Nowy rok, ale życie jakby to
samo. Nic się nie zmieniło. Może poza tym, że najprawdopodobniej straciłam
jedyną przyjaciółkę. Na własne życzenie. Ciężko było to określić, bo Ida po
naszej rozmowie zamknęła się w pokoju, a kiedy wyszła z niego po kilku godzinach,
miała w ręce swoje bagaże. Spojrzała tylko na mnie, potrząsnęła głową i
opuściła moje mieszkanie.
Bez żadnego słowa. I to bolało
najbardziej. Wolałabym, by wykrzyczała mi w twarz, że jestem najgorszą
przyjaciółką na świecie, że nie spotkała jeszcze tak parszywej osoby w swoim
życiu albo, że na mój widok robi się jej niedobrze.
Wszystko byłoby lepsze od tej
ciszy. Od potrząśnięcie głową z rozczarowaniem. Od tego spokoju.
Jedynym jasnym punktem całego
tego zamieszania była obecność Kuby na pierwszym w nowym roku treningu
jastrzębskiego węgla. I jego zaangażowanie.
Chociaż, jak się później
dowiedziałam, chyba było już na to za późno.
*
Droga do Bielska dłużyła mi
się niemiłosiernie. Piątek, dłuższy weekend ze względu na kolejne święto, więc
ludzie korzystają z czasu i wyjeżdżają. W góry, do rodziny, do hipermarketów
też. Koniec końców dojechałam z drobnym spóźnieniem na pierwszy mecz Michała,
ale nadal z kilkunastu minutowym zapasem do pierwszego gwizdka. Nie musiałam
się przepychać między ludźmi, bo nie było ich tu znowu aż tak wiele. Dolne
trybuny się jeszcze wypełniały, ale te górne świeciły pustkami.
Chciałoby się zawsze mieć
pełne trybuny, niezależnie, czy to mecz reprezentacyjny, plusligowy, czy
pierwszej ligii albo juniorów. Ale kto miałby na to wszystko czas?
Sprawdziłam sektor i miejsce,
które Michał przesłał mi SMS-em i skierowałam się w stronę najmniej licznie
zajmowanego sektora. Głównie zajmowali go ludzie w garniturach, po których
minach wywnioskowałam, że przyszli, żeby być, a nie ze względu na sam mecz.
Całe szczęście moje miejsce było przy samych barierkach, kilka rzędów poniżej
nich. Zanim się rozsiadłam, przeszukałam całe boisko, próbując dostrzec
Michała. I w końcu go znalazłam. Z radosnym uśmiechem na twarzy, wymieniającego
uwagi z resztą chłopaków podczas ostatecznej rozgrzewki. Obserwowałam go
chwilę, zanim uniósł wzrok i mnie dostrzegł. Wymieniliśmy uśmiechy, więcej nam
nie było trzeba. I nie było też na to czasu, bo sędzia już zagwizdał, kończąc
czas na rozgrzewkę.
Usiadłam sobie na w cholerę
niewygodnym krzesełku i obserwowałam przewijających się dookoła siatkarzy,
wyłapując tych, których znałam chociażby tylko ze słyszenia i przyglądając się
tym, których nie znałam, łącząc twarze z nazwiskami. Zwykle nie sprawiało mi to
problemu, łatwo zapamiętywałam, a to była całkiem przydatna umiejętność.
Pierwszy gwizdek rozległ się
niewiele później, zastając Michała poza boiskiem. Nie wyszedł w podstawowej
szóstce, ale nie wyglądał na zdenerwowanego albo zdezorientowanego, więc może
tak miało być od samego początku. Rozgrzewał się ciągle w kwadracie, obserwując
wydarzenia na boisku i czekając na swój moment, by wejść do gry.
Ja również czekałam.
Nie mogłam się doczekać, by
faktycznie go zobaczyć na boisku. Grającego poważne zawody z drużyną, a nie
jedynie pokazując ćwiczenie na treningu albo odbijającego dla zabawy po
treningu juniorów jastrzębskiego. To był mały, ale wielki krok naprzód. Mały,
bo to dopiero początek i nikt nie spodziewa się na pewno po Michale niebywałej
formy po jedynie paru tygodniach właściwych treningów z nową drużyną.
Jednocześnie wielki, dlatego, że wraca do zawodowego grania, do ligii.
Ale mecz nie układał się po
myśli trenera bielskiej drużyny.
Jeżeli miał zamiar wpuścić
Michała przy w miarę bezpiecznej przewadze jego drużyny, to Michał będzie
musiał jeszcze swoje odczekać w kwadracie, bo jego koledzy na boisku zostawali
dwa punkty w plecy.
Gdyby to było pięć lat
wcześniej. Gdyby Michał był w swojej największej formie, to on zostałby
oddelegowany na boisko przy fragmencie słabszej gry. Michał miał w sobie to
coś, że naturalnie wskakiwał na pozycję lidera, a chłopaki z drużyny szanowali
go na tyle, by chętnie oddać mu tę rolę, mimo, że nie był kapitanem. Byłam
pewna, że Michał nadal miał to w sobie. Może nawet w większym stopniu teraz,
kiedy życie bardziej go doświadczyło, niż wcześniej. Ale za krótko był w
drużynie, zbyt mało czasu spędził na boisku, by teraz mógł wystąpić w podobnej
roli. Co nie znaczyło, że gdyby wszedł na boisko, nie zrobiłby różnicy.
Sama jego reputacja, cały szum
wokół jego osoby, wywarłyby efekt na przeciwnikach. Po drugiej stronie siatki
stali w większości młodzi gracze, którzy dopiero wchodzili w siatkówkę. Mieć
naprzeciwko siebie Michała Kubiaka, siatkarza, o którym było głośno, że może
być kluczowym elementem w reprezentacji narodowej… To nieco wybijało z rytmu,
sprawiało, że koncentracja nieco ulatywała.
Wiedziałam to ja.
Ale dla trenera bielskiej
drużyny to wcale nie było takie oczywiste.
Pierwszego seta udało się
bielszczanom wyszarpać, ale drugi zaczął się dla nich bardzo źle. Przeciwnicy
postawili ich pod murem i kontrolowali wynik aż do końca seta, wyrównując
szanse w meczu.
Obserwowałam Michała podczas
przerwy. Wysłuchał razem z resztą siatkarzy słów trenera, a potem sam zamienił
kilka słów z paroma graczami z pierwszej szóstki, klepiąc ich przy tym po
plecach. Niedawno nabyte trenerskie przyzwyczajenia wzięły nad nim górę? Nie
miałam pojęcia, co dokładnie Michał im powiedział – czy były to jakieś niuanse
wyłapane przez niego, które miały im pomóc w grze, czy po prostu kilka
motywacyjnych słów, ale trzeci set zaczął się z nową energią po stronie
Bielska. Początkowo grali z przeciwnikami punkt za punkt, ale w drugiej połowie
seta wybili się wyraźnie na prowadzenie.
I to był moment, na który
czekał trener, Michał, a także ja.
Szybka zmiana i Michał ustawił
się za linią dziewiątego metra z piłką w rękach, czekając jedynie na gwizdek
sędziego. Nie wykonał zagrywki z pełnego wyskoku i nie zaskoczył przeciwników,
ale chwilę później intuicyjnie wybronił atak przeciwników, posyłając piłkę
wprost do swojego rozgrywającego.
Pierwsza akcja po wejściu, a
już miałam ochotę zaklaskać z uznaniem. Obrona godna Damiana. Koledzy
skończyli, co Michał zaczął, więc po raz kolejny stanął za linią dziewiątego metra
z piłką. Miałam wrażenie, że przez chwilę rozważał zagrywkę z pełnego wyskoku,
ale porzucił ten pomysł i zaserwował tak, jak poprzednio. Szybki atak
przeciwników ze środka zakończył sprawę.
Michał spojrzał w stronę ławki
trenerskiej, jakby spodziewał się zmiany powrotnej, ale żadna zmiana nie
nastąpiła, został na boisku. I dostał pierwszą szansę w ataku.
Piłka spadła mu pod nogi,
odbita od bloku przeciwników, ale to nie wzruszyło go zbyt mocno. Przybił
piątkę z chłopakami, szepnął coś do rozgrywającego, uśmiechając się przy tym i
gra toczyła się dalej.
Aż do końca trzeciego seta,
którego zakończył właśnie Michał.
Czwarty set był kropką nad i
ze strony Bielska. Michał wszedł na krótką zmianę w środku seta, a potem do
końca już stał w kwadracie, chociaż miałam nadzieję, że będzie miał okazję
zejść z boiska dopiero po końcowym gwizdku.
Kubiak jednak wydawał się
zadowolony i cieszył się wygraną razem z drużyną, zamiast ubolewać nad tym, jak
mało czasu faktycznie spędził na boisku grając.
A ja i tak byłam z niego
dumna. I właśnie to mu powiedziałam, kiedy zostawił chłopaków i podszedł w moim
kierunku. Przeskoczył bandę i wspiął się na barierkę, tylko po to, by mnie
uściskać i wyszeptać mi do ucha:
- Tęskniłem.
Kiedy ja w tym samym momencie
szepnęłam jemu do ucha:
- Jestem dumna.
Zaśmiał się cicho pod nosem,
ściskając mnie jeszcze mocniej.
- Ciesz się, że tak mało grałem
i nie zdążyłem się spocić – zażartował, kiedy poczuł, że miziam go nosem po
szyi.
- I tak śmierdzisz, spadaj pod
prysznic – roześmiałam się, odsuwając się.
Chwilę później Michał zniknął
w szatni, a ja czekałam na niego w korytarzu, żegnając się z wychodzącymi już siatkarzami
i gratulując im wygranej.
Michał albo się nie spieszył,
albo coś go zatrzymało, bo wszyscy już opuścili szatnię i tylko jego nadal
brakowało. Już myślałam nad tym, czy nie zajrzeć do środka, kiedy drzwi się
otworzyły i pojawił się Michał. Z telefonem przy uchu. I raczej
zdezorientowanym wyrazem twarzy.
Zatrzymał się przy mnie,
obejmując mnie wolnym ramieniem i przyciągając do siebie. Dzięki temu wyraźnie
słyszałam, że jego rozmówca mówi po angielsku. Urywki słów, które do mnie
docierały, wprawiły mnie w prawdziwe osłupienie. I tylko przez Michała, który
nadal mnie obejmował i przez to ciągnął ze sobą, nie stanęłam jak słup soli i
opadniętą do podłogi szczęką.
Dwa słowa.
Trener reprezentacji.
- I don’t think I’m ready –
powiedział Michał. Po samym jego głosie mogłam stwierdzić, że jest równie
zaskoczony tym telefonem, co ja. – I make a new start…
Trener przerwał mu w połowie
zdania, zadając jedno kluczowe pytanie, na które odpowiedź mogła być tylko
jedna.
- Yes. Yes, I want to be in a national team.
Michał zerknął na mnie,
niedowierzając, że właśnie wypowiedział te słowa. Co więcej, że one mogłyby
stać się rzeczywistością.
Trener jeszcze przez chwilę
coś wyjaśniał, o coś dopytywał, może nawet coś Michałowi doradzał – nie wiedziałam,
bo skupiłam całą swoją uwagę na wpatrywaniu się w Michała, który także nie
odrywał ode mnie swojego wzroku.
To stwierdzenie, że oczy były
odbiciem duszy… Przysięgam, że w tym jednym momencie czułam się, jakbym miała
przed oczami całą istotę Michała, wszystko to, co sprawiało, że był sobą, co
kochał, czego pragnął.
- Thank you for a chance –
powiedział Michał mocno poruszonym głosem. – Goodbye.
Połączenie zostało zakończone,
ale Michał jeszcze przez chwilę trzymał telefon przy uchu, kompletnie
skonfundowany. Pociągnęłam go za sobą do wyjścia, mając przeświadczenie, że
jeszcze trochę minie, zanim Michał będzie w stanie mi powiedzieć, o co
dokładnie chodziło.
Sprawa wydawała się oczywista.
Bo po co może dzwonić trener reprezentacji do siatkarza? Z drugiej strony,
siatkarskie CV Michała trochę odbiegało od normy i zdecydowanie ziało pustkami
w ciągu ostatnich lat. Skąd więc zainteresowanie trenera?
Dotarliśmy do Kubiakowego
mieszkania w kompletnej ciszy. Zrzuciłam z siebie zimową kurtkę i już miałam
iść do kuchni, postawić wodę na herbatę, ale Michał pociągnął mnie za sobą do
salonu. Usiedliśmy na kanapie. Michał patrzył w ciemny ekran telewizora,
zbierając myśli, ja za to patrzyłam na niego, jedynie wyobrażając sobie, co
działo się właśnie w jego głowie.
- Chce się ze mną spotkać.
Głównie dlatego zadzwonił.
W głosie Michała pobrzmiewała
ekscytacja wymieszana ze zdezorientowaniem. I wcale mu się nie dziwiłam.
- Chciał też wiedzieć, czy
wróciłem do siatkówki na poważnie z ambicjami na największe granie, czy zadowolę
się pierwszą ligą – przerwał na chwilę, ale jego zamyślony ton sugerował, że
jeszcze miał coś do dodania. – Nie zapytał w ogóle o moją formę. Nie pytał, jak
mi idą treningi. Interesowało go tylko to, czy myślę o kadrze. Rozumiesz coś z
tego?
- Na pewno wiesz, że chłopakom
udało się wywalczyć mistrzostwo świata w 2014 roku. – Nie pytałam, byłam pewna,
że z osiągnięciami polskiej siatkówki był na bieżąco. Pewnie nawet mecze
obejrzał, jeśli tylko udało mu się je znaleźć gdzieś na internecie. – W 2018
dołożyli kolejne mistrzostwo. Wiesz, co łączy oba te wydarzenia?
Nie potrafił odgadnąć, do
czego zmierzam, co kazało mi przypuszczać, że mecze może i nadrobił, ale
pomeczowe wywiady ominął. Nie żebym sama na jego miejscu zrobiła inaczej.
- Pewnie nie chodzi ci o
oczywistą oczywistość, czyli fakt, że oba finały wygrali Polacy?
- Pokażę ci coś – zerwałam się
z kanapy. – Gdzie masz laptopa?
- W sypialni…
Zniknęłam mu z pola widzenia,
więc nie dodał nic więcej. Uruchomiłam jego laptopa i odszukałam to, czego w
tym momencie potrzebowałam. Dwa pomeczowe wywiady, pomiędzy którymi były cztery
lata różnicy. Tylko dwa, chociaż zdecydowanie można by znaleźć więcej
podobnych.
Wróciłam do salonu, położyłam
laptopa na stole na wprost Michała, otworzyłam odpowiednią stronę i zerknęłam
na niego. Wydawał się nic z tego nie rozumieć, ale w żaden sposób nie
skomentował moich działań.
- Obejrzyj do końca, potem
przełącz karty i obejrzyj drugie wideo, też do końca.
I zostawiłam go samego w
pokoju. Przez wzgląd na to, by nie wywierać na niego żadnego rodzaju presji,
kiedy będzie oglądał. Ale także dlatego, że za każdym razem, kiedy
przypominałam sobie tych kilkanaście słów, coś targało mnie od środka, a w
moich oczach pojawiały się łzy.
Głos w laptopie Michała był
ustawiony na wysoki poziom, więc opierając się o ścianę w holu, doskonale
słyszałam każde słowo Pawła Zatorskiego. I po raz kolejny łzy pojawiły się w
moich oczach. I chociaż nie widziałam reakcji Michała, byłam pewna, że
zareagował dokładnie tak samo.
Nie można inaczej zareagować
na Pawła, mówiącego łamiącym się głosem:
- Ktoś jeszcze powinien poczuć ciężar tego złota na szyi. Wiem, że na
to zasłużył i gdyby… gdyby nie pewna sytuacja, walczyłby razem z nami – tutaj
Paweł sam miał wilgotne oczy i musiał na chwilę przerwać, żeby przełknąć gulę w
gardle. A potem spojrzał prosto w kamerę. – Michał,
dla ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz