dłuższą chwilę.
Wysiadłam w końcu, zabierając swoje rzeczy. Podeszłam do trenera, który już wyciągał moją torbę. Podał mi ją, a ja powiesiłam ją na ramieniu. I to powinno być tyle. Powinnam się teraz z nim pożegnać i wrócić do siebie, by w spokoju móc cieszyć się z wygranej. Ale czy ja zwykle robiłam to, co powinnam?
W sekundzie znalazłam się w jego mocnym uścisku. Sama nie wiedziałam, czy to był uścisk szczęścia, żalu, wzruszenia, podziękowania? Dużo się tego nazbierało, więc i uścisk był długi. W końcu jednak się odsunęłam. Nie dałam rady powstrzymać tej jednej głupiej łzy, która teraz spływała mi po policzku.
- Dziękuję – szepnęłam.
I znowu nie wiedziałam, za co dziękowałam. Za prawie trzy lata wspólnej pracy, która doprowadziła nas do najważniejszego zwycięstwa? Za jego słowa, które poruszyły moje serce w jakiś niezwykły sposób? Za to, że pokazał mi, jak wiele trzeba, by do czegoś dojść? Za to, że pomógł mi odnaleźć moją ostoję?
Bo taka była prawda. To on zaciągnął mnie na pierwszy trening. To za jego sprawką rozpoczęło się to wszystko. I chociaż początkowo się opierałam, poradził sobie z tym bardzo szybko, odkrywając całą moją miłość do wody i pomagając mi się przebić przez mur, jaki nie pozwalał mi się zbliżyć do wody po śmierci rodziców.
Mogłam mu dziękować za to wszystko, ale i tak było znacznie więcej powodów. Miałam nadzieję, że będzie wiedział.
Odwróciłam się na pięcie i szybko ruszyłam ku wejściu. Chciałam już być w mieszkaniu, bo wiedziałam, że zastanę w środku Damiana, a on nie pozwoli mi się zupełnie rozkleić. Będzie zadawał milion pytań, będzie chciał wszystko wiedzieć, a ja będę mu to wszystko opowiadać z uśmiechem na twarzy.



/ / /

Mały prezencik. 
Ktoś ma urodziny może?
<3

3 komentarze:

  1. Ja mogę mieć ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem z Twoim blogiem na bieżąco i muszę się przyznać, że potrafię nawet po kilka razy dziennie sprawdzać czy przypadkiem nie dodałaś nowego rozdziału... Hahaha xd Urodziny mam 25 września więc mam nadzieję, że i tego dnia pojawi się nowy rozdział ;) Pozdrawiam i z ogromną niecierpliwością czekam na nexta! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam, że ja też do tej pory patrzyłam na Konrada tylko jak na trenera Sabiny. Ale po tych ostatnich rozdziałach (a po tym szczególnie), gdy i ona zaczęła patrzeć na niego jak na faceta (chociaż przez chwilę :D), to sama dostrzegłam, że to super facet. taki, który zawsze przy niej był, zawsze w jakiś sposób się o nią troszczył, pomógł dojść do tego miejsca, w którym Sabina się teraz znajduje. I przede wszystkim zawsze był dla niej przyjacielem. Zastanawiam się, dlaczego? Wiem, że nie powinnam szukać dziury w całym. Bezinteresowność na świecie (na szczęście) jeszcze istnieje. Ale mimo to zaczęłam myśleć, co by było, gdyby okazało się, że przez ten cały czas Konrad czuł coś do Sabiny? :D Byłyby jaja, to na pewno. Ale nie kombinuję już. Powiem tylko, że uwielbiam Konrada jako postać i mam nadzieję, że nawet po skończeniu przez Sabinę szkoły Konrad nadal będzie się pojawiać.

    Ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń