16 listopada 2019

[II] 43.


Kuba przyszedł? Nie sądziłam, że to zrobi, że chociażby rozważy propozycję. Kiedy go zapraszałam, spojrzał na mnie przeciągle, ale nie doczekałam się żadnej innej reakcji, więc porzuciłam temat. A teraz dowiadywałam się, że jednak się pojawił, mimo że nie przyszedł razem z Michałem na górę.
Westchnęłam ciężko, odwracając spojrzenie od Michała.
- Rozmawiałeś z nim? – zapytałam, mając nadzieję, że Kuba nie zamknął się na dawnego przyjaciela i po części mentora tak, jak zamknął się na mnie i resztę znajomych.
- Niewiele mówił – przyznał, ale sam fakt, że Kuba się do niego odezwał, był swego rodzaju pocieszeniem. – I był jakiś… dziwny, zdystansowany.
- Kuba… Nie jest ostatnio sobą – powiedziałam ostrożnie, spoglądając w stronę korytarza, by upewnić się, że w pobliżu nie było Idy. – Powiem ci wszystko, ale nie teraz.
Michał przez chwilę wpatrywał się we mnie, ale jego oczy były zamyślone, jakby wrócił pamięcią do rozmowy z Kubą i próbował odgadnąć, o co może chodzić.
- Zamykam oczy! Nie chcę widzieć, co robicie, ale przestańcie, bo wchodzę!
Parsknęłam śmiechem, nadal lekko spięta, ale Damian szybko odwrócił moją uwagę od Kuby.
- Twoje oczy są zupełnie bezpieczne.
Damian z powątpiewaniem otworzył jedno oko, spoglądając ostrożnie przez palce. Czasami naprawdę zastanawiałam się, czy któreś z nas nie było adoptowane. Kochałam go, ale jakoś nie potrafiłam uwierzyć, że powstaliśmy z tej samej puli genów. Dopiero, kiedy upewnił się, że Michał stał dwa metry ode mnie i żadne z nas nie poprawiało pospiesznie ubrań, westchnął zawiedziony i przestał się wygłupiać.
- Nudni jesteście. I w ogóle nie troszczycie się o swoich gości, w ogóle! Wszystko na mojej głowie.
I wyszedł, zostawiając nas ponownie samych.
Nie mając innego wyjścia, pociągnęłam Michała za sobą do salonu. Szybko się odnalazł między starymi znajomymi, więc zostawiłam go samemu sobie, wkręcając się w kobiecy kącik i przysłuchując się, o czym rozmawiają, jednocześnie śledząc jedynym okiem zachowanie Michała, kiedy podszedł do niego Konrad. Spięłam się cała, mając zamiar ruszyć w ich stronę, ale Ida przytrzymała mnie za ramię w miejscu.
- Nie zachowuj się jak kwoka – powiedziała ściszonym głosem. – Rozmawiają, nic się nie dzieje. To dorośli faceci, a nie dzieci, których trzeba ciągle trzymać za rękę.
I miała rację, więc zostałam na swoim miejscu i zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok. Pech chciał, że skupiłam go na Idzie, przyglądając się jej badawczo, szukając jakichkolwiek oznak nieszczęścia, ale im dłużej patrzyłam, tym bardziej wątpiłam, że mogłam coś znaleźć.
Ida była zaangażowana w rozmowę, śmiała się, wyrażała swoje zdanie i krótko mówiąc, wyglądała na zadowoloną ze swojego życia.
Czy chciałam jej to burzyć? Czy miałam w ogóle prawo wtrącać się w to, co stało się między nią a Kubą, zmuszać ją, by ponownie przez to wszystko przeszła? Nie wiedziałam, czy pierwsza lepsza wzmianka o Kubie nie spowoduje pęknięcia na gładkiej powierzchni fasady, którą wokół siebie wybudowała. O ile to była tylko fasada, bo być może Ida naprawdę ruszyła do przodu, pogodziła się z rozstaniem z Kubą w rekordowym czasie i nie chciała już o tego wracać nie dlatego, że temat nadal był bolesny, ale dlatego, że już zostawiła to za sobą.
Jak zdecydować, czy warto niszczyć szczęście jednego człowieka, by umniejszyć nieszczęście innego? Ktoś potrafił mi powiedzieć, gdzie znajdowała się granica?
- Sabina, słyszę jak twój umysł błaga o przerwę – odezwała się znowu Ida, kiedy kompletnie zatraciłam się w swoich myślach, gubiąc wątek rozmowy. – Czym się tak martwisz?
- Nie ważne – skwitowałam z wyraźnie nieszczerym uśmiechem i wzruszeniem ramion. – Potrzebuję się napić, chcesz coś?
Miałam na myśli sok, ale Ida zaproponowała wino, a kiedy w grę wchodzi wino, nie umiem odmawiać. Więc skończyłyśmy z pełnymi lampkami wina, na nowo wciągając się w rozmowy. Alkohol pozwolił mi się rozluźnić i na moment zapomnieć o wszystkich problemach. Do czasu, aż Michał przysiadł obok mnie i zgarnął mnie w swoje ramiona, bym mogła się plecami wtulić w jego klatkę piersiową, byłam już nieco wstawiona i w zdecydowanie lepszym humorze.
Nie wiedziałam, kto kogo pierwszy wyciągnął na parkiet, ale w jednym momencie muzyka była jedynie bladym tłem dla odbijających się echem od ścian rozmów, a w następnym nie dało się jej przekrzyczeć. Większość ruszyła na parkiet, sama zostałam tam zaciągnięta przez Damiana, który z cwanym uśmieszkiem stwierdził, że para królewska ma obowiązki wobec swojego ludu.
Skąd on brał te wszystkie porównania, wolałam nie wiedzieć. Para królewska?
Michał ujął moją dłoń i poprowadził mnie w jednym z bardziej szalonych tańców, jakie mieliśmy okazję razem zatańczyć. A potem ktoś specjalnie zmienił muzykę na The Time Of My Life. Atmosfera się lekko zmieniła, niektóre pary postanowiły nam zrobić miejsce na parkiecie, jednocześnie tworząc wokół nas koło i nie pozwalając nam również zrezygnować. Przysięgam, że poczułam się, jak na własnym weselu. I patrząc w oczy Michała z szerokim uśmiechem, który odbijał się jak w lustrze na jego własnej twarzy, wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek dojdzie do naszego ślubu, pierwszy taniec zatańczymy właśnie do tej piosenki.
Michał mnie zaskoczył. Chwycił mnie w swoje ramiona z gracją profesjonalnego tancerza, przybierając dostojną postawę. Mrugnął do mnie konspiracyjnie, kiedy obserwowałam jego twarz z zaskoczeniem, przybierając podobną pozycję. A chwilę później czułam się, jakbym przypadkiem wylądowała na konkursie tańca towarzyskiego. Ledwo rozróżniałam twarze osób wokół nas, kiedy Michał obracał mnie wokół mojej własnej osi. Alkohol i wszystkie te obroty spowodowały, że kiedy piosenka się skończyła, wpadłam w ramiona Michała i nie zamierzałam ich opuszczać, bo nogi miałam jak z waty, a w głowie mi wirowało.
Michał trzymał mnie pewnie, wycofując się małymi krokami w stronę kanapy, byśmy mogli chwilę odsapnąć. Zdecydowanie rozweselone towarzystwo gratulowało nam po drodze, żartując, że następna edycja tańca z gwiazdami należy do nas.
Żarty żartami, wygłupy wygłupami, ale dobrze było znowu przytulić się do Michała. Zdecydowanie cierpiałam na niedobór Michała, kiedy nie było go ze mną.
Podał mi szklankę z sokiem i usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając bliżej do siebie. Chyba też cierpiał na niedobór.
- Jak treningi? – zapytałam, korzystając z okazji, że mieliśmy chwilę dla siebie.
- Po pierwszych dwóch zastanawiałem się, po co ja to w ogóle robię. Kompletnie nie potrafiłem wczuć się w rytm drużyny, w ich sposób grania, trenowania. Wszystko było jakieś obce i jakby dla mnie niedostępne. Plus chłopaki niezbyt byli zadowoleni z mojej obecności. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie.
Jego ręka przesuwała się w górę i w dół wzdłuż mojego ramienia w powolnym, czułym geście. Stąd wiedziałam, że nastąpi ciąg dalszy opowieści, że było więcej niż tylko nieprzyjemne pierwsze wrażenie, inaczej byłby spięty i mało skłonny do czułości.
- Potem powiedziałem sobie, że jak się poddam na samym początku, to zaprzepaszczę wszystko, łącznie z tym, co udało mi się osiągnąć wcześniej. A co się tyczy reszty drużyny… To są głównie młode chłopaki, którym dopiero otwiera się okno na siatkarski świat. Większość z nich marzy o graniu w pluslidze i nie wybiega z planami nigdzie dalej, żeby nie zapeszać. A ja mam specyficzną reputację. Potrzebowaliśmy trochę czasu, ale chyba się dogadamy – powiedział spokojnym i ciepłym tonem.
- Cieszę się – uniosłam twarz w górę, by na niego zerknąć. – Jak będziesz jeszcze kiedyś miał moment zwątpienia, zadzwoń. Czasami potrafię wzniecić w kimś motywację.
- Tak? – zapytał zaczepnie, obejmując mnie mocniej. – A co jeszcze potrafisz wzniecić?
Roześmiałam się, czując jak przyjemne ciepło zalewa moje ciało. Za tym też tęskniłam.
- Powstanie – odpowiedziałam w tym samym tonie.
- Dziwne, ale potrafię sobie to wyobrazić. Zamieszki, bijatyki, a w samym centrum tego wszystkiego ty.
Też potrafiłam sobie to wyobrazić. Może dlatego, że coś podobnego miało przecież miejsce między Michałem a Bartmanem. Ich konflikt mógł trwać dużo dłużej, ale koniec końców to ja byłam w jego centrum. Nie z własnej woli, właściwie bez mojej wiedzy.
- Jesteś warta każdej bitwy – zapewnił mnie Michał, wyczuwając moje nieprzyjemne myśli.
- To co wybierasz? Pięści, noże?
Konrad pojawił się w zasięgu mojego wzroku i wystarczyło jedno spojrzenie, żebym wiedziała, że na niego już pora. Alkohol we mnie chciał protestować przeciwko jego wyjściu, ale miał swoje sprawy. Rozumiałam.
- Możesz wybierać, cokolwiek to będzie i tak przegrasz – powiedział Michał ze stoickim spokojem, a nawet lekko przebijającym rozbawieniem.
Patrzyłam raz na jednego, raz na drugiego, ale w żadnym z nich nie zauważyłam wrogości, złości, zazdrości ani żadnej innej tego typu emocji. Zupełnie jakby to było jedynie nic nie znaczące droczenie się między kumplami. Kiedy do tego doszło? I dlaczego nic o tym nie wiedziałam?
- O proszę, jaki pewny siebie – dorzucił jeszcze Konrad z uśmiechem. – Ale musimy przełożyć naszą małą randkę na inny termin, bo muszę już lecieć. Niestety. Chociaż bardzo chętnie bym sprawdził, kto z kogo zrobi sushi.
Wymienili znaczące uśmiechy, co zdezorientowało mnie do reszty.
I nadąż tu kobieto za facetami.
Pożegnałam się z Konradem, odprowadzając go do drzwi i przytulając go na pożegnanie, czym go zaskoczyłam.
- Jesteś aż tak pijana?
- Nie – pokręciłam głową, zaprzeczając. – Następnym razem zobaczymy się w przyszłym roku, musimy się odpowiednio pożegnać.
Konrad parsknął śmiechem, poddając się i ściskając mnie z siłą, która mnie nie zaskoczyła, ale wycisnęła z moich płuc całe powietrze.
- Zaktualizuj bazę żartów, Sabina, ten jest stary jak świat.
- To mam już pierwsze postanowienie noworoczne – parsknęłam śmiechem, odsuwając się.
- Tylko jedno? – Konrad patrzył na mnie podejrzliwie. – Żadnego „wziąć ślub”, „posadzić drzewo”, „urodzić syna”? Albo chociaż „wrócić do pływania”, „zdobyć tytuł mistrza olimpijskiego”?
- To mają być moje postanowienia, czy twoje?
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale nie jestem anatomicznie przystosowany do urodzenia syna.
Miałam drugie postanowienie noworoczne, którego Konradowi za żadną cenę bym nie powiedziała, bo jego ego mogłoby przerosnąć wszelkie wyobrażenia. Było okropnie samolubne, ale chciałam za wszelką cenę zatrzymać Konrada w swoim życiu. Niewiele ma się takich przyjaciół jak on. A każdy był na wagę złota.
- Chyba nie chcę się w to dalej zagłębiać, bo musiałabym zapytać, kto by ci tego syna spłodził.
- Kilku kandydatów by się znalazło – stwierdził z wyrazem twarzy, który sugerował, że przegląda w głowie cała listę.
Cokolwiek to było – jedynie żarty albo też coś więcej, nie wnikałam. Posłałam Konradowi szczery uśmiech i pożegnałam się z nim, kiedy otworzył drzwi, by za chwilę je za sobą zamknąć.
Mój lekko znieczulony alkoholem umysł nie pracował na najwyższych obrotach, a myśli, które mi podrzucał, nie wydawały się zbyt realne, dlatego też zepchnęłam je na dalszy plan.
Godzina do północy. Godzina do kolejnego rozdziału tej samej książki. Co roku miałam to samo, zupełnie nierzeczywiste wrażenie, że nowy rok przyniesie mi coś lepszego. Ekscytowałam się, jakby faktycznie czekało na mnie coś niesamowitego. Teraz wcale nie było inaczej, chociaż, mając już przy sobie Michała, nie potrzebowałam wiele więcej. Zawsze znajdzie się coś, na co można by ponarzekać i z pamięci mogłabym wymienić kilka takich rzeczy, ale nie miało by to sensu. Te drobne niuanse sprawiały, że życie wcale nie było perfekcyjne.
Bo życie nie miało być perfekcyjne. Miało nas uczyć czegoś nowego na każdym kroku.
Tak więc nauczę się cierpliwości, czekając na wolny weekend, by móc pojechać do Michała.
Nauczę się doceniać każdą sekundę, by czas płynął wolniej, kiedy już będziemy razem.
Nauczę się wykorzystywać dni bez niego, żeby potem móc się skupić tylko na nim.
Każdy dzień miał być nową lekcją, a mnie od zawsze nazywali prymuską.
Wróciłam do salonu wypełnionego rozmowami i śmiechami, siadając na oparciu kanapy obok Michała, wtulając się w jego bok i włączając się w rozmowę.
- Halo, halo! – zwołał nagle Damian, przebijając się przez wszystkie głosy. – Korzystając z okazji, zapraszam was wszystkich na nasz ślub! – Pochylił się, składając lekko niezdarnego całusa na policzku Marty, która kręciła głową nad jego poalkoholowym zachowaniem.
Gratulacje i pytania wybuchły z każdej strony. Dziewczyny w momencie otoczyły Martę, ekscytując się każdym krokiem przygotowań, o których Marta pewnie nawet jeszcze nie myślała.
- Kiedy? – zapytał ktoś, przebijając się przez hałas i wywołując chwilową ciszę.
- No… Jeszcze nie wiemy, dopiero planujemy – wyszczerzył się Damian, dumny ze swojej rymowanki.
- A jesteś pewien, że Marta o tych planach wie?
I tak jeszcze przez długi czas męczyli Damiana docinkami i żarcikami, ale przestałam wytężać słuch, żeby zrozumieć, co kto mówi w tym harmidrze.
- Co to za uśmiech? – zapytał mnie Michał
- Jakby nie patrzeć, mamy dzisiaj rocznicę – przypomniałam mu, wspominając pewien sylwestrowy bal, na którym wszystko się zaczęło.
Pięć lat, licząc łącznie z okresem, kiedy Michała nie było. Ale to, że nie był obok mnie, nie oznaczało, że kochałam go mniej. Nie zamierzałam dzielić czasu na przed i po, nie zamierzałam udawać, że to wszystko magicznie zniknęło. Nie zniknęło, nigdy nie zniknie.
- Rocznica dnia, w którym prawie mnie zabiłaś bez kiwnięcia choćby palcem.
- To zabawne, w ten sam dzień prawie zabiłam samą siebie, kiedy się poślizgnęłam na tym oblodzonym chodniku.
- Nasza rocznica. Dzień, w którym oboje mogliśmy umrzeć, ale jakoś przetrwaliśmy.
- Razem – powiedziałam, zaplatając nasze dłonie razem.
- Zawsze – odpowiedział, ściskając moją dłoń.
- To kiedy ślub?
Oboje spojrzeliśmy na Michała Łasko, który musiał przysłuchiwać się nam od dłuższej chwili, potem na siebie, a jeszcze później znowu na niego.
- Podwójny ślub! – zawołał Damian, wpatrując się w nas z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Po moim trupie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz