─
Te małe potwory wbrew wszystkiemu nie są takie złe ─ powiedział
Konrad z wręcz czułym uśmiechem na ustach. Prawie przetarłam oczy ze
zdumienia, bo nie sądziłam, że zobaczę w swoim krótkim życiu coś tak rzadkiego,
jak wyraz czułości na twarzy mojego byłego trenera.
Spojrzał na mnie, oczekując na
odpowiedź, a ja, chcąc zyskać na czasie, wsadziłam sobie kawałek ciasta
cytrynowego do buzi. Grałam na zwłokę z dwóch powodów. Lubiłam irytować
Konrada, a z doświadczenia wiedziałam, że im dłużej ktoś zwleka z odpowiedzią
na jego pytanie, tym bardziej się wkurza. A z drugiej strony, nie miałam
pojęcia, co odpowiedzieć.
Kiedy zgodziłam się na to
spotkanie, nie miałam pojęcia, że Konrad zaproponuje mi pracę. Bo przeciętny
człowiek nie otrzymuje takich propozycji znienacka i w ogóle się ich nie
spodziewa. A już na pewno nie wtedy, kiedy ma już pracę i wcale na nią nie
narzeka.
Przełknęłam w końcu ciasto i
spojrzałam uważnie na Konrada.
─
Mam pracę, nie potrzebuję innej.
─
Wiem, że masz pracę. I wcale cię nie zmuszam do jej rzucania. To byłyby tylko
dwie godzinki dwa razy w tygodniu. I to późnymi popołudniami, bo przecież
dzieciaki też mają szkołę ─
wyliczał mi zalety, świdrując mnie spojrzeniem. Przez to czułam się nieswojo i
kręciłam się na krześle, jakbym miała owsiki. ─
Pływać umiesz, małe potwory cię lubią. I całkiem nieźle płacą, więc możesz to
potraktować jako chwilę relaksu po pracy, dzięki której będzie sobie mogła
zafundować weekend w spa, fryzjera, kosmetyczkę, czy co tam będziesz tylko
chciała.
Brzmiało to sensownie. Wieczory
zazwyczaj miałam wolne, a pracy do domu przynosić nie musiałam. Książka czy
film mogły poczekać chwilę dłużej. Wizja uczenia dzieci pływania przypomniała
mi moje własne początki i uśmiech sam niezauważenie wpłynął na moje wargi. I
tak sobie siedziałam, wspominając i nie mając pojęcia, że Konrad w tym czasie
przypatrywał mi się z wyrazem twarzy, który tak rzadko widywałam.
─
Dobra ─ odpowiedziałam w
końcu, wracając do rzeczywistości. ─
To może faktycznie będzie bardziej relaks niż praca.
─
To teraz muszę tylko pogadać z szefową ─
uśmiechnął się i zatarł ręce w podekscytowaniu.
─
To ona jeszcze nic nie wie? ─
zdziwiłam się.
─
Jeszcze nie, ale nic się nie martw, od jutra będziesz mogła zacząć. Wątpię,
żeby znalazła kogoś na zastępstwo tak szybko. A już na pewno nie kogoś z takimi
umiejętnościami jak ty.
─
Uczenie pływania nie wymaga ode mnie żadnych wyższych umiejętności ─ pokręciłam ze zrezygnowaniem
głową, uśmiechając się jednak pod nosem.
─
Wymaga anielskiej cierpliwości, a w tym przecież nie masz sobie równych.
─
W takim razie, jak to się stało, że jeszcze cię nie wywalili? ─ uniosłam brwi pytająco.
─
Uwierz mi, że nie mam pojęcia ─
zaśmiał się i sięgnął po swój kubek z kawą, upijając z niego spory łyk.
Kiedy po kolejnych trzydziestu
minutach obok nas pojawiła się kelnerka, pytając, czy mamy jeszcze na coś
ochotę, mogłam śmiało wyczytać z jej twarzy, że ona z całą pewnością miała
ochotę na bliższe poznanie Konrada. Wpatrywała się w niego z zainteresowaniem w
oczach i nie pozostała obojętna na uśmiech, jaki w jej kierunku posłał.
─
Dzięki, kochanie. Rachunek poproszę.
Jej twarz oblała się rumieńcem,
kiedy zwrócił się do niej w ten sposób. Jak tylko odeszła na znaczną odległość,
parsknęłam powstrzymywanym śmiechem, patrząc znacząco na Konrada. Mężczyzna
uniósł na mnie wzrok, a dostrzegając moje spojrzenie, zmarszczył brwi w
zastanowieniu, kompletnie nie wiedząc, o co mi chodzi.
─
Co? ─ zapytał, kiedy w
dalszym ciągu się z niego podśmiewywałam. ─
Mam wąsy od kawy? Albo krem z karpatki na nosie?
Nie odpowiedziałam, a on dla
pewności wziął serwetkę i przetarł usta i nos.
─
Nie zauważyłeś tego? ─
odezwałam się w końcu, szczerząc się do niego jak idiotka.
─
Ale czego, Sabina? Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz ─ westchnął ze zrezygnowaniem.
─
Patrz na nią uważnie ─
mruknęłam ściszonym głosem, by zbliżająca się kelnerka mnie nie dosłyszała.
Podeszła do naszego stolika z
rachunkiem w dłoni. Nie spuszczała wzroku z Konrada, który nadal był
zdezorientowany moimi słowami, ale posłuchał i obdarzył dziewczynę bardziej
uważnym spojrzeniem, na co ona zareagowała rumieńcem. Konrad zerknął na mnie
szybko, jakby pytając, czy właśnie o to mi chodziło. Skinęłam głową, nadal
szeroko się uśmiechając. Kelnerka i tak nie zawracała sobie mną głowy, więc się
nie przejmowałam tym, że zauważy.
Chwilę później opuściliśmy małą
kawiarenkę, a kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, ruszyłam do ataku.
─
I dlaczego nie wziąłeś od niej numeru? Jestem pewna, że miała w pogotowiu
długopis i kartkę albo nawet swoją wizytówkę, którą zrobiła minutę wcześniej. Co
z ciebie za facet, skoro nie wykorzystujesz takiej okazji? ─ zapytałam, posyłając mu przy
tym kuksańca w bok. Zaśmiał się, odskakując lekko w bok, tym samym unikając
mojego łokcia.
─
Aż tak? ─ spojrzał na
mnie ciekawie.
─
Nie zauważyłeś, jak cię pożerała spojrzeniem? Patrzyła prawie jak ty na tę
karpatkę, którą zamówiłeś. Swoją drogą to był dość porządny kawałek. Chyba jej
się tak od serca ukroiło. ─
Nabijałam się z niego bezkarnie, kierując się w stronę swojego bloku i czując
się całkowicie swobodnie w jego towarzystwie.
─
Szczerze mówiąc, nie zauważyłem ─
podrapał się po karku. ─
Poza tym już dawno pogodziłem się z myślą, że zostanę samotnym wilkiem wyjącym
do księżyca razem ze swoim psem.
─
Bez swojej wilczycy u boku?
─
Ale za to ze zdrowymi nerwami.
─
Bez małych wilczątek?
─
Te potwory z szkółki pływackiej całkowicie mi wystarczają.
─
Jeszcze niedawno mówiłeś, że nie są takie złe ─
wytknęłam mu, na co się zaśmiał.
─
Jakoś musiałem cię przekonać ─
uśmiechnął się łobuzersko i sam zaserwował mi kuksańca, czego się kompletnie
nie spodziewałam z jego strony. ─
Pokonana własną bronią. Czekałem tak długo, żeby ci się odpłacić za te
wszystkie obite żebra ─ zaśmiał się, kiedy spojrzałam
na niego oskarżycielsko.
─
Ciesz się, że nie złamane ─
syknęłam, udając groźny ton.
─
Przypomnij mi, jak się spotkamy następnym razem, żebym przy tobie wciągał
żebra.
Brzmiał na tak przejętego, że bez
skrępowania wybuchłam głośnym śmiechem. I nadal się śmiałam, kiedy stanęliśmy
przed moim blokiem, a ja dopiero wtedy się zorientowałam, że Konrad mnie
odprowadził, mimo że było mu to kompletnie nie po drodze.
─
Tobie się chyba kierunki pomyliły ─
westchnęłam, wyrzucając sobie, że nie odprawiłam go do domu pod kawiarnią. ─ Przypominam, że mieszkasz po
drugiej stronie Żor.
─
Jeszcze pamiętam, gdzie mieszkam ─
rzucił, wzruszając ramionami. A kiedy otwierałam usta, żeby mu powiedzieć, że
niepotrzebnie się trudził, przerwał mi bez wahania. ─ To ja cię wyrwałem z mieszkania o tak później
porze, więc musiałem się upewnić, że do niego cała wrócisz.
Przewróciłam oczami na jego
słowa, ale nie zamierzałam się z nim kłócić, bo kto kłócił się z Konradem, ten
z góry był skazany na porażkę.
─
Leć na górę i zajmij się tym, co ci przerwałem dzwoniąc.
─
Niczego mi nie przerwałeś ─
rzuciłam szybko.
─
A ty wcale nie brzmiałaś jak harpia, kiedy odebrałaś telefon. Bujać to my, ale
nie nas, Sabinka ─
zaśmiał się lekko i zrobił dwa małe kroki w tył, wkładając dłonie do kieszeni
skórzanej kurtki. ─
Dobranoc.
Odwrócił się i ruszył tą samą
drogą, którą szliśmy przed chwilą, a ja patrzyłam jeszcze chwilę za nim, kiedy się
oddalał, zanim ruszyłam na górę.
Potrafiliśmy z Konradem nie
odzywać się do siebie przez parę lat. Potrafiliśmy się pokłócić do tego
stopnia, że leciały iskry. Potrafiliśmy kpić sobie jeden z drugiego.
Potrafiliśmy wywalić sobie najgorszą prawdę. A potem tak po prostu wracaliśmy
do bycia przyjaciółmi. To było naprawdę niezwykłe.
*
Kiedy następnego dnia drzwi
jastrzębskiej hali się otwarły i zawodnicy razem ze sztabem zaczęli schodzić
się na trening, próbowałam wzrokiem wyłapać jedną, konkretną sylwetkę. Ale
mimo, że wzrok miałam całkiem sprawny, nie potrafiłam odnaleźć nigdzie Michała.
Mój entuzjazm nieco opadł. Z nadzieją spojrzałam na trenera, samym wzrokiem
próbując zadać to pytanie. Krótkie pytanie, na które trener dał mi jednakowo
krótką odpowiedź. Pokiwał przecząco głową, a potem zaciskając mocno szczęki,
gwizdnął przeciągle, rozpoczynając trening.
Westchnęłam smutno.
Michał jasno dał mi wczoraj do
zrozumienia, co o tym pomyśle sądził. Nie chciał, by ktokolwiek zaczął panoszyć
się w jego życiu, to mogłam zrozumieć. Ale gdyby zagryzł język i przestał
myśleć w kategoriach ojciec załatwił mi
pracę i nikt nie będzie ustawiał mi życia,
może by zauważył, jak bardzo pasuje na to stanowisko.
Młodzież często posyłała w jego
stronę zaciekawione spojrzenia. Darzyli go szacunkiem, choć pewnie Michał
myślał, że się go bali. Tak nie było. Znali go jako świetnego siatkarza, który
mógł wiele zwojować na siatkarskich parkietach. Kiedy je opuszczał, był w
życiowej formie, której nawet kontuzja nie potrafiła zaburzyć. Chłopcy byli
ciekawi. Każdy był ciekawy. Dlatego Michał mógł się spodziewać, że siatkarski
świat jeszcze się o niego, w ten czy inny sposób, upomni. Z założonymi rękami
mógłby siedzieć i czekać nim rozdzwoni się telefon. Jego, jego ojca,
przyjaciół. Może nawet mój.
O takim zawodniku świat nie
zapomina po pięciu latach. Musiałby na stałe zniknąć z eteru, by siatkówka nie
odbiła mu się czkawką.
Ale cokolwiek ja sądziłam o jego
decyzji, nie mogłam w nią w żaden sposób ingerować. Miałam swoją szansę i
niestety jej nie wykorzystałam. Po reakcji Kubiaka seniora mogłam tylko się
domyślać, że on tak łatwo nie odpuścił. A do czego jego starania doprowadziły,
mogłam się bez wysiłku zorientować.
Tylko nic nie potrafiłam
poradzić, że każdego dnia wypatrywałam jednej twarzy wśród siatkarzy i sztabu.
A choć ona uparcie nie chciała się pojawić, nadal miałam nadzieję.
Niby nadzieja matką głupich, ale
nie w tym przypadku.
Równy tydzień zajęło Michałowi
przemyślenie sprawy. Co przez te siedem dni robił ─ nie miałam pojęcia, bo ani razu go nie spotkałam
choćby przypadkiem w sklepie. Jednak nie wyglądał, jakby po prostu uległ
namowom ojca. Kiedy schodził na płytę boiska, jego kropki były pewne. Patrzyłam
uważnie na jego twarz, szukając w niej oznak wątpliwości, ale ich nie
znalazłam. Cokolwiek się działo w jego życiu przez ostatni tydzień, Michał sam
doszedł do odpowiednich wniosków. Sam zgodził się zostać drugim trenerem
Akademii Talentów Jastrzębskiego Węgla. Sam, nie za namową ojca.
I kiedy patrzyłam jak wdrąża się
w życie drużyny, jak zamienia kilka słów z chłopakami, najprawdopodobniej
oznajmiając im, jakie stanowisko w sztabie zajmie i czego będzie od nich
wymagał, nie potrafiłam ukryć swojej dumy. Taką samą dostrzegłam w oczach jego
ojca, kiedy spojrzałam na niego, stojącego nieco w tyle i uśmiechającego się
ledwo widzialnie.
To była jedna, mała decyzja, ale
małymi kroczkami zawsze dojdzie się do celu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz