- Dobraliście się z Kubiakiem jak
w korcu maku – powiedział Damian i nie musiałam wcale go widzieć, by wiedzieć,
że pokręcił głową z uśmieszkiem na twarzy. – Jak nie jeden na pierwszych
stronach gazet, to drugi. Planujesz jeszcze jakąś karierę, czy jesteś już
pełnoetatową celebrytką?
- Zamknij się, Damian –
wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Wiedziałam, że tylko mnie drażni,
ale wybrał zły moment na siostrzano-braciszkowe docinki. Byłam zbyt wkurzona,
by wstrzymywać język.
- Uuu, zaraz dzwonię do
Bełchatowa zapytać, czy im jakaś wściekła osa nie uciekła z ula. Zapytać przy
okazji, czy nie mają wolnego miejsca dla fizjo? Skoro i tak wszyscy już myślą,
że robisz karierę tylko przez nepotyzm, to co mamy do stracenia, nie?
Miałam ochotę zacząć krzyczeć.
Zacząć i krzyczeć, dopóki wytrzyma moje gardło. Albo zwinąć się w kłębek gdzieś
w kącie, gdzie nikt mnie nie znajdzie i nie pokazywać się nikomu na oczy,
dopóki cała sprawa nie ucichnie.
Gdyby tylko to było takie proste…
- Dobra, słyszę jak zgrzytasz
zębami, już nic nie mówię – dodał po chwili Damian, być może faktycznie słysząc,
jak mocno zaciskam zęby ze złości. – Komu znowu nadepnęłaś na odcisk?
- Chyba umiesz czytać i nie muszę
ci mówić komu – odburknęłam.
- Okej, okej, nie wyżywaj się na
mnie, bo to nie moja wina. Wiesz dlaczego?
- Gdybym wiedziała, może byłabym
bardziej elokwentna, kiedy prezes wezwał mnie na dywanik.
- Aż tak? – zapytał ze
zdziwieniem Damian.
- Aż tak.
Westchnęłam przeciągle,
wypuszczając razem z powietrzem nieco wściekłości, która kotłowała się we mnie
nieustannie od kilkudziesięciu minut. Od kiedy wyszłam z gabinetu prezesa i
minęła pierwsza fala szoku i niedowierzania.
Dwa tygodnie. Tyle zostało do
końca sezonu. Sezonu, który juniorzy mogli skończyć na najlepszym miejscu od
lat. Sezonu, który mogą nawet wygrać, jeśli się skupią na ostatnich kilku
meczach i nie dadzą sobie wejść na głowę. Czternaście dni, które miały minąć
bez większych ekscesów. Które miałam wykorzystać na uporządkowanie swoich
spraw, pożegnanie się z tymi, którzy utrzymywali mnie przy zdrowych zmysłach w
tym pomarańczowym wariatkowie i mentalne przygotowanie się do czegoś nowego.
Dwa tygodnie. Bo co się może
zdarzyć w dwa tygodnie?
Gdybyście mnie zapytali godzinę
temu, powiedziałabym, że nic. Teraz wątpię, by ktokolwiek ryzykował zapytanie
mnie o cokolwiek. O ile w ogóle zdecydowałby się do mnie podejść.
- Nikt, kto cię zna, nie uwierzy
w te bzdury – zapewnił mnie Damian.
Zaśmiałam się cierpko.
- Problem w tym, że wbrew temu,
co wcześniej powiedziałeś, nie jestem żadną celebrytką i moje nazwisko nie jest
powszechnie znane i szanowane.
- Twoje nazwisko to moje nazwisko
i mogę cię zapewnić, że jednak jest znane i szanowane.
Dlaczego Damian nadal sądził, że
to dobra pora na żartowanie, było ponad moimi zdolnościami rozumowania. Gdyby
stał zaraz obok mnie, szybko dałabym mu do zrozumienia, że to nie miejsce ani
czas. Ale ciężko się na kogoś rzucić z pazurami przez telefon.
- W takim razie moim następnym
krokiem będzie zmiana nazwiska.
- Kubiak swojego nie szanuje,
więc nie wiem, dlaczego szargasz moją dobrą opinię, zamiast pomóc Michałowi
zrujnować jego.
- Czy w ten zawoalowany sposób
dajesz mi do zrozumienia, że powinnam się hajtnąć z Michałem w następny
weekend?
- Ja nic takiego nie
powiedziałem, ale jakby co to mam okienko w grafiku w następną sobotę i mógłbym
pomóc zaciągnąć Kubiaka przed ołtarz. Poświęcę się. Ty będziesz szczęśliwa,
nazwisko Wojtaszek przestanie cierpieć. Wszyscy zadowoleni.
- Nie wiem, dlaczego akurat mamie
dostało się to kukułcze jajo podpisane twoim imieniem, ale mogę zrozumieć,
dlaczego cię nie chcieli.
Damian roześmiał się głośno i
śmiał się przez dłuższą chwilę. Przewróciłam oczami, ale nie mogłam ukryć
nikłego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. I tego, że część ciężaru
spadła z mojej piersi i nagle kolejny oddech stał się łatwiejszy.
Może jednak Damian doskonale
wiedział, co robi, gdy ciągle się ze mną przekomarzał.
- Nie chcę nic mówić, Sabinka,
ale to ciebie zgubili w szpitalu.
- Podobno jakiś czterolatek był w
to zmieszany i przypadkiem podmienił
łóżeczka z dziećmi, kiedy rodzice byli w łazience.
- Widzisz? Już wtedy wiedziałem,
co robię.
I takim oto sposobem dziesięć
minut później byłam w bardziej stabilnym emocjonalnie stanie. Posiadanie brata
jednak miało swoje plusy. Nie zamierzałam tego mówić Damianowi, bo by obrósł w
piórka i już w ogóle nie dałby mi żyć.
Pożegnałam się z Damianem chwilę
później. Żadne z nas nie wróciło już do powodu, dla którego Damian zadzwonił w
pierwszej kolejności. Może dlatego, że już nie było o czym mówić, a może też
dlatego, że jedynym powodem, dla którego Damian zadzwonił, było upewnienie się,
że nie zacznę krzyczeć i rwać sobie włosów z głowy. Za dobrze mnie znał, by nie
wiedzieć dokładnie, jak zareaguję.
Jak zareaguję na artykuł. O mnie
samej, we własnej skromnej osobie, ale w niekoniecznie dobrym świetle.
Ktoś musiał komuś powiedzieć dwa
słowa za dużo. Albo w drugą stronę – dwa słowa za mało, ale niewłaściwej
osobie, która zaraz zwietrzyła temat napędzający czytelników.
W każdym bądź razie w siatkarskim
środowisku stałam się gorącym tematem po tym, jak mój ulubiony dziennikarz
przypomniał sobie o moim istnieniu i wysmarował artykuł samymi bzdurami
wyssanymi z palca.
Jedynie dwie rzeczy w całym
tekście były zgodne z prawdą. Moje imię i nazwisko. I fakt, że nie przedłużyłam
z jastrzębskim węglem umowy. Cała reszta o domniemanej interwencji Kubiaka
seniora u zarządu i w efekcie końcowym przywrócenie mnie na zajmowane wcześniej
stanowisko już nieco od prawdy odbiegały, a na dowód miałam kartony ustawione
pod ścianą swojego fizjo pokoju, które czekały tylko, aż wpakuję do nich
wszystkie swoje rzeczy.
Wzięłam głęboki wdech, bo samo
myślenie o człowieku, stojącym za całym tym bałaganem, sprawiało, że krew wręcz
wrzała w moich żyłach.
Nie był to pierwszy raz, kiedy
oskarżał mnie o nepotyzm. Kiedyś już zainsynuował coś podobnego. Tylko co się
tak mnie uczepił? Ani razu nawet z nim nie rozmawiałam przed tym pierwszym
incydentem. Jasne, nazwisko znałam, bo obracając się w tym świecie, a
przynajmniej w jego wirtualnym wymiarze, natrafiłam na nie co jakiś czas. Ale
dlaczego stałam się jego celem, nie
miałam zielonego pojęcia.
Może faktycznie szukał sensacji i
nie ma w tym nic osobistego.
Tylko dlaczego nie potrafiłam w
to uwierzyć?
Usiadłam za swoim biurkiem,
wpatrując się tępo w ścianę naprzeciwko, na której wisiała tablica z
rozpisanymi zabiegami. I pomyśleć, że trochę ponad godzinę temu siedziałam
dokładnie w tym samym miejscu, a co lepsze, byłam w świetnym humorze.
A potem jeden krótki telefon od
prezesa z poleceniem stawienia się u niego i tadam! Jesteśmy tu i teraz.
Tydzień i sześć dni.
I zostawię to wszystko za sobą.
Aż tydzień i sześć dni.
*
- Jeśli faktycznie chcesz tu
zostać, twoja sprawa, Sabina. Ale dobrze ci radzę, uciekaj z tego pierdolnika.
Takimi słowami przywitał mnie
trener Kubiak następnego dnia na treningu. Nie ukrywałam, że poprawił mi humor.
Musiałam nawet zasłonić usta dłonią, bo istniało zagrożenie, że parsknę śmiechem
na pół hali.
I jakkolwiek dobór słów trenera
mnie rozbawił, tak perspektywa tego, że nawet człowiek, który był związany z
klubem przez większą połowę swojego zawodowego życia, widział, że dzieje się
coś niedobrego, nie była wcale zabawna.
- I nie przejmuj się hienami.
Kłapią zębami na prawo i lewo, ale koniec końców uciekają z podwiniętym ogonem.
Tylko pamiętaj, żeby nigdy nie dawać im tego, na co polują.
I było to jedyne odniesienie się
trenera do całego artykułu. Nie sądziłam, by sam z własnej woli wstawił się za
mną u zarządu. Nie dlatego, że w jego oczach nie zasługiwałam na taki gest.
Raczej dlatego, że szanował moje decyzje, a ja zdecydowałam się odejść. Może
nawet dlatego, że wiedział, że bycie fizjoterapeutą juniorów nie było
spełnieniem moich marzeń. Nawet jeśli mnie na początku wydawało się, że jednak nim
było.
Kubiaki już tak mieli. Że często
dostrzegali rzeczy, które świadomie lub nie, chciałam pozostawić niewidoczne. Taka
ich mała supermoc. A czasem przekleństwo.
Po treningu czekała na mnie
niespodziewanie duża kolejka pod gabinetem. I mimo, że oprócz Wojtka, nikt nie
zająknął się słowem na temat mojego odejścia, to i tak samo to, że przyszli,
powiedziało mi więcej niż tysiąc słów. Byłam częścią tej drużyny. I może mój
czas tutaj się kończył, może nie mogłam się doczekać, aż znowu poczuję dreszcz
ekscytacji przed rozpoczęciem nowego, zawodowego wyzwania, ale byłam częścią
tej drużyny i zawsze będę dumna z tego, że udało mi się to osiągnąć.
- Michała już nie ma, ty też
odchodzisz… Nie chcę tak bez was.
Wojtek był ostatnim z chłopaków.
I niesamowicie się ociągał z wyjściem.
- Kto mnie kopnie w cztery
litery, jak znowu mi odbije?
Byłam odwrócona do niego plecami,
porządkując wszystko po serii zabiegów, więc nie było szans, żeby Wojtek
dostrzegł mój uśmiech.
A jednak.
- Nie śmiej się ze mnie.
Pokręciłam głową i odwróciłam się
do niego.
- Powiem trenerowi, żeby do mnie
zadzwonił, jak tylko uzna, że ci odbiło. Wsiądę w samochód i zaraz tu będę,
żeby cię kopnąć w cztery litery. Może nawet wezmę ze sobą Michała dla efektu.
Pokręcony dzieciak, ale
uśmiechnął się szeroko, przytulił mnie z zaskoczenia i w końcu wyszedł,
zadowolony z życia. Jak to czasem niewiele do szczęścia było potrzebne.
Posprzątałam do końca i zamknęłam
za sobą drzwi na klucz.
Tydzień i pięć dni.
*
Bałam się, że to zamieszanie
wokół mojej osoby zdekoncentruje chłopaków na ostatniej prostej przed końcem
sezonu, ale jeżeli cała sprawa jakoś na nich wpłynęła, to tylko mobilizująco.
Brakowało mi słów po gwizdku
kończącym mecz. W jednym momencie stałam za linią boczną, ściskając z całej
siły kciuki, a w następnej byłam w środku kółeczka skaczących i cieszących się
wygraną juniorów. Sama skakałam i się cieszyłam razem z nimi, a potem kazałam
im siadać na dupach i się rozciągać.
Plasnęli na cztery litery jak
jeden mąż. Miałam nadzieję, że ktoś to nagrał, bo musiało to wyglądać
przekomicznie.
Chłopcy znowu zafundowali mi masę
roboty, ale cieszyłam się każdą jej minutą. I mimo tego, że niemal padałam z
nóg, zamykając za sobą gabinet, uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Tydzień i cztery dni.
*
Miałam małą dziurę w pamięci z
mojego ostatniego spotkania z prezesem. W momencie, w którym podsunął mi ten
artykuł i polecił się z nim zapoznać, uważnie przyglądając się mojej reakcji,
jakby się wyłączyłam. Sam tekst musiałam przeczytać dwa razy, bo trafiało do
mnie co trzecie słowo. A kiedy dotarł do mnie jego sens… Wtedy już kompletnie
straciłam poczucie rzeczywistości.
Jak przez mgłę pamiętałam, że
prezes zapytał mnie, czy rozmawiałam z autorem tekstu. Pokręciłam tylko głową,
nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Potem zapytał, czy żałuję decyzji o
odejściu. Tutaj próbowałam wydukać dyplomatycznie, że i tak nie miałam zamiaru
przedłużać umowy, więc nie zrobiło mi to wielkiej różnicy, ale zaplątałam się
jakoś w połowie, więc znowu tylko pokręciłam głową.
Potem prezes coś mówił, ale
wyłapałam z całego monologu tylko dwa słowa: oświadczenie i przeprosiny.
Dlatego nie byłam zdziwiona,
kiedy weszłam w link wysłany przez Damiana do strony internetowej jednego z
portali sportowych, na której wystosowano przeprosiny za powielanie fałszywych
informacji. Chodziło oczywiście o artykuł ze mną w roli głównej, ale sama treść
przeprosin była raczej skierowana do zarządu klubu aniżeli do mnie.
I szczerze mówiąc miałam to w
głębokim poważaniu, bo świadczyło to jedynie o człowieku, który te bzdury wypisywał
i o jego braku godności i przyzwoitości. A dodatkowo upewniło mnie to w
przekonaniu, że ten człowiek miał coś do mojej osoby.
Nie miałam jednak siły się nad
tym zastanawiać.
Zajęłam się pracą, odkładając
wyciszony telefon poza zasięg ręki. Kiedy następnym razem na niego zajrzałam,
wychodząc z hali na parking, czekała na mnie kolejna wiadomość z linkiem.
Widząc ją, zatrzymałam się na środku parkingu, patrząc się niedowierzająco w
ekran.
Nie spodziewałam się wiadomości
od Idy.
Ale jeszcze bardziej nie spodziewałam
się tego, co znalazłam pod wysłanym przez nią linkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz