25 marca 2017

37.

Stałam naprzeciw Michała, wpatrując się w jego twarz i próbując przekonać się, że jego odpowiedź na to niewypowiedziane jeszcze pytanie będzie zupełnie inna od tej, jakiej się spodziewałam. Ale naprawdę przychodziło mi to z wielkim trudem. Michał musiałby wybierać pomiędzy mną a siatkówką. Nigdy nie chciałam dawać mu takiego wyboru, bo miałam świadomość, że siatkówka zawsze wygra. To ona była u niego na pierwszym miejscu i nijak nie mogłabym tego zmienić. Nawet nie chciałabym tego zmieniać. Taki porządek mi nie przeszkadzał.
- O czym tak myślisz? – zapytał, kiedy cisza pomiędzy nami się przeciągała.
- Oceniam swoje szanse – odpowiedziałam nieco tajemniczo.
- Szanse na co?
Lekko zmrużyłam oczy, próbując zebrać te resztki nadziei. Może i była ona matką głupich, ale w tym momencie na pewno nie uważałam się za mądrą.
- Pójdziesz ze mną na studniówkę? – wyrzuciłam to z siebie, wpatrując się w niebieskie oczy Kubiaka.
- Pewnie, że tak! – zaśmiał się. – Myślałaś, że się nie zgodzę? Jak mógłbym zmarnować taką okazję?
Uśmiechnęłam się. Ale smutno, co wcale Michałowi nie umknęło. Złapał mnie za podbródek i uniósł moją twarz do góry.
- O co chodzi?
- W ten sam dzień gracie z Bydgoszczą – odparłam, wyglądając zapewne żałośnie. Natychmiast mentalnie się zrugałam, bo nie chciałam, by poczuł, że próbuję nim manipulować. Jestem pewna, że gdybym się czarująco uśmiechnęła, dotknęła jego policzka, zajrzała mu głęboko w oczy, to nie miałby serca mi odmówić. Za to trener miałby szansę go porządnie ochrzanić, kiedy ten chciałby się wymigać z meczu. Ważnego meczu, trzeba dodać. A Michał jest bardzo ważną częścią zespołu. On ich wszystkich spaja, daje im podporę, siłę, motywację. Jego nieobecność bardzo odbiłaby się na całej drużynie. Tym bardziej teraz, kiedy kontuzje zawitały do Jastrzębia i wyeliminowały paru zawodników z gry.
Michał westchnął. Przypatrywałam się jego twarzy z nadzieją ukrytą gdzieś głęboko we mnie. Widziałam, że targały nim sprzeczne emocje. Niewątpliwie chciał iść ze mną na studniówkę, chciał mi towarzyszyć w czasie jednego z tych momentów w życiu, którego się nie zapomina. Ale z drugiej strony nie chciał zawieść drużyny.
- Nie mogę… - westchnął po raz kolejny, przyglądając mi się ze smutkiem. – Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym tam z tobą pójść, ale na ten moment nie mogę.
Podszedł do mnie bliżej, przytulając mnie do siebie.
- Pogadam z trenerem. Zobaczę, co da się zrobić – pocałował mnie w głowę.
Zamknęłam oczy, pokonana jego czułością. Z jednej strony ucieszyłam się, bo nie powiedział stanowczego nie, a z drugiej nadal męczyła mnie głupia nadzieja, która jeszcze może przynieść falę głębokiego rozczarowania.
- Pójdę już – wyplątałam się z objęć siatkarza. – Znowu dzisiaj przepadłam jak kamień w wodę, a powiedziałam Damianowi, że zaraz wrócę.
- Znowu? – dopytywał z uśmiechem.
- Po meczu ucięłam sobie trochę przydługi spacerek. Miałam się tylko kawałeczek przejść i dotlenić, a przeszłam połowę miasta – zaśmiałam się. – Oczywiście zapomniałam telefonu.
- To wszystko wyjaśnia. Damian pewnie wpadł w stan przedzawałowy?
- Nie dziwię mu się. Wiem, że to może dziwne, w końcu mam już te osiemnaście lat, ale on już raz dostał telefon, po którym świat rozpadł się na kawałeczki. Boi się, że dostanie kolejny taki – umilkłam, wpatrując się tępo w ścianę, a moje oczy zaszły wilgocią. – Ta obawa jest w obojgu nas zakorzeniona głęboko, nie da się jej od tak pozbyć.
Kubiak znowu przytulił mnie do siebie, słysząc mój rozedrgany głos. Tym razem mocniej zaciskając ramiona na moim ciele i uspokajająco gładząc moje plecy.
- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Przepraszam – szepnął, ale nie doczekał się odpowiedzi. – Nie myśl o wypadku. Myśl o tych wszystkich chwilach, w których byliście szczęśliwi.

Wróciłam do siebie. Byłam wykończona. Może nie tyle fizycznie, co psychicznie. Moje emocje są jak kolejka górska; kiedy zbyt długo jest za spokojnie, zaczyna się jedno wzniesienie za drugim, a potem szybki spadek w dół. To naprawdę wyczerpujące.
Damian chyba spodziewał się, że nie wrócę tak szybko, bo tylko zerknął, gdy weszłam do salonu. Przyjrzał się uważnie mojej twarzy, dostrzegając zapewne, że nie byłam w humorze. Ale cokolwiek miał do powiedzenia, a już otwierał usta, zrezygnował. Westchnął i wrócił do oglądania filmu, a ja powlokłam się do kuchni, zrobiłam sobie herbatę i zniknęłam w czeluściach swojego pokoju. Marzyłam, by nadszedł już czas treningu. Marzyłam, by zanurzyć się w wodzie i pozwolić wszystkim tym emocjom wypłynąć ze mnie. Szczęśliwie dla mnie – jutro miała być sobota. A w sobotę, jak zwykle, trening. Do głowy wpadła mi również myśl, że może wybrałabym się razem z Idą na zakupy. W końcu obiecałam sobie odświeżenie garderoby, a i na studniówkę muszę mieć się w co obrać. Poszukiwania odpowiedniej sukienki lepiej zacząć wcześniej niż później.


- Nic nie mów. Czuję się tak samo tragicznie, jak wyglądam – wyrzuciłam z siebie, kiedy tylko zajęłam miejsce obok Damiana przy kuchennym stole. Uniósł wysoko brwi, przypatrując mi się uważnie. Pewnie się zastanawiał, dlaczego miałam takie czerwone oczy. I nie. Nie było to spowodowane płaczem. Kichnęłam, jak na zawołanie, potwierdzając tym samym swoje słowa. Westchnęłam ciężko, zanim oczyściłam nos chusteczką higieniczną.
Mogłam sobie pogratulować. Mój wczorajszy spacer pozostawił po sobie pamiątkę w postaci przeziębienia. Ból głowy, z którym się obudziłam, wcale nie zelżał, oczy samoistnie łzawiły, a nos miałam już czerwony od ciągłego wycierania kataru. Przedstawiałam sobą obraz nędzy i rozpaczy. A co najgorsze – w takim stanie mogłam zapomnieć, że Damian wypuści mnie z domu na trening. Zresztą nawet gdyby mnie wypuścił, Konrad nie pozwoliłby mi się zbliżyć do basenu na odległość mniejszą niż trzy metry. Zrezygnowana oparłam głowę na przedramionach złożonych na blacie stołu. Miałam ochotę płakać. Tak bez wyraźnego powodu. Tak po prostu. Ale zanim zaczęłam sobie wypłakiwać oczy, musiałam zadzwonić do trenera i uprzedzić go, że byłam chora. Już sobie wyobrażałam, jak bardzo będzie zadowolony.
- Leż, odpoczywaj, wypij herbatkę z miodkiem i cytrynką, zawołaj kochasia, żeby cię ogrzewał, a treningami się w ogóle nie przejmuj. Należy ci się chwila odpoczynku.
Aż odsunęłam od ucha telefon, patrząc na niego, jakbym pierwszy raz w życiu widziała podobne urządzenie, nie mogąc uwierzyć, że te słowa wyszły z ust Konrada. Jeszcze parę miesięcy temu na podobną wiadomość zareagowałby złością i wyrzutami, że powinnam o siebie dbać, a nie łapać każde możliwe choróbsko. Dlatego ciężko było mi uwierzyć w tę zmianę. Mentalnie przygotowałam się na coś innego.
- Tylko nie przesadź z kochasiem i ogrzewaniem, bo nie mam zamiaru zajmować się niemowlakiem – nie omieszkał dorzucić odrobiny swojego kpiarskiego poczucia humoru.
- Tak, tak, możesz już zakładać specjalne konto na przyszłość dla malucha – zironizowałam. Złe samopoczucie spowodowało mój zły nastrój. A mój zły nastrój objawił się nagłym zanikiem nieśmiałości i chęcią odpyskowania.
- Ale nie licz, że będę ją albo go niańczył w czasie treningów. Od tego ma ojca.
- Spadaj – rzuciłam, kończąc połączenie. Miałam już dość męczących żarcików Konrada, a zszokowane spojrzenie, jakim obrzucił mnie brat, upewniło mnie w przekonaniu, że wyobraził sobie o wiele za dużo i będę się musiała zaraz tłumaczyć. Ale naprawdę nie miałam na to ochoty. Chciałam tylko spać, dlatego zamknęłam oczy…
- Sabina?
…ale nie było mi dane odpocząć.
- Hymm? – mruknęłam tylko, nie otwierając nawet oczu.
- Jadę do Marty zaraz. Poradzisz sobie sama?
- Yhym.
- Weź jakieś tabletki na przeziębienie, czy coś. Po co masz się męczyć.
Po to, by nie niszczyć sobie żołądka miałam odpowiedzieć, ale nie chciało mi się wysilać.
- Yhym.
Nastała cisza, przerywana jedynie krzątaniną Damiana, który najwyraźniej już się zbierał. Te ciche dźwięki trzymały mnie w półświadomości, dlatego doskonale wiedziałam, że zanim mój brat wyszedł, położył na stole obok mnie jakieś tabletki i ciepłą herbatę, a potem pocałował mnie w policzek, co skwitowałam jakimś niezrozumiałym pomrukiem. Wysiliłam się jeszcze na odrobinę uwagi, by upewnić się, że Damian zamknie za sobą drzwi, po czym już bez przeszkód zasnęłam.


Biegłam przed siebie, co sił w nogach. Wiatr smagał moją twarz i plątał włosy, niósł dźwięk mojego śmiechu dalej, żeby wszyscy słyszeli. Nie odwracałam się, nie chcąc stracić przewagi jaką miałam. Usilnie wierzyłam, że tym razem się uda. 
Prawie.
Tata biegł prawie bezszelestnie, trzymając się ciągle za mną. Dopóki przy zejściu na molo, które wyznaczało naszą metę, chwycił mnie w pół nie przerywając biegu, tak, że razem przemierzyliśmy ostatnie kroki. Śmiałam się głośno, kiedy tata podrzucił mnie w górę, jakbym ważyła tyle, co piórko, a potem z powrotem złapał w swoje bezpieczne ramiona. Wtuliłam się w niego, wczepiając swoje małe rączki w jego włosy. Pociągnęłam.
- Ty mały urwisie! – zawołał z udawanym gniewem, po czym zaczął mnie łaskotać. Szamotałam się na wszystkie strony, próbując uniknąć jego dłoni, ale nie miałam zbyt dużego pola do manewru. Musiałam się poddać, by móc złapać oddech. 
- Teraz będziesz grzeczna?
- A dostanę lody? – pokazałam wszystkie swoje ząbki w pięknym uśmiechu.
- Stawiasz twarde warunki, moja panno – zaśmiał się głęboko, ale widziałam w jego oczach zgodę. 
Postawił mnie na ciepłym piasku, a ja rzuciłam się w kierunku mamy, która przyglądała się naszym wyczynom, wylegując się na ręczniku.
- Mamo! Mamo! Idziemy na lody! – krzyczałam, będąc w połowie odległości. Nie przejmowałam się wzrokiem innych plażowiczów, którzy nie ukrywali, że woleliby mieć ciszę i spokój. Ale jako dziecko nie zauważałam tego, zachowując się beztrosko i głośno.
- Damian! Lody! – doskoczyłam do brata, który z uporem próbował zbudować wielki zamek.
- Słyszałem – odpowiedział, zły, bo znowu skruszyła mu się wieża. 
- No chodź! – chwyciłam jego rękę i zaczęłam ciągnąć w kierunku budki z lodami, przy której stał już tata. 
W końcu brat dał się przekonać. Razem puściliśmy się biegiem, ścigając się. Dopadłam do taty jako druga, ale tak bardzo cieszyłam się z lodów, że nie zepsuło to mojego nastroju. 
-Trzymajcie. Tylko nie biegajcie z nimi, bo kolejnych już nie będzie – ostrzegł nas, ale i tak go nie posłuchaliśmy.
- Kto ostatni, ten będzie lizał piasek! – zawołał Damian, wyjątkowo z siebie zadowolony, bo oszukiwał i wystartował wcześniej. Nie spodziewał się jednak, że tata włączy się do zabawy, weźmie mnie na ręce i razem zdołamy go prześcignąć. – To niesprawiedliwe! Nie liczy się!
Chwilę później już nie pamiętał o przegranym wyścigu. Zjadł swoją porcję lodów i wyciągnął gumową piłkę plażową.
- Gramy? 
Wszyscy, nawet mama, zareagowaliśmy z entuzjazmem. Ustawiliśmy się na prowizorycznym boisku do siatkówki, które akurat się zwolniło. Ja z tatą przeciwko Damianowi i mamie. Siły były dość wyrównane. Tata miał dość siły, tak samo Damian, który przecież grał w klubie już od paru ładnych miesięcy, natomiast ja i mama przedstawiałyśmy ten sam, marny poziom. Ale starałyśmy się, jak tylko mogłyśmy. 
Piłka była wysoko w górze. Tata odbił ją równie wysoko, a potem szybko chwycił mnie pod pachy i uniósł na wysokość siatki tak, bym mogła swobodnie przebić piłkę. Wyjątkowo celnie trafiłam w nią swoją małą piąstką i zdobyłam punkt, kiedy piłka wpadła w boisko tuż przed wyciągniętymi rękami Damiana.
- Brawo, Sabinka! Może ciebie też zapiszemy do klubu, co? – zaśmiał się tata, przytulając mnie do siebie. 
Słońce powoli zachodziło. Morze szumiało łagodnie na wietrze. Piasek przyjemnie drapał stopy. Plaża powoli pustoszała. Plażowicze niespiesznie zbierali swoje rzeczy. 
A Wojtaszkowie nadal udawali, że ich gra w siatkówkę zasługuje na uznanie. 


Resztki snu rozmyły się, pozostawiając na mojej twarzy uśmiech. To były dobre czasy, piękne wspomnienia, które na zawsze już będą ze mną. Tęskniłam za nimi.
- Nie śpisz już? – usłyszałam niespodziewanie.
- Michał? Co tu robisz? – zapytałam zaspanym i odrobinę chrapliwym głosem. Gardło bolało mnie okropnie, ale głowa już przynajmniej mniej.
- Spełniam swoją powinność i sprawdzam, czy jeszcze żyjesz - położył rękę na moim czole, zapewne sprawdzając, czy nie mam gorączki. – To się doprawiłaś. I po co ci były długie spacery w bardzo zimne wieczory?
- To był jeden spacer w jeden wieczór – poprawiłam go z uśmiechem.
- W takim razie trzeba być tobą, żeby akurat przez ten jeden spacer zachorować – odparł, podając mi kubek z ciepłą herbatą, który chętnie przyjęłam.
- Wiesz, mnie Konrad nie zabił za to, że zachorowałam, ale nie wydaje mi się, by Lorenzo był tak samo wspaniałomyślny, jeśli ty się rozłożysz.
- W ten subtelny sposób pragniesz mnie wyprosić? – pochylił się nade mną, przez co miałam idealny widok na całą jego twarz.
- Nie śmiałabym – powiedziałam zaczepnie.
- To dobrze – odpowiedział i pocałował mnie w policzek.
Siedzieliśmy w ciszy, oglądając jakiś marny program. Właściwie to Michał oglądał. Ja tylko udawałam, bo nie mogłam na niczym skupić wzroku. W końcu się poddałam i pozwoliłam powiekom opaść. I tak leżałam z zamkniętymi oczami, pozwalając im nieco odpocząć.
- Co ci się śniło? – zapytał Michał niespodziewanie.
- Wakacje – odpowiedziałam z uśmiechem na ustach.
- Wakacje? – zdziwił się.
- Chciałabym pojechać znowu nad morze – szepnęłam.



Ten uśmiech. I'm done.


▪ ▪ ▪

Kursywa to oczywiście sen. Boże, jak ja tęsknię za tymi czasami beztroski, gdy było się dzieckiem... Ostatnio dopada mnie ten stan przedmaturalny. Nie tyle stres egzaminami, co świadomość, że kończą się te dobre czasy. A ja nie chcę :/

Czy my dotrwamy do jakiejś dramy w tej historii?

4 komentarze:

  1. nie!!!!! nie psuj tego <3 uwielbiam czytać to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też sie zastanawiam czy dotrwamy do jakiejś dramy. Bo jak na razie to oprócz wrednej ciotki, przeziębienia i niepewności, co do studniówki, w życiu bohaterów ciągle tylko sielanka. Nie przeszkadza mi to oczywiście, ale mam taką małą chętkę na jakieś komplikacje ;D Zresztą wspominałam już o tym w poprzednich komentarzach ;-)

    Cieszę się, że Michał nie powiedział od razu "oczywiście, że zrezygnuję z meczu na rzecz twojej studniówki", bo dzięki temu możemy poczuć jakąś niepewność i ciekawość co do tego wątku;D Gdyby wszystko szło ładnie i prosto to byłoby nudno, a tak to jest się nad czym zastanawiać.
    Podobał mi się pomysł z tym snem, bo dzięki temu znowu dowiedzieliśmy się czegoś o przeszłości Sabiny. A im więcej wiadomo o bohaterze, tym lepiej ;D
    Jak zwykle czekam na kolejny i pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to się Sabinka doprawiła.. Przynajmniej sobie troszkę odpocznie. :D nie przejmuj się, mnie też dobija fakt, że zbliżająca się matura zakończy pewien etap w moim życiu... Tylko co dalej? Buziaczki! 😘

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tam nadal wierzę, że Michał jakoś wykręci się od tego meczu. To dawne czasy (bo chyba myślę o tym sezonie co trzeba), ale jeśli mnie pamięć nie myli to akcja rozgrywa się mniej więcej wtedy, kiedy Delecta trochę oklapła po tej fali sukcesów (kiedy Miśkin jeszcze grał w Bydgoszczy). Popraw mnie, jeśli jest inaczej, nie sprawdzam tego w zakamarkach internetów :D No ale chodzi mi w tym bezsensownym wywodzie o to, że Delecta chyba nie była aż tak groźnym przeciwnikiem, jak sezon czy dwa wcześniej. Michał w formie jest niezastąpiony, ale takiego gracza warto oszczędzać na mniej wymagających spotkaniach. Mniejsza o to, Kubiak ma iść z Sabiną na studniówkę i tyle :D
    Ten sen (czy tam wspomnienie) był chyba tym fragmentem z tego opowiadania, który jak dotąd podobał mi się najbardziej :) Może po prostu lubię takie klimaty, ale mam wrażenie że językowo ten kawałeczek różni się od pozostałej części tekstu. Może właśnie dlatego, że opisujesz sen (a ja uwielbiam taki styl); chyba że to tylko złudzenie, bo przecież zawsze przyjemnie czyta mi się Twoje teksty :D Ale, wracając. W całości zabrakło mi chyba jedynie liżącego piasek Damianka (bo jednak przegrał zakład) :D Sen jest idealny, naprawdę. Nawet zdanie, które go kończy jest dla mnie w jakiś sposób… hm, no wyjątkowe. Spaja ten sen w jakiś taki cudowny sposób, którego nie potrafię nazwać. Takie urywki mogłabym czytać w nieskończoność.

    OdpowiedzUsuń