Ten tydzień miał zamiar mnie
emocjonalnie wykończyć. Już czułam się, jakby od załamania nerwowego dzieliła
mnie cienka linia, a to jeszcze nie był koniec. Jeszcze miałam cały dzień przed
sobą, a w dwadzieścia cztery godziny mogło się wydarzyć tak wiele, że niemal
traciłam zmysły na samą myśl.
Jeżeli ktoś mnie testował tam na
górze, to lepiej, żeby miał ku temu dobry powód i cudowną przyszłość w zapasie.
Bo jeśli nie, to szybko stanę się bezrobotną ofiarą losu.
Zaczęło się od wezwania na
rozmowę. Od zarządu klubu. Było tak niespodziewane, że nawet nie miałam kiedy
się denerwować tą rozmową. Powinnam była się jej spodziewać, w końcu problem
sama zdołałam zauważyć, nie znałam jednak jego przyczyny, a właśnie ona
stawiała moją karierę w drużynie pod znakiem zapytania.
- Panno Wojtaszek, proszę –
prezes Gorol podniósł się ze swojego miejsca, gdy tylko przekroczyłam prób jego
gabinetu, witając mnie z miłym uśmiechem i wskazując miejsce naprzeciwko jego
biurka.
To pierwszy raz, kiedy miałam
przyjemność z nim rozmawiać. Jako że dopiero niedawno objął stanowisko prezesa
zarządu, nie do końca wiedziałam, czego się po nim spodziewać. W ogóle byłam
nieświadoma, dlaczego mnie do siebie wezwał, podejrzewałam jednak, że nie po
to, by sobie poplotkować.
- Dziękuję – odpowiedziałam,
zajmując wskazane miejsce.
Nie bardzo wiedząc, co dalej,
podniosłam wzrok na prezesa, który już przyglądał mi się z ciekawością. Widząc,
że ma moją uwagę, nie czekał dłużej, by zacząć, co przyjęłam z ulgą. Gierki
psychologiczne nie były moją mocną stroną.
- Pracuje pani jako fizjoterapeutka
juniorskiej drużyny już drugi sezon, prawda?
- Zgadza się – odparłam,
zaczynając zastanawiać się intensywnie, w jakim kierunku zmierza.
- Zespół nie zmienił się bardzo w
ciągu tych dwóch sezonów, można powiedzieć, że właściwie pozostał w tym samym
składzie.
- Tak – zgodziłam się,
przytakując jednocześnie głową.
- Jak ocenia pani swoją
współpracę z chłopakami?
Początkowo zupełnie neutralne
spojrzenie, jakim mnie raczył, zmieniło się w dużo bardziej wnikliwe, kiedy
zadał to pytanie. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co tutaj chodzi.
- Jak pan wspomniał, pracujemy w
niezmienionym składzie drugi sezon, więc zdążyliśmy się poznać i zgrać. Na tym
etapie nie zastrzeżeń ani do chłopaków, ani do naszej współpracy.
Skinął głową, przyjmując moją odpowiedź.
Rozluźniłabym się, gdyby nie to, że odchrząknął i przyjął bardziej stanowczą
postawę. To nigdy nie świadczyło dobrze.
- Powiem wprost. Rozmawiałem z
całą drużyną juniorów i żaden z siatkarzy nie powiedział złego słowa ani na
panią, ani na pani pracę. Wszyscy zgodzili się, że jest pani kompetentną osobą
i rzetelnie wykonuje swoją pracę. Jednak, kiedy zapytałem, do którego
fizjoterapeuty udali się po ostatnim treningu, tylko kilkoro z nich wskazało
panią. Czy wie pani, dlaczego?
Teraz, kiedy o tym wspomniał,
przypomniałam sobie, że sama zwróciłam na to uwagę jakiś czas temu. Z tygodnia
na tydzień coraz szybciej zamykałam swój gabinet i nie miało to nic wspólnego z
tempem mojej pracy. Raczej z coraz mniejszą kolejką pod moimi drzwiami. I tak,
zastanawiałam się, co jest tego powodem, ale nigdy nie doszłam do niczego
sensownego. Nikt też nie zgłaszał pretensji, więc żyłam w przekonaniu, że
wszystko było w porządku.
Jak widać, przekonanie to było
błędne.
Pokręciłam głową w odpowiedzi na
wcześniejsze pytanie.
- Część drużyny czuje skrępowanie,
kiedy to pani wykonuje masaże. Oboje wiemy, co to znaczy.
To znaczyło tyle, że moje dni w
jastrzębskim były policzone.
- Chcę, żeby była pani świadoma,
że żaden z nich nie miał zastrzeżeń co do pani profesjonalizmu. I ja również
takich zastrzeżeń nie mam, jednak muszę zareagować w sytuacji, w której jeden z
fizjoterapeutów ma coraz mniej pracy, a drugi coraz więcej.
Paweł nic mi nie wspomniał o tym,
że moi chłopacy przychodzą do niego po treningach. Nie zająknął się słowem, a
może wtedy miałabym szansę jakoś zareagować, zdusić problem w zarodku, zanim
dotarł do samej góry. A może to było tylko pobożne życzenie. Bo co mogłam
zrobić w tak delikatnej sytuacji?
Prezes kilkukrotnie podkreślił
jeszcze, że uważa mnie za kompetentną i profesjonalną fizjoterapeutkę, ale
jasno dał mi do zrozumienia, że po sezonie nie będzie tu dla mnie miejsca. Moja
umowa i tak wygasała, a ja nie byłam pewna, czy zdecyduję się ją przedłużyć,
jednak nie spodziewałam się, że zostanę odesłana z kwitkiem.
Przynajmniej miałam jasność. I
mogłam już zacząć rozglądać się za inną posadą.
Plusy całej sytuacji na tym się
kończyły, tak samo jak mój dobry humor i nadzieje, że przetrwam ten tydzień
szybko i bezboleśnie.
Na pożegnanie z Kubą byłam równie
nieprzygotowana.
Zadzwonił do mnie, zaprosił do
siebie, ugościł kubkiem zielonej herbaty, a następnie spuścił na mnie bombę,
mówiąc, że jeszcze tego samego wieczora żegna się z Żorami i Jastrzębskim
Węglem. Dopiero wtedy zauważyłam stojącą w salonie walizkę i torbę sportową.
Kuba był gotowy pożegnać się i zostawić ten etap życia za sobą i zacząć od
nowa. W Gdańsku. W Treflu.
Miałam na końcu języka pytanie,
czy naprawdę koniecznie musi uciekać na drugi koniec Polski. Powstrzymałam się
jednak, widząc z jaką nadzieją Kuba mówi o swojej nowej drużynie i jak bardzo
zależy mu na tym, by zaliczyć udany start. Nie zamierzałam mu nic z tego
odbierać.
Ciężko było mi sobie wyobrazić
drużynę jastrzębskiego bez Kuby. Albo Kubę w barwach trefla. Brzmiało to dla
mnie niemal surrealistycznie. Niemal tak samo, jak gdyby ktoś powiedział mi
sześć lat temu, że Michał będzie grał w pierwszoligowym Bielsku. A jednak.
Zmiany były dobre. Zmiany były
potrzebne, dlatego pożegnałam się z Kubą, szczerze życząc mu powodzenia w nowym
klubie i obiecując, że spotkamy się na którymś z meczów. Dałam mu kopniaka na
szczęście, zanim wyszłam, a potem przytuliłam mocno i nie potrafiłam puścić,
wiedząc, że teraz będzie dzielić nas cała Polska.
Jeszcze jedna myśl chodziła mi po
głowie. Chciałam zapytać Kubę, czy miał coś wspólnego z odejściem prezesa
Grodeckiego. Zarzekał się, że nikomu nie powie o sytuacji z jego córką, że nie
chce nikomu robić problemów, chociaż Zuza nie miała skrupułów i prawie
zgotowała mu rozwiązanie kontraktu. Transfer Kuby i odejście Grodeckiego
zbiegły się w czasie. Mógł to być zupełny przypadek, ale osobiście wolałabym
wersję, w której ktoś z rodziny Grodeckich ponosi konsekwencje za czyny córki
prezesa. Byłego prezesa. Nie miałam jednak sumienia, by o to pytać. Teraz nie
miało to już wielkiego znaczenia, a jedynie zaspokoiłoby moją ciekawość.
Ta ciekawość mnie kiedyś zgubi.
- Pozdrów ode mnie Grzyba, niech
sobie nie myśli, że zapomniałam, że obiecał mi wakacje nad morzem –
powiedziałam jeszcze, próbując zapanować nad zdradzieckimi łzami.
- Przekażę – zaśmiał się Kuba,
posyłając mi szczery uśmiech.
Odpowiedziałam tym samym i w
końcu wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną z cichym kliknięciem. Westchnęłam
głęboko, wiedząc, że coś się właśnie skończyło. Poczułam się niemal samotna.
Wszyscy moi przyjaciele opuszczali Żory i tylko ja nadal uparcie trzymałam się
tego miejsca.
Ale chyba również nie na długo.
Dorosłe życie, co? Mimo że w
świetle prawa stałam się dorosła już jakiś czasu temu, dopiero zaczynałam
odczuwać, co to tak naprawdę znaczy. Decyzje. Wyzwania. Ryzyko. I żadnej
instrukcji, zero podpowiedzi.
Jeśli wspinanie się po schodach
mogłoby symbolizować życie, to ja czułam się, jakby ktoś mi usuwał kolejne
stopnie na sekundę przed tym, zanim postawię na nich stopę. Ledwo utrzymywałam
równowagę, a za każdym razem, kiedy odzyskiwałam balans, sytuacja się
powtarzała.
Nie chciałam się zatrzymywać i
tracić całego rozpędu, z jakim parłam naprzód. Jedyną opcją wydawało się nabrać
jeszcze większego rozpędu i przeskoczyć kilka schodków, zostawiając
niebezpieczeństwo w tyle. Tylko jak tego dokonać w prawdziwym życiu, które z
klatką schodową miało znacznie mniej wspólnego?
Odkąd zaliczałam potknięcie za
potknięciem, nie byłam w stanie na to pytanie odpowiedzieć.
Mój osobisty pech postanowił
podręczyć także drugiego przedstawiciela Wojtaszków. Oglądanie kontuzji brata
na ekranie telewizora jest sto razy gorsze niż oglądanie jej z trybun.
Zamarłam, wgapiając się w ekran i próbując rozszyfrować wielkość obrażeń po
samej minie Damiana, zanim realizator stwierdzi, że kieruje uwagę na kibiców
wypełniających halę. Nie żeby mi się to udało. Ale powtórka akcji w zwolnionym
tempie i pokazanie dokładnego momentu kontuzji nie nastawiały mnie zbyt
optymistycznie.
Chciałam od razu chwycić za
słuchawkę, ale nie było sensu do niego teraz dzwonić. Do Marty tym bardziej.
Chwilowo mogłam tylko siedzieć z pilotem w jednej ręce i telefonem w drugiej,
nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić i jak pomóc Damianowi na odległość.
Po kolejnej minucie stało się
jasne, że Damian dalej nie zagra. Koledzy pomogli go znieść poza boisko.
Widziałam grymas bólu na jego twarzy i sama się skrzywiłam, niemal odczuwając
jego ból. Zbyt wiele razy towarzyszyłam Damianowi w szpitalu po doznanych
kontuzjach, by łudzić się, że w najbliższym czasie spojrzy na telefon. Marta
pewnie też będzie zbyt przejęta, by zajmować się telefonem, ale wysłałam jej
wiadomość, żeby dała mi znać co i jak, kiedy już będą wiedzieć.
Skręcenie stawu kolanowego w
stopniu niewielkim. Tak brzmiała diagnoza po kilkunastu godzinach w szpitalu.
Damian będzie musiał pauzować przez jakiś czas, ale do żadnych poważnych
uszkodzeń nie doszło, za co powinien dziękować niebiosom, bo naprawdę
spodziewałam się gorszego urazu. Damian pewnie trochę przyaktorzył, kiedy
znosili go z boiska. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby okazało się to prawdą. Najważniejsze
i tak było to, że dwa lub trzy tygodnie i Damian z powrotem znajdzie się na
boisku. Ale co ja się strachu przez niego najadłam, to moje.
Parszywego tygodnia ciąg dalszy
trwał. Wystarczyło pójść do pracy, by przypomnieć sobie, że zostało mi jeszcze
kilka tygodni tutaj, zanim zastąpią mnie jakimś facetem, który wydawał się
bardziej odpowiedni na fizjoterapeutę młodzieży. W dalszym ciągu reagowałam z
niewypowiedzianą irytacją, ale nie zamierzałam walczyć o tę posadę. Priorytetem
było dobro zespołu, a ja i tak nie wiązałam swojej przyszłości z jastrzębskim.
Zbyt długo trwałam w miejscu.
- Sabina!
Zatrzymałam się w pół kroku,
słysząc za sobą wołanie trenera Kubiaka. Nasze kontakty od czasu odejścia
Michały były raczej sporadyczne i dotyczyły tylko pracy. Było mi to całkiem na
rękę, bo chociaż raz nie musiałam się wciskać pomiędzy dwie strony konfliktu.
Chciałam, żeby tak pozostało, ale widocznie miałam zbyt wygórowane oczekiwania.
Poczekałam, że Kubiak senior się
ze mną zrówna, po czym spojrzałam na niego wyczekująco, nie mając czasu na
pogawędki, gdy za moment pod moim gabinetem utworzy się kolejka. Mała, bo mała,
ale dopóki ktoś przychodził do mnie, zawsze mu pomogę.
Trener chwilę zwlekał, jakby
zastanawiał się, czy pytać, czy jednak olać sprawę na kolejny tydzień. To nie
był pierwszy raz, kiedy trener się do mnie zwracał, zawsze jednak w ostatniej
sekundzie rezygnował z pytania o Michała i zasłaniał się jakimiś banalnymi
sprawami związanymi z pracą.
Tym razem jednak mnie zaskoczył i
faktycznie to z siebie wykrztusił.
- Rozmawiałaś ostatnio z
Michałem?
Wydawał się odrobinę zakłopotany.
Na tyle, na ile mógłby być zakłopotany Jarosław Kubiak. Gołym okiem widziałam,
że ta cisza na froncie ojciec-syn mu doskwierała i po tych kilku tygodniach w
końcu był gotów się poddać i wykonać pierwszy krok. I to do niego należał ruch.
Michał nie miał najmniejszego powodu, by jako pierwszy wyciągnąć do ojca dłoń,
kiedy jedynym jego przewinieniem było walczenie o swoją karierę.
- Byłam u niego w weekend –
odpowiedziałam krótko.
- Jak mu tam idzie?
Westchnęłam. Kubiak senior chciał
po prostu wiedzieć, jak trzymał się jego syn, ale ja nie byłam najlepszym
pośrednikiem w tym momencie. I jak wspomniałam wcześniej – w tę konkretną sytuację
nie chciałam się angażować.
- To Michał. Dobrze pan wie, że
nawet, gdyby mu nie szło, to zacisnąłby zęby i starał się bardziej –
powiedziałam w końcu wymijająco. – Najlepiej będzie, jeśli to do niego pan
zadzwoni i to jego zapyta.
Nie trzeba było być wielkim
obserwatorem, żeby zauważyć, że nie przypadła mu do gustu moja sugestia.
- Odbierze – zapewniłam. – Jutro ma
mecz – dodałam jeszcze, wycofując się powolnym krokiem.
- Okej, dzięki, Sabina.
Skinęłam mu głową i ruszyłam
żywym krokiem w stronę swojego gabinetu, gdzie czekały na mnie obowiązki.
Piątek przywitał mnie bolącym
gardłem i cieknącym nosem. Rzuciłam się z jękiem na poduszkę zaraz po
przebudzeniu, czując w kościach, że będzie tylko gorzej. Nie miałam siły się
podnieść z łóżka. Kusiło mnie, by zadzwonić do pracy i oznajmić, że nie dam rady
dzisiaj się pojawić. To byłby pierwszy raz w mojej historii, by wziąć wolny
dzień na żądanie, a nie z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem.
Znałam siebie na tyle, by
wiedzieć, że chociaż teraz perspektywa zostania w domu i grzania się w łóżku z
herbatą z miodem i cytryną brzmiała więcej niż kusząco, po godzinie dopadłyby
mnie wyrzuty sumienia, że zostawiłam chłopaków w dniu meczu, że nie było mnie z
nimi podczas meczu. Westchnęłam przeciągle i odrzuciłam kołdrę, nienawidząc
przesadnie rozsądnej wersji mnie.
Gdybym tylko potrafiła czasem
wyłączyć nadmierne myślenie, życie byłoby piękniejsze.
Godzinę później opuszczałam
mieszkanie, patrząc jeszcze tęsknym wzrokiem w kierunku salonu, sofy, kocyka i
telewizora. Nie byłam w najlepszej formie. Zwykle swój normalny stan
odzyskiwałam tylko wtedy, kiedy byłam u Michała, ale w ten weekend nie było na
to szans. Świadomość, że będę musiała czekać kolejny tydzień, by go zobaczyć,
by w końcu odetchnąć…
Nie miałam pewności, czy tyle
wytrzymam.
Wszyscy schodzili mi z drogi.
Wystarczyło jedno spojrzenie na mój zaczerwieniony nos i opuchnięte oczy, by
zrozumieli, że dopadło mnie choróbsko. Może mój parszywy humor tłumaczyli sobie
tym samym, ale nie miałam ochoty z nikim rozmawiać i się dowiedzieć.
Dopiero przygotowując chłopaków
do meczu, poczułam się trochę bardziej sobą. Uśmiechałam się lekko, słysząc ich
przekomarzanie się i hartowanie ducha drużyny przed meczem. Tego na pewno
będzie mi brakować. Faktycznie się z nimi zżyłam przez te dwa lata.
- Wszystko w porządku?
Wojtek patrzył na mnie
zatroskanym wzrokiem, od którego zrobiło mi się jakoś tak cieplej na sercu.
Miałam wrażenie, że Wojtek wziął sobie za punkt honoru, żeby dbać o mnie po
wyjeździe Michała.
- Tak, jest dobrze – zapewniłam go
z lekkim uśmiechem na ustach.
- Nie wyglądasz – skwitował.
Uniosłam brwi w górę, bardziej
rozbawiona jego słowami niż urażona. Wojtek wyglądał na zakłopotanego swoimi
słowami, co sprawiło, że się roześmiałam.
- Jestem zmęczona i trochę
przeziębiona. Nic czego herbata i odpoczynek nie załatwią.
Skinął głową, przerzucając swoją
uwagę z powrotem na drużynę, by odpowiednio nastawić się przed wyjściem na
boisko, co miało nastąpić za kilka minut. Westchnęłam, wychodząc z szatni, by
skomplementować swój podręczny bagaż i również nastawić się na następne
godziny, które były kluczowe dla całej drużyny.
Zaczęły się mecze o wysoką
stawkę. Sezon bardzo szybko zbliżał się do końca, co nie napawało mnie wcale
radością. Za to szczery uśmiech na mojej twarzy wywołała wygrana chłopaków,
którzy coraz bardziej się rozpędzali i teraz ktokolwiek stanie na ich drodze,
musi mieć się na baczności.
Kiedy wychodziłam z jastrzębskiej
hali na parking, marzyłam tylko o jakimś ciepłym posiłku, herbacie i świętym
spokoju. Ale byłam bardziej niż zadowolona tym, co zastałam na miejscu.
Michał. I stół zastawiony dla
dwojga. Ze świeczkami i kwiatami.
Łzy zalśniły mi w oczach, kiedy
zamykałam za sobą drzwi mieszkania. Później potrzebowałam tylko sekundy, by
znaleźć się w ramionach Michała, wtulając twarz w zgięcie jego szyi i wdychając
jego znajomy, kojący zapach.
Dom.
- Jesteś – szepnęłam, ściskając
go jeszcze mocniej.
>< ><
Trochę minęło, ale mam nadzieję, że nadal ktoś tutaj zagląda.
Nareszcie jest ��
OdpowiedzUsuńNareszcie ♥♥♥
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przez przypadek, od wczoraj przeczytałam obie części. Czekam z niecierpliwością na dalsze losy <3
OdpowiedzUsuńczy coś nowego będzie się jeszcze pojawiać? czekamy....:)
OdpowiedzUsuńBędzie, będzie. Tyle lat spędziłam nad SD, że serce by mi pękło, jakbym je zostawiła niedokończone. Mam trochę pisarską zwiechę, ale kończę już rozdział i będzie niedługo 😊
Usuń