18 lipca 2020

[II] 50.


- Dobraliście się z Kubiakiem jak w korcu maku – powiedział Damian i nie musiałam wcale go widzieć, by wiedzieć, że pokręcił głową z uśmieszkiem na twarzy. – Jak nie jeden na pierwszych stronach gazet, to drugi. Planujesz jeszcze jakąś karierę, czy jesteś już pełnoetatową celebrytką?
- Zamknij się, Damian – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Wiedziałam, że tylko mnie drażni, ale wybrał zły moment na siostrzano-braciszkowe docinki. Byłam zbyt wkurzona, by wstrzymywać język.
- Uuu, zaraz dzwonię do Bełchatowa zapytać, czy im jakaś wściekła osa nie uciekła z ula. Zapytać przy okazji, czy nie mają wolnego miejsca dla fizjo? Skoro i tak wszyscy już myślą, że robisz karierę tylko przez nepotyzm, to co mamy do stracenia, nie?
Miałam ochotę zacząć krzyczeć. Zacząć i krzyczeć, dopóki wytrzyma moje gardło. Albo zwinąć się w kłębek gdzieś w kącie, gdzie nikt mnie nie znajdzie i nie pokazywać się nikomu na oczy, dopóki cała sprawa nie ucichnie.
Gdyby tylko to było takie proste…
- Dobra, słyszę jak zgrzytasz zębami, już nic nie mówię – dodał po chwili Damian, być może faktycznie słysząc, jak mocno zaciskam zęby ze złości. – Komu znowu nadepnęłaś na odcisk?
- Chyba umiesz czytać i nie muszę ci mówić komu – odburknęłam.
- Okej, okej, nie wyżywaj się na mnie, bo to nie moja wina. Wiesz dlaczego?
- Gdybym wiedziała, może byłabym bardziej elokwentna, kiedy prezes wezwał mnie na dywanik.
- Aż tak? – zapytał ze zdziwieniem Damian.
- Aż tak.
Westchnęłam przeciągle, wypuszczając razem z powietrzem nieco wściekłości, która kotłowała się we mnie nieustannie od kilkudziesięciu minut. Od kiedy wyszłam z gabinetu prezesa i minęła pierwsza fala szoku i niedowierzania.
Dwa tygodnie. Tyle zostało do końca sezonu. Sezonu, który juniorzy mogli skończyć na najlepszym miejscu od lat. Sezonu, który mogą nawet wygrać, jeśli się skupią na ostatnich kilku meczach i nie dadzą sobie wejść na głowę. Czternaście dni, które miały minąć bez większych ekscesów. Które miałam wykorzystać na uporządkowanie swoich spraw, pożegnanie się z tymi, którzy utrzymywali mnie przy zdrowych zmysłach w tym pomarańczowym wariatkowie i mentalne przygotowanie się do czegoś nowego.
Dwa tygodnie. Bo co się może zdarzyć w dwa tygodnie?
Gdybyście mnie zapytali godzinę temu, powiedziałabym, że nic. Teraz wątpię, by ktokolwiek ryzykował zapytanie mnie o cokolwiek. O ile w ogóle zdecydowałby się do mnie podejść.
- Nikt, kto cię zna, nie uwierzy w te bzdury – zapewnił mnie Damian.
Zaśmiałam się cierpko.
- Problem w tym, że wbrew temu, co wcześniej powiedziałeś, nie jestem żadną celebrytką i moje nazwisko nie jest powszechnie znane i szanowane.
- Twoje nazwisko to moje nazwisko i mogę cię zapewnić, że jednak jest znane i szanowane.
Dlaczego Damian nadal sądził, że to dobra pora na żartowanie, było ponad moimi zdolnościami rozumowania. Gdyby stał zaraz obok mnie, szybko dałabym mu do zrozumienia, że to nie miejsce ani czas. Ale ciężko się na kogoś rzucić z pazurami przez telefon.
- W takim razie moim następnym krokiem będzie zmiana nazwiska.
- Kubiak swojego nie szanuje, więc nie wiem, dlaczego szargasz moją dobrą opinię, zamiast pomóc Michałowi zrujnować jego.
- Czy w ten zawoalowany sposób dajesz mi do zrozumienia, że powinnam się hajtnąć z Michałem w następny weekend?
- Ja nic takiego nie powiedziałem, ale jakby co to mam okienko w grafiku w następną sobotę i mógłbym pomóc zaciągnąć Kubiaka przed ołtarz. Poświęcę się. Ty będziesz szczęśliwa, nazwisko Wojtaszek przestanie cierpieć. Wszyscy zadowoleni.
- Nie wiem, dlaczego akurat mamie dostało się to kukułcze jajo podpisane twoim imieniem, ale mogę zrozumieć, dlaczego cię nie chcieli.
Damian roześmiał się głośno i śmiał się przez dłuższą chwilę. Przewróciłam oczami, ale nie mogłam ukryć nikłego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. I tego, że część ciężaru spadła z mojej piersi i nagle kolejny oddech stał się łatwiejszy.
Może jednak Damian doskonale wiedział, co robi, gdy ciągle się ze mną przekomarzał.
- Nie chcę nic mówić, Sabinka, ale to ciebie zgubili w szpitalu.
- Podobno jakiś czterolatek był w to zmieszany i przypadkiem podmienił łóżeczka z dziećmi, kiedy rodzice byli w łazience.
- Widzisz? Już wtedy wiedziałem, co robię.
I takim oto sposobem dziesięć minut później byłam w bardziej stabilnym emocjonalnie stanie. Posiadanie brata jednak miało swoje plusy. Nie zamierzałam tego mówić Damianowi, bo by obrósł w piórka i już w ogóle nie dałby mi żyć.
Pożegnałam się z Damianem chwilę później. Żadne z nas nie wróciło już do powodu, dla którego Damian zadzwonił w pierwszej kolejności. Może dlatego, że już nie było o czym mówić, a może też dlatego, że jedynym powodem, dla którego Damian zadzwonił, było upewnienie się, że nie zacznę krzyczeć i rwać sobie włosów z głowy. Za dobrze mnie znał, by nie wiedzieć dokładnie, jak zareaguję.
Jak zareaguję na artykuł. O mnie samej, we własnej skromnej osobie, ale w niekoniecznie dobrym świetle.
Ktoś musiał komuś powiedzieć dwa słowa za dużo. Albo w drugą stronę – dwa słowa za mało, ale niewłaściwej osobie, która zaraz zwietrzyła temat napędzający czytelników.
W każdym bądź razie w siatkarskim środowisku stałam się gorącym tematem po tym, jak mój ulubiony dziennikarz przypomniał sobie o moim istnieniu i wysmarował artykuł samymi bzdurami wyssanymi z palca.
Jedynie dwie rzeczy w całym tekście były zgodne z prawdą. Moje imię i nazwisko. I fakt, że nie przedłużyłam z jastrzębskim węglem umowy. Cała reszta o domniemanej interwencji Kubiaka seniora u zarządu i w efekcie końcowym przywrócenie mnie na zajmowane wcześniej stanowisko już nieco od prawdy odbiegały, a na dowód miałam kartony ustawione pod ścianą swojego fizjo pokoju, które czekały tylko, aż wpakuję do nich wszystkie swoje rzeczy.
Wzięłam głęboki wdech, bo samo myślenie o człowieku, stojącym za całym tym bałaganem, sprawiało, że krew wręcz wrzała w moich żyłach.
Nie był to pierwszy raz, kiedy oskarżał mnie o nepotyzm. Kiedyś już zainsynuował coś podobnego. Tylko co się tak mnie uczepił? Ani razu nawet z nim nie rozmawiałam przed tym pierwszym incydentem. Jasne, nazwisko znałam, bo obracając się w tym świecie, a przynajmniej w jego wirtualnym wymiarze, natrafiłam na nie co jakiś czas. Ale dlaczego stałam się jego celem, nie miałam zielonego pojęcia.
Może faktycznie szukał sensacji i nie ma w tym nic osobistego.
Tylko dlaczego nie potrafiłam w to uwierzyć?
Usiadłam za swoim biurkiem, wpatrując się tępo w ścianę naprzeciwko, na której wisiała tablica z rozpisanymi zabiegami. I pomyśleć, że trochę ponad godzinę temu siedziałam dokładnie w tym samym miejscu, a co lepsze, byłam w świetnym humorze.
A potem jeden krótki telefon od prezesa z poleceniem stawienia się u niego i tadam! Jesteśmy tu i teraz.
Tydzień i sześć dni.
I zostawię to wszystko za sobą.
Aż tydzień i sześć dni.

*

- Jeśli faktycznie chcesz tu zostać, twoja sprawa, Sabina. Ale dobrze ci radzę, uciekaj z tego pierdolnika.
Takimi słowami przywitał mnie trener Kubiak następnego dnia na treningu. Nie ukrywałam, że poprawił mi humor. Musiałam nawet zasłonić usta dłonią, bo istniało zagrożenie, że parsknę śmiechem na pół hali.
I jakkolwiek dobór słów trenera mnie rozbawił, tak perspektywa tego, że nawet człowiek, który był związany z klubem przez większą połowę swojego zawodowego życia, widział, że dzieje się coś niedobrego, nie była wcale zabawna.
- I nie przejmuj się hienami. Kłapią zębami na prawo i lewo, ale koniec końców uciekają z podwiniętym ogonem. Tylko pamiętaj, żeby nigdy nie dawać im tego, na co polują.
I było to jedyne odniesienie się trenera do całego artykułu. Nie sądziłam, by sam z własnej woli wstawił się za mną u zarządu. Nie dlatego, że w jego oczach nie zasługiwałam na taki gest. Raczej dlatego, że szanował moje decyzje, a ja zdecydowałam się odejść. Może nawet dlatego, że wiedział, że bycie fizjoterapeutą juniorów nie było spełnieniem moich marzeń. Nawet jeśli mnie na początku wydawało się, że jednak nim było.
Kubiaki już tak mieli. Że często dostrzegali rzeczy, które świadomie lub nie, chciałam pozostawić niewidoczne. Taka ich mała supermoc. A czasem przekleństwo.
Po treningu czekała na mnie niespodziewanie duża kolejka pod gabinetem. I mimo, że oprócz Wojtka, nikt nie zająknął się słowem na temat mojego odejścia, to i tak samo to, że przyszli, powiedziało mi więcej niż tysiąc słów. Byłam częścią tej drużyny. I może mój czas tutaj się kończył, może nie mogłam się doczekać, aż znowu poczuję dreszcz ekscytacji przed rozpoczęciem nowego, zawodowego wyzwania, ale byłam częścią tej drużyny i zawsze będę dumna z tego, że udało mi się to osiągnąć.
- Michała już nie ma, ty też odchodzisz… Nie chcę tak bez was.
Wojtek był ostatnim z chłopaków. I niesamowicie się ociągał z wyjściem.
- Kto mnie kopnie w cztery litery, jak znowu mi odbije?
Byłam odwrócona do niego plecami, porządkując wszystko po serii zabiegów, więc nie było szans, żeby Wojtek dostrzegł mój uśmiech.
A jednak.
- Nie śmiej się ze mnie.
Pokręciłam głową i odwróciłam się do niego.
- Powiem trenerowi, żeby do mnie zadzwonił, jak tylko uzna, że ci odbiło. Wsiądę w samochód i zaraz tu będę, żeby cię kopnąć w cztery litery. Może nawet wezmę ze sobą Michała dla efektu.
Pokręcony dzieciak, ale uśmiechnął się szeroko, przytulił mnie z zaskoczenia i w końcu wyszedł, zadowolony z życia. Jak to czasem niewiele do szczęścia było potrzebne.
Posprzątałam do końca i zamknęłam za sobą drzwi na klucz.
Tydzień i pięć dni.

*

Bałam się, że to zamieszanie wokół mojej osoby zdekoncentruje chłopaków na ostatniej prostej przed końcem sezonu, ale jeżeli cała sprawa jakoś na nich wpłynęła, to tylko mobilizująco.
Brakowało mi słów po gwizdku kończącym mecz. W jednym momencie stałam za linią boczną, ściskając z całej siły kciuki, a w następnej byłam w środku kółeczka skaczących i cieszących się wygraną juniorów. Sama skakałam i się cieszyłam razem z nimi, a potem kazałam im siadać na dupach i się rozciągać.
Plasnęli na cztery litery jak jeden mąż. Miałam nadzieję, że ktoś to nagrał, bo musiało to wyglądać przekomicznie.
Chłopcy znowu zafundowali mi masę roboty, ale cieszyłam się każdą jej minutą. I mimo tego, że niemal padałam z nóg, zamykając za sobą gabinet, uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Tydzień i cztery dni.

*

Miałam małą dziurę w pamięci z mojego ostatniego spotkania z prezesem. W momencie, w którym podsunął mi ten artykuł i polecił się z nim zapoznać, uważnie przyglądając się mojej reakcji, jakby się wyłączyłam. Sam tekst musiałam przeczytać dwa razy, bo trafiało do mnie co trzecie słowo. A kiedy dotarł do mnie jego sens… Wtedy już kompletnie straciłam poczucie rzeczywistości.
Jak przez mgłę pamiętałam, że prezes zapytał mnie, czy rozmawiałam z autorem tekstu. Pokręciłam tylko głową, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Potem zapytał, czy żałuję decyzji o odejściu. Tutaj próbowałam wydukać dyplomatycznie, że i tak nie miałam zamiaru przedłużać umowy, więc nie zrobiło mi to wielkiej różnicy, ale zaplątałam się jakoś w połowie, więc znowu tylko pokręciłam głową.
Potem prezes coś mówił, ale wyłapałam z całego monologu tylko dwa słowa: oświadczenie i przeprosiny.
Dlatego nie byłam zdziwiona, kiedy weszłam w link wysłany przez Damiana do strony internetowej jednego z portali sportowych, na której wystosowano przeprosiny za powielanie fałszywych informacji. Chodziło oczywiście o artykuł ze mną w roli głównej, ale sama treść przeprosin była raczej skierowana do zarządu klubu aniżeli do mnie.
I szczerze mówiąc miałam to w głębokim poważaniu, bo świadczyło to jedynie o człowieku, który te bzdury wypisywał i o jego braku godności i przyzwoitości. A dodatkowo upewniło mnie to w przekonaniu, że ten człowiek miał coś do mojej osoby.
Nie miałam jednak siły się nad tym zastanawiać.
Zajęłam się pracą, odkładając wyciszony telefon poza zasięg ręki. Kiedy następnym razem na niego zajrzałam, wychodząc z hali na parking, czekała na mnie kolejna wiadomość z linkiem. Widząc ją, zatrzymałam się na środku parkingu, patrząc się niedowierzająco w ekran.
Nie spodziewałam się wiadomości od Idy.
Ale jeszcze bardziej nie spodziewałam się tego, co znalazłam pod wysłanym przez nią linkiem.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz