16 lutego 2020

[II] 47.


Pierwsze uderzenie było bolesne, ale krótkie. Wyzwoliło złość, przede wszystkim złość, a w obwodzie całą gamę innych emocji, ale o znacznie mniejszym natężeniu. Ida usilnie starała się zepchnąć wszystko na dalszy plan, odgrodzić się, przejść niemal obojętnie. Zdołała zapakować całą swoją skumulowaną złość w kilka warstw ozdobnego papieru, na czubku przykleiła kokardkę i wysłała, mając wrażenie, że pozbyła się jej na zawsze.
Pierwsze uderzenie było jednak niczym w porównaniu z uderzeniem wtórnym.
Zgrabnie zapakowana paczka nie znalazła odbiorcy, więc wróciła do nadawcy. Wzbraniała się przed jej otwarciem rękami i nogami, doskonale wiedząc, co zastanie w środku. Była trochę jak bumerang, o którym Ida zapomniała, że go w ogóle rzuciła, więc w odpowiedzi rąbnął ją w głowę.
Mogłaby się wzbraniać jeszcze długo, ale Sabina niejako wypchnęła ją ze schronu, posyłając od razu w strefę rażenia. I tym razem nie potrafiła się zdystansować, nie było żadnej drogi na około.
Właśnie dlatego leżała z twarzą wciśniętą w poduszkę, która miała doskonałe właściwości chłonące i sprawdzała się lepiej niż ciągłe przecieranie twarzy chusteczką. Łzy nie chciały przestać płynąć. Powodów było zbyt wiele i zmieniały się zbyt szybko, by mogła nad nimi nadążyć w obecnym stanie.
Ryczała, bo czuła się, jakby dostała w twarz od losu. Także dlatego, że czuła, że na ten cios zdecydowanie zasłużyła. Również przez to, że nie miała dość odwagi, by skonfrontować się wtedy z Kubą, za to była tak przepełniona pieprzoną dumą, że właściwie odwróciła się na pięcie i poszła w drugą stronę, jakby cały ich związek nie miał dla niej żadnego znaczenia. Ryczała, bo nie wiedziała, dlaczego tak szybko przekreśliła pięć wspólnych lat. Ryczała, bo wiedziała, że to ona bardziej zdradziła Kubę, niż on ją. Ryczała, bo nie miała pojęcia, kim się stała.
Na dobrą sprawę mogłaby wymieniać powody jeszcze przez naprawdę długi czas, ale nie miało to żadnego większego sensu, a tylko sprawiało, że Ida czuła się gorzej sama ze sobą.
Nie była płaczką. Na palcach jednej ręki policzyłaby wszystkie momenty załamania w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Jasne, często bywała na krawędzi, zwłaszcza wtedy, kiedy siedziała po nocach, kując na pamięć regułki, które objętościowo zajmowały pół strony i zdawały się być napisane w jakimś niezidentyfikowanym języku. Zwykle jednak zagryzała zęby i brnęła dalej, wiedząc, że użalanie się nad sobą na niewiele się zda.
Tym razem jednak pozwoliła sobie na łzy. Na całe ich morze. Myślała, że wypłuczą z niej skotłowane emocje i po części tak się stało, ale wypłukały także wszelkie siły i chęci, nie dając nic w zamian.
Więc leżała na kanapie z twarzą wciśniętą w poduszkę, która była już zupełnie przemoczona, próbując odpowiedzieć sobie na jedno, fundamentalne pytanie.
Dlaczego?

***

Prośba wyraźnie zaskoczyła jej przełożonego. Niewiele miała z nim do czynienia, pozostając raczej pod skrzydłami młodszych prawników w kancelarii, a od pewnego czasu pracując jedynie z Sebastianem Barlickim lub Dagmarą Sawicką, którzy stali się kimś pokroju jej mentorów. Ale wracając do szefa szefów, zaskoczyło ją już samo to, że znał jej nazwisko. Była nic nieznaczącym robaczkiem w tej firmie. Odwalającym najczarniejszą robotę, ale jednak robaczkiem. A teraz siedziała przed nim, prosząc o dwa tygodnie wolnego.
- Jakiś szczególny powód? – zapytał, wracając wzrokiem do dokumentów, które przeglądał przed jej pojawieniem się.
Zagryzła wargę, nie panując nad nerwowymi odruchami. Powinna powiedzieć prawdę, czy wcisnąć kit o tym, jak siostra, której nie miała, miała wypadek samochodowy i leży w ciężkim stanie na intensywnej terapii w szpitalu gdzieś na drugim końcu Polski?
Fakt, że w ogóle zastanawiała się nad kłamstwem, jasno mówił o poziomie jej desperacji. Takie informacje bardzo łatwo było znaleźć. Zanim zdążyłaby zjechać windą na parter, cała kancelaria wiedziałaby, że wymyśliła sobie umierającą siostrę, żeby dostać wolne.
Kłamstwo miało krótkie nogi. Zwłaszcza, gdy próbowało wykiwać wyczulonych na prawdę prawników.
- Nie – powiedziała stanowczo. – Potrzebuję trochę odpocząć. Problemy osobiste nie powinny mieć wpływu na moją pracę, ale w tym momencie mają.
Nie patrzył na nią, wzrok miał ciągle utkwiony w swoich dokumentach. Kiedy zmarszczył brwi, nie wiedziała, czy w odpowiedzi na jej słowa, czy coś go zastanowiło w papierach. Niewiedza jeszcze bardziej wytrącała Idę z równowagi, sprawiając, że w środku drżała z nerwów, chociaż na zewnątrz nie dawała tego po sobie poznać. Gra pozorów w tym zawodzie była swoistym must have.
Przedłużające się milczenie pewnie miało wprawić ją w zdenerwowanie, ale pilnowała się. Tylko raz poprawiła się na krześle, a potem wbiła spojrzenie w punkt na ścianie za głową szefa i czekała na jego decyzję.
Chwilę to trwało, ale w końcu odchrząknął, zwracając na siebie jej uwagę.
- Tydzień wystarczy? – zapytał tonem sugerującym znużenie.
- Jak najbardziej. - Miała nadzieję na dwa tygodnie, ale tydzień też brzmiał dobrze. Zamierzała brać, co dają, bo równie dobrze mogła nie dostać nic. Podniosła się z krzesła, z zamiarem podziękowania i opuszczenia jego gabinetu, ale nie pozwolił jej na to, unosząc dłoń w momencie, w którym otwierała usta.
- W takim razie spotykamy się za tydzień w tym samym miejscu – rzucił lekko, a Idę przeszły ciarki.
Co chciał przez to powiedzieć? Zamierzał ją zwolnić?
- Oczywiście – powiedziała słabym głosem, po czym skinęła mu głową i odwróciła się w kierunku drzwi.
Kładła właśnie dłoń na klamce, kiedy odezwał się ponownie.
- Jeśli szuka pani miejsca do wypoczynku, proponuję sieć hoteli Boryńska. Pracownicy kancelarii mają tam zniżkę.
Zerknął na nią przelotnie, a sekundę później wrócił do poprzedniego zajęcia.
Kompletnie zbił ją z tropu, ale podziękowała i zamknęła za sobą drzwi jego gabinetu. Jeśli zamierzał ją zwolnić za tydzień, to trzeba skorzystać ze zniżki, skoro jeszcze ją obejmowała. Właściwie nie miała w planach żadnego wyjazdu, raczej miała nadzieję, że zaszyje się w mieszkaniu i odda czytaniu, oglądaniu seriali i innym zabijaczom czasu, ale teraz wydało jej się to głupie. W ten sposób nic nie osiągnie. Ukrywając się przed światem, ukrywając się przed własnymi problemami, tylko pogorszy sprawę. Znowu zamiecie wszystko pod dywan, żeby po pewnym czasie zapomnieć, a potem się o niego potknąć i ponownie wylądować twarzą w podłodze.
Podziękowała. Miała się uczyć na błędach, a nie je powielać.
Zabrała kilka swoich rzeczy z przypisanego jej biurka, a resztę uporządkowała na jednej jego stronie. Zadowolona z efektów ruszyła w stronę windy, mijając po drodze kilku innych aplikantów, praktykantów i stażystów. Miała nadzieję, że uda jej się niemal niezauważenie wyjść z kancelarii tak, by nie musieć nikomu niczego tłumaczyć, ale szczęście nie było do końca po jej stronie.
Sebastian Barlicki wyszedł z windy, na którą czekała. Niemal od razu posłał jej przyjazny uśmiech, ale sekundę później zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się, co się stało, że po raz pierwszy w historii czekała na niego pod windą, zamiast przy swoim biurku albo w jego gabinecie. Nie zabrało mu długo dojście do tego, że wcale nie czekała na niego. Równie szybko zrozumiał, że wychodziła z kancelarii, a to już było podejrzane, bo o tej porze powinna raczej pić drugą z kolei kawę, by przygotować się na ich kolejną sprawę, którą na pewno zamierzał jej przedstawić.
- Dokąd to, Ida?
W jego głosie pobrzmiewała ciekawość i odrobina zmartwienia. Nie takie znowu obce połączenie jak na niego. Barlicki był niesamowitym mentorem. Głównie dlatego, że traktował Idę bardziej jak równorzędną partnerkę niż jak żółtodzioba, ale przede wszystkim traktował ją jak człowieka.
- Wzięłam tydzień wolnego – poinformowała go. – Wrócę zwarta i gotowa do pracy w poniedziałek.
Zlustrował ją wzrokiem, niemal przebijając się przez jej zasłonę dymną. Albo zdecydował się nie drążyć tematu, albo udało jej się go zwieść, bo koniec końców skinął jedynie głową, przyjmując jej wyjaśnienie.
- W takim razie dobrze się stało, że nie mamy żadnej sprawy. Znajdę nam coś naprawdę dobrego, więc lepiej faktycznie skorzystaj z tego swojego wolnego, bo jak wrócisz, to z doby zostaną ci dwie godziny na sen.
Każdego innego ta wizja by przeraziła. W Idzie za to budziła ekscytację pomieszaną z nagłym przypływem ambicji, co okazywało się na tyle motywującą mieszanką, że gdy przychodziło do sprawy, ledwo odczuwała zmęczenie. Bywało, że specjalnie urywała sobie godzinę snu, by jeszcze trochę posiedzieć, gdy czuła, że jest czegoś blisko.
Uśmiechnęła się na samą myśl.
- Oto ona! – zawołał Barlicki. – Ida jaką znam! Z takim uśmiechem masz mnie przywitać w następny poniedziałek. Tymczasem idź i odpoczywaj, póki jeszcze możesz.
Uśmiechnął się lekko, skinął jej głową i poszedł w stronę swojego gabinetu, odbierając po drodze dzisiejszą pocztę od Ewy z recepcji.
Wchodziła do windy z zupełnie innym nastawieniem niż jeszcze przed chwilą. Teraz miała pewność, że istniało miejsce, do którego należała, w którym czuła się potrzebna. Miejsce, gdzie miała swoją wartość i do którego zawsze mogła wrócić.
Z tą świadomością jakoś bardziej optymistycznie patrzyła w najbliższą przyszłość. I mogła za to podziękować jedynie Barlickiemu, bo doskonale wiedział, co dla niej zrobił. Zupełnie bezinteresownie.
Miała mocne postanowienie.
Uporządkować wszystko w głowie, dojść do konkretnych wniosków, przeprosić, a potem robić wszystko, by nigdy więcej do takiej sytuacji nie dopuścić.
Brzmiało lekko i przyjemnie, ale wiedziała, że będzie ją to kosztować emocjonalną zawieruchę, być może kolejne morze łez i sporą dawkę dumy, bo żeby zadzwonić do Kuby, będzie musiała się jej całkowicie pozbyć. Podobno duma zamyka nam oczy naprawdę o nas samych, więc może lepiej jeśli się cholerstwa pozbędzie.
Nie chciała być dłużej ślepa.

***

Padło na Bieszczady. Nie zastanawiała się długo. Właściwie wystarczył jej tylko podgląd widoku, jaki rozciągał się z hotelowego tarasu, żeby wiedzieć, że to dla tego widoku chce rano otwierać oczy przez następnych kilka dni.
Formalności załatwiła w ciągu jednej rozmowy telefonicznej. I faktycznie dostała zniżkę, chociaż nawet z nią zostawi w hotelowej kasie małą fortunę. Czego się jednak nie robiło dla swojego zdrowia psychicznego.
Spakowała walizkę i tyle ją w Katowicach widzieli. To miasto, mimo że działy się tam najróżniejsze rzeczy, które nie zawsze dało się ogarnąć rozumem, zapadło jej w sercu i powoli stawało się bardziej domem niż rodzinne Żory. Ale na ten moment nie potrafiła się nim cieszyć, a jedynym widokiem, jaki przede nią rozpościerało, były jej własne cztery ściany, z których wychodziła tylko, gdy naprawdę musiała. Dlatego z przyjemnością zostawiła Katowice na moment za swoimi plecami.
Droga była długa, ale szybko Idzie minęła. Na te kilka godzin wyrzuciła z głowy wszelkie myśli o Kubie, skupiając się jedynie na bezpiecznym dotarciu do celu. Dopiero wtedy dotarło do niej, że nikt nie miał pojęcia, gdzie wybyła. W razie w nikt nie wiedział, gdzie jej szukać. Pokręciła głową nad swoją głupotą, zapisując w myślach, by zadzwonić do rodziców po dotarciu na miejsce. Pewnie będą mieli wiele pytań, ale może uda jej się ich przekonać, że to wyjazd służbowy. Nie musieli wiedzieć wszystkiego.
Dotarła na miejsce po ponad sześciu godzinach, które kompletnie ją wykończyły. Jednak mimo ogromnego zmęczenie, kiedy tylko wysiadła z auta na hotelowym parkingu i wzięła pierwszy, głęboki oddech, wiedziała, że to była dobra decyzja. Powietrze tutaj wydawało się mieć w sobie jakąś uspokajającą nutę. A może to przez widok górskich szczytów, ledwo widocznych w zapadającym zmroku? Już czuła się lepiej. Miała jednak wrażenie, że dopiero rano tak naprawdę zrozumie, gdzie się znajduje. I dopiero wtedy pozwoli sobie na opuszczenie wszelkich tam.

***

Widok z tarasu zwalał z nóg. W rzeczywistości góry wyglądały jeszcze piękniej i gdyby tylko Ida była odrobinę bardziej zorientowana w górskich wyprawach, z chęcią wdrapałaby się resztkami sił na któryś szczyt, żeby móc podziwiać jeszcze piękniejsze widoki.
Następnym razem – pomyślała, obiecując sobie, że do następnego razu dojdzie.
Może w mniej zimowych warunkach, żeby nieco sobie ułatwić życie, ale Bieszczady zdobyły jej serce i zdecydowanie potrzebowała więcej niż widoków z hotelu lub krótkich spacerów po okolicznych lasach.
Po kilku dniach spędzonych na błogim lenistwie w pięknym otoczeniu i intensywnym rozmyślaniu, miała pewien obraz sytuacji w głowie.
Wszystko, co się stało, było mniej lub bardziej spodziewane. Oboje z Kubą popełnili błędy. Mogła mówić jedynie za siebie, ale wydawało jej się, że podświadomie czuli, że ich związek się wypala. I tak było w rzeczywistości, chociaż tego nie zauważali. Odległość. Wierzyła, że właśnie to było gwoździem do trumny ich związku.
Jednocześnie nadal go kochała.
Uświadomienie sobie tego, wywołało mały uśmiech na jej twarzy.
Wcześniej zdołała zakopać swoje uczucia pod warstwą złości. Zrzuciła winę na Kubę, odcięła się i wmówiła sobie, że ani trochę jej to nie rusza, że na nią nie zasługuje albo raczej ona zasługuje na kogoś, kto będzie jej wierny.
To była jedna wielka bzdura
Prawdą było jednak, że każdy związek był wystawiany na próby. Ich nie zdołał przetrwać, co nie znaczyło, że nie był prawdziwy, że nie miałby szans, gdyby tylko sytuacja była inna.
Nie było jednak nad czym gdybać.
Czekała ją szczera rozmowa z Kubą, jeśli tylko się na nią zgodzi. Wtedy Ida wywlecze przed nim swoje serce na drugą stronę, nie ukrywając niczego. Wierzyła, że Kuba odwdzięczy się tym samym. Nie miała jednak złudzeń, że do siebie wrócą. Zbyt głęboko się skrzywdzili, by tak łatwo przejść nad tym do porządku dziennego i zapomnieć.
Chociaż nadal go kochała, miłość nie zawsze wygrywała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz