11 stycznia 2020

[II] 45.


Nowy rok, ale życie jakby to samo. Nic się nie zmieniło. Może poza tym, że najprawdopodobniej straciłam jedyną przyjaciółkę. Na własne życzenie. Ciężko było to określić, bo Ida po naszej rozmowie zamknęła się w pokoju, a kiedy wyszła z niego po kilku godzinach, miała w ręce swoje bagaże. Spojrzała tylko na mnie, potrząsnęła głową i opuściła moje mieszkanie.
Bez żadnego słowa. I to bolało najbardziej. Wolałabym, by wykrzyczała mi w twarz, że jestem najgorszą przyjaciółką na świecie, że nie spotkała jeszcze tak parszywej osoby w swoim życiu albo, że na mój widok robi się jej niedobrze.
Wszystko byłoby lepsze od tej ciszy. Od potrząśnięcie głową z rozczarowaniem. Od tego spokoju.
Jedynym jasnym punktem całego tego zamieszania była obecność Kuby na pierwszym w nowym roku treningu jastrzębskiego węgla. I jego zaangażowanie.
Chociaż, jak się później dowiedziałam, chyba było już na to za późno.

*

Droga do Bielska dłużyła mi się niemiłosiernie. Piątek, dłuższy weekend ze względu na kolejne święto, więc ludzie korzystają z czasu i wyjeżdżają. W góry, do rodziny, do hipermarketów też. Koniec końców dojechałam z drobnym spóźnieniem na pierwszy mecz Michała, ale nadal z kilkunastu minutowym zapasem do pierwszego gwizdka. Nie musiałam się przepychać między ludźmi, bo nie było ich tu znowu aż tak wiele. Dolne trybuny się jeszcze wypełniały, ale te górne świeciły pustkami.
Chciałoby się zawsze mieć pełne trybuny, niezależnie, czy to mecz reprezentacyjny, plusligowy, czy pierwszej ligii albo juniorów. Ale kto miałby na to wszystko czas?
Sprawdziłam sektor i miejsce, które Michał przesłał mi SMS-em i skierowałam się w stronę najmniej licznie zajmowanego sektora. Głównie zajmowali go ludzie w garniturach, po których minach wywnioskowałam, że przyszli, żeby być, a nie ze względu na sam mecz. Całe szczęście moje miejsce było przy samych barierkach, kilka rzędów poniżej nich. Zanim się rozsiadłam, przeszukałam całe boisko, próbując dostrzec Michała. I w końcu go znalazłam. Z radosnym uśmiechem na twarzy, wymieniającego uwagi z resztą chłopaków podczas ostatecznej rozgrzewki. Obserwowałam go chwilę, zanim uniósł wzrok i mnie dostrzegł. Wymieniliśmy uśmiechy, więcej nam nie było trzeba. I nie było też na to czasu, bo sędzia już zagwizdał, kończąc czas na rozgrzewkę.
Usiadłam sobie na w cholerę niewygodnym krzesełku i obserwowałam przewijających się dookoła siatkarzy, wyłapując tych, których znałam chociażby tylko ze słyszenia i przyglądając się tym, których nie znałam, łącząc twarze z nazwiskami. Zwykle nie sprawiało mi to problemu, łatwo zapamiętywałam, a to była całkiem przydatna umiejętność.
Pierwszy gwizdek rozległ się niewiele później, zastając Michała poza boiskiem. Nie wyszedł w podstawowej szóstce, ale nie wyglądał na zdenerwowanego albo zdezorientowanego, więc może tak miało być od samego początku. Rozgrzewał się ciągle w kwadracie, obserwując wydarzenia na boisku i czekając na swój moment, by wejść do gry.
Ja również czekałam.
Nie mogłam się doczekać, by faktycznie go zobaczyć na boisku. Grającego poważne zawody z drużyną, a nie jedynie pokazując ćwiczenie na treningu albo odbijającego dla zabawy po treningu juniorów jastrzębskiego. To był mały, ale wielki krok naprzód. Mały, bo to dopiero początek i nikt nie spodziewa się na pewno po Michale niebywałej formy po jedynie paru tygodniach właściwych treningów z nową drużyną. Jednocześnie wielki, dlatego, że wraca do zawodowego grania, do ligii.
Ale mecz nie układał się po myśli trenera bielskiej drużyny.
Jeżeli miał zamiar wpuścić Michała przy w miarę bezpiecznej przewadze jego drużyny, to Michał będzie musiał jeszcze swoje odczekać w kwadracie, bo jego koledzy na boisku zostawali dwa punkty w plecy.
Gdyby to było pięć lat wcześniej. Gdyby Michał był w swojej największej formie, to on zostałby oddelegowany na boisko przy fragmencie słabszej gry. Michał miał w sobie to coś, że naturalnie wskakiwał na pozycję lidera, a chłopaki z drużyny szanowali go na tyle, by chętnie oddać mu tę rolę, mimo, że nie był kapitanem. Byłam pewna, że Michał nadal miał to w sobie. Może nawet w większym stopniu teraz, kiedy życie bardziej go doświadczyło, niż wcześniej. Ale za krótko był w drużynie, zbyt mało czasu spędził na boisku, by teraz mógł wystąpić w podobnej roli. Co nie znaczyło, że gdyby wszedł na boisko, nie zrobiłby różnicy.
Sama jego reputacja, cały szum wokół jego osoby, wywarłyby efekt na przeciwnikach. Po drugiej stronie siatki stali w większości młodzi gracze, którzy dopiero wchodzili w siatkówkę. Mieć naprzeciwko siebie Michała Kubiaka, siatkarza, o którym było głośno, że może być kluczowym elementem w reprezentacji narodowej… To nieco wybijało z rytmu, sprawiało, że koncentracja nieco ulatywała.
Wiedziałam to ja.
Ale dla trenera bielskiej drużyny to wcale nie było takie oczywiste.
Pierwszego seta udało się bielszczanom wyszarpać, ale drugi zaczął się dla nich bardzo źle. Przeciwnicy postawili ich pod murem i kontrolowali wynik aż do końca seta, wyrównując szanse w meczu.
Obserwowałam Michała podczas przerwy. Wysłuchał razem z resztą siatkarzy słów trenera, a potem sam zamienił kilka słów z paroma graczami z pierwszej szóstki, klepiąc ich przy tym po plecach. Niedawno nabyte trenerskie przyzwyczajenia wzięły nad nim górę? Nie miałam pojęcia, co dokładnie Michał im powiedział – czy były to jakieś niuanse wyłapane przez niego, które miały im pomóc w grze, czy po prostu kilka motywacyjnych słów, ale trzeci set zaczął się z nową energią po stronie Bielska. Początkowo grali z przeciwnikami punkt za punkt, ale w drugiej połowie seta wybili się wyraźnie na prowadzenie.
I to był moment, na który czekał trener, Michał, a także ja.
Szybka zmiana i Michał ustawił się za linią dziewiątego metra z piłką w rękach, czekając jedynie na gwizdek sędziego. Nie wykonał zagrywki z pełnego wyskoku i nie zaskoczył przeciwników, ale chwilę później intuicyjnie wybronił atak przeciwników, posyłając piłkę wprost do swojego rozgrywającego.
Pierwsza akcja po wejściu, a już miałam ochotę zaklaskać z uznaniem. Obrona godna Damiana. Koledzy skończyli, co Michał zaczął, więc po raz kolejny stanął za linią dziewiątego metra z piłką. Miałam wrażenie, że przez chwilę rozważał zagrywkę z pełnego wyskoku, ale porzucił ten pomysł i zaserwował tak, jak poprzednio. Szybki atak przeciwników ze środka zakończył sprawę.
Michał spojrzał w stronę ławki trenerskiej, jakby spodziewał się zmiany powrotnej, ale żadna zmiana nie nastąpiła, został na boisku. I dostał pierwszą szansę w ataku.
Piłka spadła mu pod nogi, odbita od bloku przeciwników, ale to nie wzruszyło go zbyt mocno. Przybił piątkę z chłopakami, szepnął coś do rozgrywającego, uśmiechając się przy tym i gra toczyła się dalej.
Aż do końca trzeciego seta, którego zakończył właśnie Michał.
Czwarty set był kropką nad i ze strony Bielska. Michał wszedł na krótką zmianę w środku seta, a potem do końca już stał w kwadracie, chociaż miałam nadzieję, że będzie miał okazję zejść z boiska dopiero po końcowym gwizdku.
Kubiak jednak wydawał się zadowolony i cieszył się wygraną razem z drużyną, zamiast ubolewać nad tym, jak mało czasu faktycznie spędził na boisku grając.
A ja i tak byłam z niego dumna. I właśnie to mu powiedziałam, kiedy zostawił chłopaków i podszedł w moim kierunku. Przeskoczył bandę i wspiął się na barierkę, tylko po to, by mnie uściskać i wyszeptać mi do ucha:
- Tęskniłem.
Kiedy ja w tym samym momencie szepnęłam jemu do ucha:
- Jestem dumna.
Zaśmiał się cicho pod nosem, ściskając mnie jeszcze mocniej.
- Ciesz się, że tak mało grałem i nie zdążyłem się spocić – zażartował, kiedy poczuł, że miziam go nosem po szyi.
- I tak śmierdzisz, spadaj pod prysznic – roześmiałam się, odsuwając się.
Chwilę później Michał zniknął w szatni, a ja czekałam na niego w korytarzu, żegnając się z wychodzącymi już siatkarzami i gratulując im wygranej.
Michał albo się nie spieszył, albo coś go zatrzymało, bo wszyscy już opuścili szatnię i tylko jego nadal brakowało. Już myślałam nad tym, czy nie zajrzeć do środka, kiedy drzwi się otworzyły i pojawił się Michał. Z telefonem przy uchu. I raczej zdezorientowanym wyrazem twarzy.
Zatrzymał się przy mnie, obejmując mnie wolnym ramieniem i przyciągając do siebie. Dzięki temu wyraźnie słyszałam, że jego rozmówca mówi po angielsku. Urywki słów, które do mnie docierały, wprawiły mnie w prawdziwe osłupienie. I tylko przez Michała, który nadal mnie obejmował i przez to ciągnął ze sobą, nie stanęłam jak słup soli i opadniętą do podłogi szczęką.
Dwa słowa.
Trener reprezentacji.
- I don’t think I’m ready – powiedział Michał. Po samym jego głosie mogłam stwierdzić, że jest równie zaskoczony tym telefonem, co ja. – I make a new start…
Trener przerwał mu w połowie zdania, zadając jedno kluczowe pytanie, na które odpowiedź mogła być tylko jedna.
- Yes. Yes, I want to be in a national team.
Michał zerknął na mnie, niedowierzając, że właśnie wypowiedział te słowa. Co więcej, że one mogłyby stać się rzeczywistością.
Trener jeszcze przez chwilę coś wyjaśniał, o coś dopytywał, może nawet coś Michałowi doradzał – nie wiedziałam, bo skupiłam całą swoją uwagę na wpatrywaniu się w Michała, który także nie odrywał ode mnie swojego wzroku.
To stwierdzenie, że oczy były odbiciem duszy… Przysięgam, że w tym jednym momencie czułam się, jakbym miała przed oczami całą istotę Michała, wszystko to, co sprawiało, że był sobą, co kochał, czego pragnął.
- Thank you for a chance – powiedział Michał mocno poruszonym głosem. – Goodbye.
Połączenie zostało zakończone, ale Michał jeszcze przez chwilę trzymał telefon przy uchu, kompletnie skonfundowany. Pociągnęłam go za sobą do wyjścia, mając przeświadczenie, że jeszcze trochę minie, zanim Michał będzie w stanie mi powiedzieć, o co dokładnie chodziło.
Sprawa wydawała się oczywista. Bo po co może dzwonić trener reprezentacji do siatkarza? Z drugiej strony, siatkarskie CV Michała trochę odbiegało od normy i zdecydowanie ziało pustkami w ciągu ostatnich lat. Skąd więc zainteresowanie trenera?
Dotarliśmy do Kubiakowego mieszkania w kompletnej ciszy. Zrzuciłam z siebie zimową kurtkę i już miałam iść do kuchni, postawić wodę na herbatę, ale Michał pociągnął mnie za sobą do salonu. Usiedliśmy na kanapie. Michał patrzył w ciemny ekran telewizora, zbierając myśli, ja za to patrzyłam na niego, jedynie wyobrażając sobie, co działo się właśnie w jego głowie.
- Chce się ze mną spotkać. Głównie dlatego zadzwonił.
W głosie Michała pobrzmiewała ekscytacja wymieszana ze zdezorientowaniem. I wcale mu się nie dziwiłam.
- Chciał też wiedzieć, czy wróciłem do siatkówki na poważnie z ambicjami na największe granie, czy zadowolę się pierwszą ligą – przerwał na chwilę, ale jego zamyślony ton sugerował, że jeszcze miał coś do dodania. – Nie zapytał w ogóle o moją formę. Nie pytał, jak mi idą treningi. Interesowało go tylko to, czy myślę o kadrze. Rozumiesz coś z tego?
- Na pewno wiesz, że chłopakom udało się wywalczyć mistrzostwo świata w 2014 roku. – Nie pytałam, byłam pewna, że z osiągnięciami polskiej siatkówki był na bieżąco. Pewnie nawet mecze obejrzał, jeśli tylko udało mu się je znaleźć gdzieś na internecie. – W 2018 dołożyli kolejne mistrzostwo. Wiesz, co łączy oba te wydarzenia?
Nie potrafił odgadnąć, do czego zmierzam, co kazało mi przypuszczać, że mecze może i nadrobił, ale pomeczowe wywiady ominął. Nie żebym sama na jego miejscu zrobiła inaczej.
- Pewnie nie chodzi ci o oczywistą oczywistość, czyli fakt, że oba finały wygrali Polacy?
- Pokażę ci coś – zerwałam się z kanapy. – Gdzie masz laptopa?
- W sypialni…
Zniknęłam mu z pola widzenia, więc nie dodał nic więcej. Uruchomiłam jego laptopa i odszukałam to, czego w tym momencie potrzebowałam. Dwa pomeczowe wywiady, pomiędzy którymi były cztery lata różnicy. Tylko dwa, chociaż zdecydowanie można by znaleźć więcej podobnych.
Wróciłam do salonu, położyłam laptopa na stole na wprost Michała, otworzyłam odpowiednią stronę i zerknęłam na niego. Wydawał się nic z tego nie rozumieć, ale w żaden sposób nie skomentował moich działań.
- Obejrzyj do końca, potem przełącz karty i obejrzyj drugie wideo, też do końca.
I zostawiłam go samego w pokoju. Przez wzgląd na to, by nie wywierać na niego żadnego rodzaju presji, kiedy będzie oglądał. Ale także dlatego, że za każdym razem, kiedy przypominałam sobie tych kilkanaście słów, coś targało mnie od środka, a w moich oczach pojawiały się łzy.
Głos w laptopie Michała był ustawiony na wysoki poziom, więc opierając się o ścianę w holu, doskonale słyszałam każde słowo Pawła Zatorskiego. I po raz kolejny łzy pojawiły się w moich oczach. I chociaż nie widziałam reakcji Michała, byłam pewna, że zareagował dokładnie tak samo.
Nie można inaczej zareagować na Pawła, mówiącego łamiącym się głosem:
- Ktoś jeszcze powinien poczuć ciężar tego złota na szyi. Wiem, że na to zasłużył i gdyby… gdyby nie pewna sytuacja, walczyłby razem z nami – tutaj Paweł sam miał wilgotne oczy i musiał na chwilę przerwać, żeby przełknąć gulę w gardle. A potem spojrzał prosto w kamerę. – Michał, dla ciebie.


 _____________________________

Wybaczcie, że tyle to zajęło. Staram się pisać i dodawać regularnie, ale nie zawsze się udaje. Muszę Wam jakoś wynagrodzić całe to czekanie, ale choćbym chciała, teraz na pisanie też nie będę miała zbyt dużo czasu, bo sesja się zbliża, pracę mi trzeba pisać, a praktyki same też się nie odrobią. Ale będę się starać. Dla Was zawsze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz