26 listopada 2017

Epilog

Czas… nie miał znaczenia. Pustym wzrokiem wpatrywałam się przed siebie. Nie płakałam. Nie myślałam. Tylko klęczałam na podłodze. W tym samym miejscu, w jakim upadłam, kiedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Gdyby ktokolwiek próbował wtedy zwrócić na siebie moją uwagę, nie udałoby mu się to. Bo byłam tylko ja. I mój świat, który groził zawaleniem.
- Sabina…
Słyszałam głos brata. Słyszałam jego kroki na drewnianych panelach, słyszałam jego urywany oddech, który pewnie pojawił się po tym, jak przeskakiwał po trzy schodki, by dostać się do mieszkania jak najszybciej. Słyszałam to wszystko, ale nie potrafiłam zareagować. Byłam całkowicie bezsilna.
Damian opadł na podłogę obok mnie i przygarnął mnie do swojej piersi, otaczając ramionami i przyciskając mocno do siebie. Wtuliłam policzek w jego pierś, próbując w jakiś sposób pożyczyć nieco jego sił, otulić się jego ciepłem, by zimno, jakie czułam, nie przedostało się do serca. Próbowałam to wszystko przełknąć, zepchnąć na drugi plan tak, by nadal żyć mimo wszystko. Ale nie potrafiłam. W tamtym momencie mogłam myśleć jedynie o tym, że Michał był gdzieś tam, najpewniej na komisariacie policji albo już w tymczasowym więzieniu, że był tam sam wściekły na siebie, na Bartmana, obwiniający się o wszystko, cierpiący… To było dla mnie za wiele.
Łza spłynęła po moim policzki, a za nią toczyły się następne. Wypływały nieprzerwanym strumieniem, zamazując mi całkowicie widok. Gardło zacisnęło się. Oddech zmienił się w spazmatyczne wdechy, które ledwo tłoczyły tlen do moich płuc. Zacisnęłam rozpaczliwie place na materiale bluzy Damiana i jęknęłam żałośnie. Potem sama nie wiedziałam, co się ze mną działo. Nie liczyłam, ile łez wylałam. W końcu ich zabrakło. Oczy pozostały zaczerwienione i palące, ale policzki wyschły. Damian podniósł mnie z podłogi i posadził na kanapie, zostawiając mnie na chwilę samą. W tym czasie skuliłam się w kłębek i schowałam twarz w oparciu. Kiedy wrócił, stanowczo odwrócił mnie w swoją stronę i włożył w moje ręce kubek z wodą.
- Pij – polecił, a ja posłuchałam.
Cieszyłam się, że mogłam zdać się na niego, że nie musiałam myśleć o tak prozaicznych rzeczach, jak uzupełnienie płynów, by się nie odwodnić.
Do łóżka również mnie zaniósł. Położył mnie, okrył kołdrą… A potem westchnął głęboko, rozdzierająco. Ostatni raz widział mnie taką po śmierci rodziców. Wtedy jakoś się pozbierałam, ale czy teraz też tak będzie? Czy dam radę się podnieść na nogi, skoro w tym momencie nie miałam na tyle siły, by chociażby skinąć palcem?
Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, co będzie jutro, co będzie za miesiąc. Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, jak będzie wyglądać teraz moje życie. Nic nie wiedziałam. Bo wokół mnie była tylko czerń.

*

Łóżko nie było wygodne. Sen nie przynosił ukojenia. Czas wcale się nie zatrzymał. A ja nie rozpadłam się na milion kawałeczków, które umożliwiłyby mi wieczne zapomnienie. Nadal byłam sobą. Nadal miałam swoje obowiązki. Nadal się uczyłam i przygotowywałam do matury. Nadal musiałam chodzić do szkoły. Nadal żyłam.
Na przekór wszystkiemu w poniedziałkowy ranek niebo napawało błękitem, a promienie słońca koiły swym ciepłem. Ale tylko tych, którzy potrafili to dostrzec. Dla mnie świat był szary. Szare były ubrania, w jakie się rano ubrałam. Szare były pomidory, jakie kładłam na kanapki. Szary płaszcz, szare buty, szare chodniki i szare ściany budynków. Nic się nie wyróżniało. Wszystko straciło znaczenie.
Próbowałam wtopić się w tłum licealistów, przechadzających się po korytarzach. Chyba mi się to udało, bo nikt mnie nie zaczepiał. Stałam sama, pozwalając, by wszyscy mnie mijali. Było w tym coś przytłaczającego. Bo chociaż ja nie chciałam z nikim rozmawiać, to w takim samym stopniu nikt nie chciał rozmawiać ze mną. Uśmiechnęłam się cierpko na tę myśl, zastanawiając się, dlaczego niby chcieli ze mną rozmawiać. Nie miałam tutaj wielu znajomych.
Ida zasłoniła mi widok na cały korytarz, stając naprzeciwko mnie. Specjalnie unikałam jej spojrzenia, bo nie chciałam sprawdzać, co w nim zobaczę. Gdyby była tam litość, współczucie, czy obawa, chyba zaczęłabym krzyczeć. Ale kiedy w końcu zmusiła mnie do uniesienia wzroku, dojrzałam tylko  złość, której w ogóle nie rozumiałam.
- Jako twoja przyjaciółka nie zasługuję już nawet na zwykłe ‘cześć’? – zapytała z wyrzutem.
- Cześć – mruknęłam pod nosem od niechcenia.
Ida nie ciągnęła mnie za język. Chyba rozumiała moją chęć pozostania w samotności i pozwoliła mi się w niej zanurzyć. Nie rozmawiałyśmy w czasie lekcji. Na przerwie usiadłyśmy obok siebie, ale również niewiele się odzywałyśmy. Mnie cisza nie przeszkadzała, a jeśli Ida odczuwała ją inaczej, to nie skarżyła się. I mimo całego naszego milczenia, cieszyłam się, że była obok. Dzięki temu wiedziałam, że zawsze mogę się do niej odezwać i zostanę wysłuchana. Wiedziałam, że czekała, aż zrobię ten pierwszy krok i zacznę rozmowę, by mogła mnie wesprzeć. Ale już mnie wspierała. Samą swoją obecnością. Tym, że była obok i mogłam na nią liczyć.

*

Na basen weszłam zdecydowanie przed czasem. Nie tracąc czasu na rozgrzewkę, wskoczyłam do wody. Przez chwilę czułam niewyobrażalne zimno, ale potem się przyzwyczaiłam. Albo po prostu przestałam o tym myśleć. Pływałam wolnym tempem, nie chcąc nabawić się jakiejś kontuzji. Nie wiedziałam, w którym momencie Konrad wynurzył się ze swojego kantorka, ale zauważyłam go, stojącego przy brzegu. Chyba nad czymś usilnie rozmyślał, bo nad jego brwiami pojawiła się zmarszczka. Jeśli szykował się do rozmowy ze mną, to wolałam nadal udawać, że go nie dostrzegam.
Nie potrzebowałam rozmowy. Na ten moment potrzebowałam jedynie samotności i odrobiny wytchnienia, jaką jedynie basen mógł mi zapewnić. Rozmowa zeszła na dalszy plan. Bo o czym miałam rozmawiać? O niesprawiedliwości świata? Na tym temacie można sobie język strzępić i strzępić, a i tak nie dojdzie się do niczego. O moich uczuciach? Poza rozpaczliwą pustką, tęsknotą i rosnącą nienawiścią do Bartmana nie było nic, a z tym, co było, potrafiłam sobie poradzić. Lepiej lub gorzej, ale potrafiłam. O Michale? O nim wolałam nie rozmawiać. Nie byłam gotowa, by dopuścić do siebie wszystkie szczęśliwe wspomnienia z nim w roli głównej, kiedy nadal nie mogłam uwierzyć, że dzisiejszego wieczora go nie zobaczę, nie przytulę się do niego i nie usłyszę, że mnie kochał.
Rozmowa nie była mi potrzebna.
Jednak powietrze było. Nie mogłam dłużej ignorować palących i domagających się tlenu płuc. Wynurzyłam się z wody i oparłam o brzeg basenu. Podziwiałam wzorki na płytkach, którymi była wyłożona podłoga, nie patrząc w stronę trenera. Chociaż i tak wiedziałam, że zbliżał się do mnie. W końcu w zasięgu moich oczu pojawiły się jego sportowe buty. Zwlekałam najdłużej jak tylko mogłam z podniesieniem wzroku, ale ostatecznie i tak to zrobiłam.
Nie bardzo wiedziałam, czego ode mnie chciał. Stał z rękami założonymi na piersi i wpatrywał się we mnie wyczekująco. Uniosłam brwi w górę, ale nic tym nie wskórałam.
- Co?
- Co tutaj robisz?
Spojrzałam na niego, jakby urwał się z kosmosu. Pytał mnie, co tutaj robiłam? Przecież to chyba jasne, że pływałam. Tak, jak to robiłam na każdym treningu.
- Przecież powiedziałam ci, że będę dalej chodziła na treningi.
Uśmiechnął się kpiąco.
- Tak, ale dzisiaj nie mamy treningu.
I miał rację. Był poniedziałek. Treningi przez cały rok miałam we wtorki, czwartki i soboty. Jedynie przed zawodami były częściej. Przez cały dzień nawet nie przyszło mi do głowy, że dzisiaj mogłabym nie wejść do basenu. Mój kalendarz mnie zawiódł, kompletnie pomieszały mi się dni.
Nieco się spłoszyłam i nie bardzo wiedziałam, co teraz ze sobą zrobić. Wyjść? Zostać? Obrócić wszystko w żart?
- Sabina – Konrad przykucnął, by móc spojrzeć mi w oczy z równego poziomu. Nie chciałam na niego patrzeć. Oparłam głowę na przedramionach, mając nadzieję, że trener da sobie spokój.
- Nie chowaj się przed ludźmi, którzy z całych sił chcą ci pomóc. Ida się o ciebie martwi. Twój brat prawie wyszedł ze skóry, kiedy nie wróciłaś ze szkoły o zwykłej porze. A ja nie zamierzam patrzeć, jak się dołujesz.
Nie odpowiedziałam. Zrobiło mi się głupio, że przeze mnie Damian znowu się zamartwiał. Tylko jedno mi nie pasowało. Skąd Konrad niby to wiedział? Uniosłam głowę i wpatrywałam się w niego podejrzliwie, ale nie zareagował na to w żaden sposób. Nie zmieszał się. Nie zaczął wyjaśniać. Choć bardzo dobrze wiedział, o co mi chodziło. Zamiast tego się uśmiechał.
- Nareszcie jakiś błysk życia w twoich oczach – powiedział, mrugając do mnie, po czym wyprostował się i spojrzał na mnie z góry. – Na co czekasz? Pływaj, a nie się obijaj!
I ruszył wzdłuż basenu, mrucząc pod nosem różne, niekoniecznie wychowawcze epitety pod adresem opieprzających się kobiet. Uśmiechnęłam się odrobinę, patrząc za nim. Tego właśnie potrzebowałam. Normalności. Dlaczego jedynie on to widział?

*

Nikt i nic nie mogło powstrzymać mnie od pojechania do sądu, nawet jeśli nie byłam świadkiem w sprawie. Musiałam go zobaczyć, musiałam. Nadal nie potrafiłam uwierzyć, że to wszystko było prawdą. Ciągle miałam nadzieję, że to tylko sen, a ja niedługo się obudzę i będę mogła odetchnąć pełną piersią, wiedząc, że to jedynie chory wymysł mojego umysłu. Ale nie budziłam się. A koszmar pogarszał się z każdą mijającą minutą.
Siedziałam na twardym krześle, opierając głowę o ścianę i czekałam. Czekałam na koniec całej tej farsy, mając nadzieję, że życie chociaż raz mi odpuści. Czekałam na werdykt sądu. Czekałam aż ktoś mi powie, że już wszystko jest dobrze. Ale nikt taki się nie znalazł. Zamiast tego drewniane drzwi się otworzyły, a ze środka zaczęli wychodzić ludzie, w tym także Damian, który od razu do mnie podszedł. Wpatrywałam się w niego z nadzieją, ale jego oczy powiedziały mi wszystko. Łzy samoistnie znalazły drogę w dół. Brat przytulił mnie do siebie rozpaczliwie, a ja zdałam sobie sprawę, że dla niego też było to okropnie bolesne. W końcu tracił przyjaciela.
- Ile? – zapytałam słabo.
- Pięć lat.
Zacisnęłam oczy. Pięć lat. Sześćdziesiąt miesięcy. Tysiąc osiemset dwadzieścia sześć dni. Niewyobrażalne liczby. Niewyobrażalny czas i niewyobrażalne zmiany, jakie przez te pięć lat w nas wszystkich zajdą.
Spojrzałam ponad ramieniem brata na wyjście. Spojrzałam tam akurat w momencie, w którym przechodził przez nie Bartman. Na jego widok poczułam nagłą i oszałamiającą wściekłość. Miałam ochotę podejść do niego i ponownie uderzyć go w twarz. Pozwolić mu patrzeć na łzy w moich oczach, pokazać mu, jak bardzo cierpiałam przez jego niewyparzoną gębę. Ale Damian w porę się zorientował i mnie przytrzymał. Byłam mu za to wdzięczna, bo nie chciałam robić sceny na środku sądu w obecności policjantów, prokuratorów i sędziów. Więc patrzyłam mu prosto w oczy, a on patrzył w moje. Wiedział bardzo dobrze, jaką nienawiścią go w tamtej chwili darzyłam. Opuścił głowę, jakby go przytłoczyła.
Jeżeli dopiero teraz dochodziły do niego konsekwencje jego czynów, to mogłam mu jedynie pogratulować refleksu.
Tylko, że Bartman całkowicie stracił na znaczeniu, kiedy zauważyłam jego.
Szedł spokojnie, krok za krokiem. Nie rozglądał się. Wiedział, że teraz już nikt nie był w stanie mu pomóc. Ręce miał schowane za plecami i byłam pewna, że kajdanki tkwiły na jego nadgarstkach. Za nim szło dwóch policjantów. Patrzyli na swojego więźnia, kontrolując jego ruchy, gotowi, by go w razie czego spacyfikować. Ale to zupełnie nie było potrzebne. Bo na pozór Michał był całkowicie spokojny.
Prawie zniknął za rogiem. Prawie. Bo w ostatniej chwili zatrzymał się i spojrzał w bok. Prosto na mnie. Prosto w moje oczy. I mimo odległości, widziałam w jego oczach tak wiele…
Widziałam ból. Cierpiał, bo wiedział, co teraz go czeka. Wiedział, że pobyt w więzieniu coś w nim złamie. Wiedział, że już nigdy nie będzie taki sam.
Widziałam błaganie. Zupełnie bez słów prosił mnie, bym wybaczyła mu, że mnie nie posłuchał. Że moje słowa w tamtej chwili nie zdołały się przebić przez gruby mur nienawiści do Bartmana, jaki wznosił przez lata.
Widziałam rozczarowanie. Rozczarowanie samym sobą, bo przecież ja w niego wierzyłam. Tak bardzo wierzyłam, że zdoła się wznieść ponad to. A on w to uwierzył. I rozczarował nie tylko mnie, ale też i siebie.
Widziałam wściekłość. Głęboką, niczym niestłumioną, skierowaną w stronę Bartmana. Bo to przez niego. Bo były przyjaciel zrobił wszystko, by wgnieść Michała w ziemię jak robaka. I udało mu się to.
Widziałam zagubienie. Bo nie miał pojęcia, co zrobić. Nie wiedział, co go czeka. Nie wiedział, czy uda mu się to znieść. Nie wiedział, zupełnie nic, bo świat, jaki dotychczas znał, zniknął mu sprzed oczu.
Widziałam beznadzieję. Bo on wiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, że kiedy te pięć lat minie, on nie zacznie z tego samego miejsca, w którym teraz skończył. Zostanie bez niczego, bez nadziei na jakikolwiek powrót do tego, co kochał.
Widziałam pustkę.
Ale również miłość.
A co widział on w moich oczach?
Być może nic, bo wszystko przysłoniły gorzkie łzy.
Ale jeśli było inaczej, jeśli mógł coś dostrzec…
Zobaczył miłość. Bo cokolwiek by się nie stało, ja zawsze będę go kochać. Kochałam go zanim byliśmy razem. Kochałam go, gdy byliśmy parą. Kochałam go wtedy, kiedy nasz związek przestał istnieć. Kochałam go teraz, kiedy ze skutymi rękami opuszczał gmach sądu. Kochałam go w każdej sekundzie swojego życia, z każdym oddechem coraz mocniej.
Zobaczył wiarę. Bo wierzyłam, że była jeszcze dla niego nadzieja. Wierzyłam, że jego historia nie może się tak skończyć. Wierzyłam, że się z tego podniesie. Bo Bartman wdeptał go w ziemię, ale zapomniał przekręcić buta.
Zobaczył również przebaczenie. Bo kiedy mnie czymś ranił, robił to dla mojego dobra. Bo kiedy mnie zawodził, potrafił przyznać się do błędu i przeprosić. Bo kiedy go potrzebowałam, zawsze był obok.
Być może patrzyliśmy sobie w oczy przez ułamek sekundy. Być może były to całe godziny. Nie wiedziałam. Ale byłam pewna, że ta chwila, ten moment, te emocje, to spojrzenie zostaną ze mną na zawsze.
Bo tam, gdzie widzimy koniec, zwykle chowa się również początek.




 / / /


Zaskoczeni? Nie zaskoczeni? ;)
Dziękuję z całego serca tym, którzy wytrwali ze mną do końca, bo wiem, że było ciężko. Doceniam to i mam nadzieję, że macie siłę na więcej i zostaniecie nieco dłużej.
Niedługo dodam informacje o tym, co dalej. Blog czeka mała przebudowa, także najpierw poświęcę mu trochę czasu, zanim zacznę dalej publikować drugą część. 

4 komentarze:

  1. Woooow....na tylko tyle mnie stac❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie jestem zaskoczona ! ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć ;*
    Powiem Ci, że mega mnie zaskoczyłaś... Nie spodziewałam się, że zamierzasz wsadzić Michała do więzienia na 5 lat. Zresztą to bardzo wysoki wyrok jak na takie przewinienie. Nie pobił przecież Bartmana do nieprzytomności, nie spowodował trwałego uszczerbku na zdrowiu. Po prostu trochę go obił i za to 5 lat? Wydaje mi się, że sąd dałby w takim wypadku zawiasy albo rok więzienia, a nie od razu 5, ale z drugiej strony... to przecież opowiadanie, może niepotrzebnie w ogóle o tym piszę :D W każdym razie zaskoczona jestem strasznie. Aż takich komplikacji na pewno się nie spodziewałam. Ale dzięki temu z jeszcze większą ciekawością sięgnę do prologu II części.
    A na tę chwilę chcę Ci bardzo podziękować za te 57 rozdziałów i powiedzieć, że zawsze z wielką przyjemnością wracałam do Twoich rozdziałów. Mam nadzieję, że II część też będzie mieć przynajmniej tyle samo ;*

    Ściskam!
    Kiedyś Red Criminal

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o wyrok, to jest jak najbardziej prawidłowy - poświęciłam trochę czasu na zbadanie sprawy. Samo pobicie, czy tam lekkie uszkodzenie faktycznie nie zasługuje na wysoki wyrok, ale w czasie tej bójki Bartman uszkodził rękę. I to w taki sposób, że nawet po rehabilitacji nie będzie całkiem sprawna. A więc jest to przypadek uniemożliwienia wykonywania zawodu (bo przecież siatkarz potrzebuje sprawnej ręki) i za to już grozi do 10 lat pozbawienia wolności.
      O tym jeszcze będzie mowa w drugiej części, bo faktycznie nie podkreśliłam tego tutaj i wyrok może się wydawać zbyt surowy.

      Dziękuję za komentarz i również ściskam!

      Usuń